Język to często ostatni bastion tradycyjnego porządku, w który uderzają rewolucjoniści. Niestety, istnieje obawa, że to bastion czysto teoretyczny. Atak na język – w tym wypadku atak Unii Europejskiej na Boże Narodzenie i imiona chrześcijańskie – może być symptomem już nadchodzącego zwycięstwa Rewolucji. Czy wyrugowanie terminologii chrześcijańskiej i języka wykluczającego „różne płcie” to tylko kosmetyka na trupie zachodniej cywilizacji? Czy może ta ostateczna ofensywa będzie bodźcem do szerszego oporu?
Ukazy „władzy” w Brukseli bywają tak absurdalne, że łatwo je zbagatelizować. Zapewne myślimy nieraz: To tylko fantazje jakichś fanatycznych antyklerykałów, oderwanych od rzeczywistości i ględzących coś od rzeczy za nasze pieniądze w Parlamencie Europejskim. Spójrzmy jednak na to zjawisko jako na znak czasu – signum temporis – bo choć unijni biurokraci nie mają mocy demiurgów, to ich działania odzwierciedlają swoistą „gotowość” upadającej cywilizacji Zachodu do gruntownego przemeblowania systemu wartości i kodu kulturowego.
Chodzi o projekt tzw. „Unii równości”, w ramach którego używanie terminu „Boże Narodzenie” miałoby być zakazane, podobnie jak chrześcijańskie imiona. Propozycja wysunięta przez Komisję Europejską zakładała też nowe rozumienie parytetu płci, aby zapewnić reprezentację przedstawicielom „wszystkich płci” w unijnej debacie. I należy zauważyć, że fakt, iż ostatecznie eurokraci wycofali się z tego szalonego pomysłu, jest właściwie bez znaczenia. Symptomatyczne są bowiem te ich podchody, a ich ostateczny sukces – w przypadku braku powszechnego oporu – może być tylko kwestią czasu.
Wesprzyj nas już teraz!
Krok w krok za utratą wiary i powszechną apostazją postępuje wykorzenienie kulturowe. Kończy się obecnie epoka, która trwała pod znakiem „wierzący, niepraktykujący” i w której coraz częstszym zjawiskiem, nawet w „katolickiej” Polsce, było choćby obchodzenie świąt Bożego Narodzenia bez najmniejszego odwołania do faktu narodzin Zbawiciela, a jedynie w ramach „świeckiej tradycji” gromadzenia się przy stole i jedzenia barszczu z uszkami.
Niestety, pomimo nawet najgłębiej zakorzenionego w zbiorowym sentymencie Europejczyków przywiązania do narodowych potraw świątecznych, na tym poziomie – ani na poziomie językowym – nie uda nam się obronić przed ofensywą unijnych neomarksistów. Banalizacja tego sporu, właśnie poprzez sprowadzenie go do kłótni o przysłowiowego bożonarodzeniowego karpia, również sprzyja uśpieniu uwagi…
Wojna toczy się o przetrwanie ludzkości w dotychczasowym wymiarze, gdyż negowane są już nie tylko prawa religii objawionej i cywilizacji, którą stworzył Kościół, ale porządek naturalny i podstawowe rozróżnienia antropologiczne, takie jak obiektywne istnienie „tylko” dwóch płci. Dlatego nieliczni przedstawiciele katolickiej hierarchii, którzy nie godzą się na kompromis ze światem, podkreślają głębszy charakter tych zmagań w kontekście odwiecznej walki dobra ze złem.
Dlatego wśród bieżących, coraz bardziej kuriozalnych, pomysłów na reorganizację rzeczywistości, nie dajmy się zwieść tej unijnej taktyce „na karpia” i zwracajmy oczy ku prawdziwym, duchowym źródłom, które niegdyś zapewniły żywotność naszej cywilizacji.
Filip Obara