„Jak wiadomo, rząd Donalda Tuska niemal natychmiast po ukonstytuowaniu się przystąpił do działania i wyszedł z jakże cenną inicjatywą dopomożenia naszym drogim unijnym sąsiadom z zachodu – Niemcom – w pozbywaniu się przez nich używanych aut na baterie”, pisze na łamach tygodnika „Do Rzeczy” Piotr Gabryel.
Publicysta przypomina, że „leciwy elektryk” to pojazd, który generuje więcej kłopotów niż korzyści. „Ładowanie baterii trwa coraz dłużej i wystarcza na przejechanie coraz mniejszej liczby kilometrów. Poza tym zawsze taka bateria może być już mniej stabilna, czyli mniej bezpieczna. Na łeb na szyję spada też wartość takiego auta, no i trzeba zacząć myśleć, jak by się go pozbyć, gdzie je zezłomować, dokąd zawieźć zużytą baterię i za ile ją tam umieścić, a najlepiej – komu jeszcze takie auto wcisnąć, a choćby za niewielkie pieniądze”, wylicza.
W związku z tym wszystkim za Odrą wystrzeliły korki od szampanów, kiedy tylko premier Tusk zapowiedział, że Polska za pieniądze z KPO będzie odkupywać od Niemców używane elektryki.
Wesprzyj nas już teraz!
„Wszelako może jednak – choć szczerze w to wątpię – gdzieś na zapleczu rząd Tuska rozpoczął już jakieś prace studyjne, mające doprowadzić do znalezienia odpowiedzi na pytanie, gdzież to zamierza ulokować pierwsze śmietniki – śmietniki im. Donalda Tuska? – czyli składowiska zużytych akumulatorów po najpierw niemieckich elektrykach, a potem także polskich (bo i takich przecież, na szczęście powoli, przybywa). Gdzieś pod Warszawą, np. w sąsiedztwie Górki Śmieciowej w Klaudynie? A może jednak pod Poznaniem? Albo na Śląsku? Lub na Pomorzu? Tak czy owak dobrze byłoby to szybko ustalić, żeby okoliczni mieszkańcy mieli czas odnieść się do próby podrzucenia im tej – całkiem dosłownie – bomby pod dom”, podsumowuje Piotr Gabryel.
Źródło: tygodnik „Do Rzeczy”
TG