Moc źródeł dyspozycyjnych w polskim systemie energetycznym będzie spadać – podał Urząd Regulacji Energetyki (URE), który dokonał analizy planów inwestycyjnych wytwórców energii. I choć moc zainstalowana w polskim systemie elektroenergetycznym się zasadniczo nie zmieni, to rosnący udział źródeł zależnych od pogody może sprawić, że trzeba będzie sięgnąć po „usługi elastyczności i zarządzania popytem”.
Analiza URE dotyczy planów inwestycyjnych 69 wytwórców energii elektrycznej do roku 2036. Wnioski z niej nie napawają optymizmem, bo pomimo stałego wzrostu mocy zainstalowanej w systemie – za sprawą coraz bardziej dynamicznego rozwoju odnawialnych źródeł energii – spada moc dyspozycyjna.
„Oznacza to konieczność wprowadzania nowych rozwiązań rynkowych, które zabezpieczą stabilność pracy krajowego systemu elektroenergetycznego, takich jak usługi elastyczności i zarządzania popytem, ale również utrzymania istniejących mechanizmów mocowych” – ocenia Prezes URE Rafał Gawin.
Wesprzyj nas już teraz!
Jako żywo na myśl przychodzą porównania z dawnym systemem stopni mocy zasilania. Być może dostawcy energii teraz znajdą bardziej cywilizowane zachęty do kreowania popytu na energię, ale przecież przy jej niedoborach w systemie realnym rozwiązaniem są wyłączenia niektórych odbiorców.
Co takiego dzieje się w polskim systemie elektroenergetycznym?
Otóż źródła stabilne – krótko mówiąc oparte na węglu – z różnych powodów będą wycofywane. Ich moc zastępowana będzie „mocą zieloną”. Problem w tym, że tak wytwarzana energia jest uzależniona od warunków pogodowych (słońce, wiatr), a więc nie zawsze można skorzystać z tej mocy. Niektórzy eksperci wskazują, że dojście z energetyką wiatrową i słoneczną do udziału ok. 50 proc. w systemie nie dość, że jest drogie, to budzi poważne obawy o stabilną jego pracę. Mówiąc najprościej – mamy dużą moc zainstalowaną (GW), która nie przekłada się na wytwarzaną energię (GWh).
Wróćmy jednak do oficjalnych danych URE. Według nich do 2036 r. badane przedsiębiorstwa energetyczne planują oddać do eksploatacji łącznie ponad 22 GW nowych mocy wytwórczych, przy czym największe inwestycje planowane są w jednostki wytwórcze oparte o gaz (9,8 GW), morskie farmy wiatrowe (5,2 GW) oraz fotowoltaikę (5,7 GW).
„Dyspozycyjność części nowych mocy będzie więc zależna od warunków atmosferycznych i jednocześnie istotnie niższa niż dyspozycyjność wycofywanych z systemu jednostek konwencjonalnych opartych na węglu” – zauważa URE.
Jednocześnie w tym samym okresie badani wytwórcy planują wycofać z eksploatacji jednostki o mocy ok. 20 GW, głównie na węgiel kamienny i węgiel brunatny. Jako główną przyczynę wycofania technologii węglowych wskazują brak efektywności ekonomicznej i zużycie technologiczne. Przedsiębiorcy zadeklarowali również wycofanie nieznacznej ilości mocy pochodzących z farm wiatrowych na lądzie, biomasy oraz gazu.
Jak wskazuje URE pomiędzy 2022 a 2036 rokiem najbardziej zmniejszy się udział jednostek wytwórczych wykorzystujących węgiel kamienny – z ok. 21 do ok. 11 GW, natomiast największy przyrost odnotują jednostki gazowe – z ok. 3,3 do ok 13 GW.
Co się zmieni?
Patrząc tylko pobieżnie na liczby – niewiele. Bo z niecałych 40 GW do 41 GW wzrośnie udział mocy osiągalnych. Tyle tylko, że te zainstalowane „gigawaty” wcale nie przekładają się na tyle samo wytworzonej energii.
Biorąc bowiem pod uwagę tzw. korekcyjne współczynniki dyspozycyjności, planowane nominalnie dodatkowe 22 GW mocy przekłada się na… ok. 12,6 GW mocy dyspozycyjnych.
„Wycofanie stabilnych jednostek wytwórczych o wysokim współczynniku spowoduje zatem znaczący spadek mocy wytwórczych pozostających do dyspozycji odpowiedzialnego za bilansowanie i bezpieczeństwo pracy KSE operatora systemu przesyłowego”- wskazuje URE.
Jest jeszcze jeden problem. Wytwórcy deklarują bowiem, że mają zaplanowane środki finansowe na zaledwie połowę inwestycji, które zamierzają realizować w latach 2024-2026, a te planowane do realizacji po 2027 r. nie mają póki co zapewnionego finansowania. A to stawia pod dużym znakiem zapytania ich skuteczną realizację. „Trzeba zatem mieć na uwadze, że planowane inwestycje są obecnie w zdecydowanej większości deklaracjami podmiotów, niż realnymi, zaawansowanymi projektami o uzgodnionym sposobie finansowania” – zwraca uwagę prezes Rafał Gawin.
Źródło: PAP, własne /MA