Marzyciel ze mnie, bo zeszły śniegi, coraz odważniej przygrzewa słońce, no i gdy w takich okolicznościach przyrody wyjdę na spacer jeden, drugi, trzeci – chciałbym zobaczyć wiosnę, a nie psie odchody…
Lubię psy (choć nie tak bardzo jak koty). Szczekające czworonogi to poczciwe, sympatyczne, proczłowiecze istoty, podziwiane i opiewane w tak wpływowych produktach kultury masowej, jak seriale „Czterej pancerni i pies” czy „Komisarz Alex”. W moim pozytywnym nastawieniu do stworzeń rozpracowywanych naukowo przez kynologów nie ma nic szczególnego, przejawia je większość ludzi.
Wesprzyj nas już teraz!
Kot to żywy organizm, który rośnie, trawi, wydala. Pies podlega analogicznym procesom biologicznym, z których konsekwencjami niezbyt radzą sobie moi rodacy.
Scena rodzajowa: pędzę do pracy jedną z głównych ulic jednego z większych miast Polski. Kilkadziesiąt metrów przede mną stąpa dostojnie mężczyzna w garniturze z pieskiem na smyczy. W pewnym momencie podopieczny owego eleganckiego (tylko z wyglądu, jak się okaże niebawem) pana załatwia się na środku chodnika. „Zdarza się – myślę – natura potrafi zaskoczyć”. Myliłem się – to człowiek potrafi zaskoczyć. Właściciel psa z wdziękiem postał przy swoim wypróżniającym się zwierzęciu, a następnie, jakby nigdy nic, poszedł dalej, nie poczuwając się do obowiązku posprzątania miejsca użyteczności publicznej. Na trotuarze pozostał pomnik upamiętniający jego kulturę osobistą.
Przykład drugi, świeży: ogródek przedszkolny moich najmłodszych dzieci osłania przed intruzami wysoki parkan, nie na tyle jednak, by nie można było przerzucić przez niego butelek po piwie – ale to już temat na inny felieton. Przed parkanem rośnie wąski pas trawy, metr, półtora. Ten właśnie skrawek zieleni wybrali sobie niektórzy moi rodacy na wychodek dla swoich ukochanych psów. Tak w spontanicznej akcji społecznej zafundowano przedszkolakom gnojownik.
Zrobiło się ciepło i w końcu ktoś z obsługi przedszkola nie wytrzymał. Teren wysprzątano, a na rosnących na nim drzewach zamontowano foliowane tablice z dramatycznym apelem, że psie wydaliny gromadzą pasożyty, robactwo, zarazki, a wszystko to zagraża zdrowiu naszych dzieci. Przypomniano też właścicielom wyprowadzanych w plener zwierząt, jaki ciąży na nich prawny obowiązek higieniczny. Szkopuł w tym, że prawie nikt go nie respektuje w III RP.
Nie chodzi mi o to, że trzeba teraz wybić wszystkie psy – one są bez winy. Nie nawołuję również do rękoczynów wobec nieodpowiedzialnych opiekunów zwierząt, choć przyznam, że kiedy wdepnę, to krew gra symfonię zemsty. Widzę dwa rozwiązania, które oczyszczą nasze miasta z pomników kultury osobistej moich niektórych rodaków: albo sprawcy utrapień zapachowo-wzrokowych swoich bliźnich poprzestaną na maskotkach, albo – jeśli mimo wszystko wolą żywe zwierzęta – zaczną czynić użytek z woreczków, miotełek, szufelek.
Marzyciel ze mnie, bo zeszły śniegi, coraz odważniej przygrzewa słońce, no i gdy w takich okolicznościach przyrody wyjdę na spacer jeden, drugi, trzeci – chciałbym zobaczyć wiosnę, a nie psie odchody, lub, co najwyżej – sprzątających po swoich pieszczochach właścicieli, czego i Państwu życzę.
Mariusz Solecki