„Nauka przed komputerami w domach to koszmar rodem z czasów pandemii, którego powrotu nie chciałyby ani dzieci, ani rodzice, ani nauczyciele. Niestety, samorządy będą mieć kłopot z ogrzaniem szkół”, pisze na łamach tygodnika „Do Rzeczy” Łukasz Zboralski.
Publicysta przypomina, że od wielu lat w Polsce obowiązuje prawo zezwalające dyrektorom szkół na zawieszanie zajęć. „Można było tak zarządzić w przypadku zbyt niskiej temperatury. (…) Zajęcia mogą się w Polsce nie odbywać, gdy w klasie jest mniej niż 18 st. C. Można też zawiesić nauczanie, gdy temperatura na zewnątrz wynosiła –15 st. C lub mniej”, wskazuje.
„Rząd zaprzecza, by miał ochotę wysyłać dzieci na zdalne nauczanie, i uważa też, że samorządy nie powinny tego robić. To oficjalnie. Tymczasem akurat teraz dostosowano rozporządzenie dotyczące możliwości zawieszania zajęć ze względu na temperaturę. 9 września 2022 r. ogłoszono w Dzienniku Ustaw (poz. 1903) nowe rozporządzenie ministra edukacji i nauki z 2 września 2022 r. w sprawie organizowania i prowadzenia zajęć z wykorzystaniem metod i technik kształcenia na odległość. To rozporządzenie określiło warunki organizowania zajęć na odległość w przypadku zawieszenia zajęć, o których mowa w art. 125a ust. 1 ustawy Prawo oświatowe. A artykuł ten mówi właśnie o zawieszaniu zajęć m.in. w razie wystąpienia „temperatury zewnętrznej lub w pomieszczeniach, w których są prowadzone zajęcia z uczniami, zagrażającej zdrowiu uczniów”, czytamy dalej w artykule „Do Rzeczy”.
Wesprzyj nas już teraz!
MEiN oczywiście zaprzecza: „Wprowadzenie od 1 września 2022 r. przepisów umożliwiających przejście na naukę zdalną w sytuacji zagrożenia zdrowia i bezpieczeństwa uczniów z powodów nadzwyczajnych, np. wichury, zalania szkoły, nie stanowi podstaw do rezygnacji z realizacji zadań własnych gminy, w szczególności z organizacji zaopatrzenia w ciepło jakiejkolwiek placówki edukacyjnej na obszarze gminy” – napisał resort w komunikacie.
W ocenie Zboralskiego nie ważne jak bardzo rząd będzie publicznie zaklinać rzeczywistość, że samorządy nie powinny zamykać placówek ze względu na dużo wyższe ceny energii elektrycznej, gazu czy węgla. Niech przemówią fakty: w Olsztynie miasto będzie musiało wydać o 41 mln zł więcej niż do tej pory, bo operator zaproponował nowe stawki. Do tej pory Olsztyn płacił 437 zł za megawatogodzinę, nowa propozycja sięgnęła prawie 3 tys. zł.
„Szkoły mogą zostać zamknięte nie tylko ze względu na ceny prądu. Gigantyczne opłaty za węgiel też stanowią samorządowy problem. Najbardziej dramatyczna sytuacja jest w gminie Smętowo Graniczne (województwo pomorskie), która korzystała z ciepła dostarczanego do bloków i jednej szkoły z prywatnej kotłowni węglowej. Jej właściciel nie wytrzymał wzrostu cen surowca i braku jego dostępności – zaplanował zakończenie działalności 15 października”, wylicza dalej publicysta.
„Minister edukacji Przemysław Czarnek zwracał niedawno uwagę, że rząd przekazał samorządom 13,7 mld zł, które mogą wydać m.in. na ogrzewanie. Problem w tym, że w przypadku braku węgla na rynku – a z tym mamy do czynienia – samorząd musiałby palić banknoty, żeby z tych dotacji skorzystać. Gdy samorząd oszczędzi na ogrzewaniu szkół, to znów więcej zapłacą rodzice. Bo to w domu czy mieszkaniu przez cały dzień temperatura będzie musiała być taka, by dawało się wytrzymać. I to i tak będzie najmniejszy koszt. Największy poniosą dzieci – one już dobrze wiedzą, z czym wiązały się izolacja, brak rówieśników i zamknięcie w czterech ścianach podczas lockdownów”, podsumowuje Łukasz Zboralski.
Źródło: tygodnik „Do Rzeczy”
TK