Ostatnie dni listopada dobitnie pokazały nam, jaki plan na walkę z pandemią koronawirusa ma Donald Tusk. Jest on prosty i nie odbiegający od dotychczasowej narracji opozycji – totalna krytyka wszystkich działań partii rządzącej, straszenie śmiercią i nieustanne wzywanie do wprowadzania kolejnych restrykcji sanitarnych. A miała być nowa jakość.
Wszystkie dotychczasowe warianty polityczne opozycji zawiodły. Poległ Grzegorz Schetyna, poległ Borys Budka. Małgorzata Kidawa-Błońska została porzucona w przededniu wyborów prezydenckich przez partyjnych kolegów, a jej zmiennik Rafał Trzaskowski przegrał te wybory. Notowaniom PiS nie zaszkodziły nawet nieprzemyślane działania związane z pandemią koronawirusa, które zdaniem ekspertów doprowadziły do 150 tysięcy nadmiarowych zgonów w Polsce w 2020 roku.
Powrót Donalda Tuska do polityki w Polsce miał wszystko zmienić. Były premier ponownie miał zaczarować (omamić?) miliony Polaków i odebrać władzę partii Jarosława Kaczyńskiego. Zaledwie kilka miesięcy wystarczyło, żeby te bajdurzenia brutalnie zweryfikowała rzeczywistość, która pokazała jednoznacznie, że jedynym pomysłem Tuska na przejęcie władzy w Polsce jest straszenie, trollowanie, rzucanie na lewo i prawo prymitywnymi hasłami i powtarzanie, że „coś trzeba zrobić”.
Wesprzyj nas już teraz!
„Coś trzeba zrobić”
Medialne poruszenie, jakie od kilku tygodni wywołuje pandemia koronawirusa sprawiło, że Donald Tusk, który dotychczas na temat zarazy wypowiadał się ogólnikowo, albo wcale („coś trzeba zrobić”), dostał impuls do wywierania presji na rządzących, aby jak najmocniej „przykręcili śrubę” i wprowadzili zamordyzm porównywalny z tym, jaki obserwowaliśmy kilkanaście miesięcy temu.
Czy chodzi tu o faktyczną troskę o zdrowie i życie Polaków? Można mieć co do tego wątpliwości. Bardziej prawdopodobna wydaje się opcja, że kolejne naciski ze strony Tuska na PiS, aby „coś zrobił” doprowadziły do sondażowego tsunami, które w dłuższej perspektywie przyniosłoby wyborcze zwycięstwo największej partii opozycyjnej. Każda decyzja o nowych restrykcjach, obostrzeniach, nakazach i zakazach spadnie bowiem na rząd – tak jak było i jest do tej pory, a nie na lidera PO, który odpowie: „Mówiąc, że coś trzeba zrobić nie miałem tego na myśli”, wskazując na nieudolność partii rządzącej.
Dlaczego w ogóle Donald Tusk zainteresował się tematem pandemii? Dlaczego właśnie teraz jest to dla niego tak ważna sprawa? Przecież wystarczy przypomnieć, co działo się w pierwszej połowie 2020 roku, kiedy Tusk piastował stanowisk przewodniczącego Europejskiej Partii Ludowej, czyli największego ugrupowania w Parlamencie Europejskim. Wybuchła pandemia; media nieustannie pokazywały dramatyczne zdjęcia z Włoch i Chin, gdzie według relacji szpitale były przepełnione, a ludzie umierali na ulicach; kolejne kraje zostały całkowicie zamknięte; brakowało sprzętu, płynu do dezynfekcji i maseczek etc. Co robił wówczas Parlament Europejski? Nic poza rzucaniem kilkoma bon motami w stylu „JEST ŹLE”. Dlaczego wówczas Donald Tusk nie używał takiego języka, takiego jak dzisiaj? Dlaczego nie powiedział, że Bruksela zdezerterowała, przez co giną tysiące ludzi? Przecież wówczas sytuacja wydawała się dużo bardziej dramatyczna.
Dlaczego Donald Tusk nie martwił się w takim stopniu jak teraz o zdrowie i życie Polaków po 22 października 2020 roku, kiedy to miały miejsce tzw. czarne marsze aborcyjne, które – wedle głoszonej logiki epidemicznej – wygenerowały dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy nowych zakażeń koronawirusem? Dlaczego lider PO „na poważnie” zabrał głos dopiero w listopadzie 2021 roku? Odpowiedź jest prosta: bo uznał, że jest to opłacalne politycznie.
Żakowski przeciera szlak…
Swego rodzaju przełom w podejściu Tuska do pandemii nastąpił w listopadzie bieżącego roku. Przedpole liderowi PO przygotował Jacek Żakowski w felietonie pt. „PiS po trupach” opublikowanym w „Gazecie Wyborczej”.
„Ile osób zabiła władza Jarosława Kaczyńskiego? Ile jeszcze zabije, by się utrzymać”, napisał we wstępie Żakowski. W dalszej części publikacji publicysta wymienia „ofiary PiS”, a są nimi m.in.: „niezaszczepieni, którzy umierają w szpitalach, a by się zaszczepili, gdyby zamiast głupkowatych konkursów PiS wprowadził obowiązkowe szczepienie albo zakaz pracy w zamkniętych pomieszczeniach, korzystania z transportu publicznego, wychodzenia do kin i knajp bez covidowych paszportów”; „ci, którzy się zakazili i zmarli, bo PiS nie egzekwował noszenia maseczek w zamkniętych pomieszczeniach”; „chorzy, którzy nie dostają na czas medycznej pomocy, bo PiS nie dostosował służby zdrowia do warunków pandemii”; „uczniowie i ich bliscy, którzy zostali zakażeni, bo PiS nie zaopatrzył szkół w oczyszczacze powietrza, nie przerobił ławek na jednoosobowe, nie wprowadził nauki hybrydowej zmniejszającej zagęszczenie w klasach”.
Narrację Żakowskiego przejęli inni przedstawiciele lewicowo-liberalnego świata z pogranicza polityki i dziennikarstwa oraz celebryci prześcigający się w oskarżaniu rządu o śmierć tysięcy Polaków z powodu pandemii koronawirusa i domagających się w związku z tym radykalnych rozwiązań. Jakoś nie wybrzmiało mocno to, że istnieją inne choroby, które trzeba leczyć.
Warto również zwrócić uwagę na to, co stało się we wtorek 23 listopada. Tego dnia podczas konferencji przed Ministerstwem Zdrowia Adrian Zandberg, Włodzimierz Czarzasty, Wanda Nowicka i Agnieszka Dziemianowicz-Bąk z Nowej Lewicy zaprezentowali program pod tytułem „STOP COVID”, który zakłada m.in na ograniczenia dla osób niezaszczepionych, kontrolę paszportów covidowych oraz masowe testowanie np. przedstawicieli służby zdrowia, oświaty, pracowników administracji, konduktorów i kontrolerów biletów.
Lewica przedstawiła listę punktów, w których wymagane byłoby okazanie certyfikatu szczepień, ozdrowieńca lub negatywnego wyniku testu wykonanego w ciągu ostatnich 24 godzin. Chodzi o: zgromadzenia i wydarzenia publiczne; siłownie i kluby fitness; zakłady fryzjerskie i kosmetyczne; hotele i noclegi turystyczne; lokale gastronomiczne; centra handlowe; kościoły i miejsca kultu; teatry i kina.
Do wprowadzenia przymusu szczepienia przeciwko COVID-19 oraz objęcie lockdownem osób niezaszczepionych wzywali, również we wtorek 23 listopada, w Sejmie przedstawiciele Zielonych, Wojciech Kubalewski. Stwierdził on, że polski rząd powinien brać przykład z rządu Austrii, gdzie „obowiązek szczepień zostanie wprowadzony już 1 lutego (2022 r.), a dla osób pracujących w służbach medycznych obowiązek ten wejdzie w życie już w grudniu”. – Społeczeństwo, my wszyscy, nie mamy prawa, a nawet nie wolno nam akceptować prawa do zabijania społeczeństwa przez osoby niezaszczepione. My mamy obowiązek bronić się przed tymi ludźmi. I wzywam rząd polski do wprowadzenia lockdownu dla wszystkich osób niezaszczepionych w Polsce – powiedział.
Żeby tego było mało w imieniu Polski 2050 w sprawie walki pandemią wypowiedział się tegoż lider ugrupowania – Szymon Hołownia, który 23 listopada gościł na antenie Polsat News. – Będziemy przekonywać rząd PiS, że powinien wyjąć głowę z piasku i powinien już dawno zacząć realnie reagować poprzez wprowadzenie nowych regulacji, obostrzeń, przywilejów na to co się w Polsce dzieje – powiedział.
Hołownia powiedział, że nie tylko jego posłowie poprą projekt dotyczący kontroli szczepień przez pracodawców, ale zaproponują również dalej idące rozwiązanie. – Również usługodawcy powinni mieć takie prawo, aby sprawdzać czy w ich księgarni, kinie czy kawiarni sprawdzać, czy osoby są zaszczepione, mają ważny test lub są ozdrowieńcami – stwierdził.
Lider Polski 2050 zapowiedział, ze jego ugrupowanie przygotowało kilka propozycji, z którymi pójdzie na spotkanie w sprawie sytuacji pandemicznej. Jest to m.in pomysł na uruchomienie „szczepionkobusów”, które mogłyby dojechać do tych, którzy nie mogą wybrać się do punktu szczepień. – Ktoś musi ująć się w tej całej panice przed antyszczepionkowacami, za tymi, którzy mieli odwagę się zaszczepić. Ktoś musi powiedzieć, że z tymi szczepieniami powinny wiązać się pewne przywileje – mówił.
Zdaniem Hołowni „jest za wcześnie na wprowadzenie obowiązkowych szczepień”. Dał on jednak do zrozumienia, że w końcu będzie trzeba zdecydować się w tej kwestii na przymus. – Rząd nie wyczerpał wszystkich narzędzi do tego, żeby zachęcać ludzi do przyjęcia szczepionki lub skutecznie umożliwić. Jeśli to zrobimy, to będziemy mogli zastanowić się nad kolejnymi krokami – podsumował.
Powrót nagiego „króla”
24 listopada – z 24 godzinnym opóźnieniem, ale jednak – głos w sprawie zabrał również Donald Tusk. Lider PO zorganizował specjalną konferencję prasową, podczas której… zaatakował PiS za złe, jego zdaniem, podejście do IV fali pandemii.
Oto kilka cytatów:
„Statystyki pandemii są rekordowe i są to bardzo smutne i dramatyczne rekordy. Blisko 30 tys. zachorowań, blisko pół tysięcy zmarłych. To są statystyki tragiczne, bo one niestety sytuują Polskę na samym szczycie tego dramatycznego rankingu. Nie możemy tej sprawy zostawić bez reakcji”;
„Rząd nic nie robi, rząd stchórzył przed pandemią, rząd abdykował. Taki jest obraz ostatnich miesięcy oraz moich rozmów z ekspertami, profesorami, lekarzami, w tym z członkami Rady Medycznej”;
„Jesteśmy na ostatnim miejscu jeśli chodzi o wydatki (na służbę zdrowia – red.) i na pierwszym miejscu jeśli chodzi o śmiertelność”;
„Jeśli rząd ucieka od odpowiedzialności bo się boi, myśli o własnej korzyści, lub nie ma większości i czuje się słaby to niech odejdzie. Każdy kolejny dzień zwłoki, każdy dzień takiej taktyki oznacza niepotrzebną śmierć Polek i Polaków”.
Kilka dni później Tusk brał udział w debacie poświęconej miejscu Polski w Europie, która odbyła się Europejskim Centrum Solidarności w Gdańsku, podczas której stwierdził m.in.:
„Jeśli rządzący nie zaczną podejmować walki z pandemią, to przez ich ucieczkę od odpowiedzialności i decyzji umrze zupełnie niepotrzebnie kilkanaście, a może kilkadziesiąt tysięcy ludzi więcej. To jest coś nie do zaakceptowania”;
„Jeśli premier Morawiecki nie przedstawi precyzyjnego planu, to będzie oznaczało, że oni naprawdę zrezygnowali z rządzenia. To jest niedopuszczalne narażanie życia tysięcy Polaków w sposób już absolutnie niedopuszczalny”.
Warto w tym miejscu zwrócić uwagę, co jeszcze przed „pandemiczną ofensywą” w jednym z wywiadów dla serwisu Wirtualna Polska Donald Tusk mówił o walce z pandemią. Prowadzący rozmowę Patrycjusz Wyżga zapytał Tuska, co zrobiłby w tej sprawie, gdyby nadal był premierem. Tusk próbował uciec od odpowiedzi i zaczął mówić o „próbie przerzucenia odpowiedzialności na opozycję za decyzje, które trzeba podejmować w pandemii”.
– To jest pytanie o pomysł – dociskał dziennikarz.
– To nie jest pytanie do opozycji – stwierdził Tusk.
– To jest pytanie do polityka, który chciałby znowu rozdawać karty w tym kraju – nie odpuszczał prowadzący wywiad.
– Nie jestem graczem karcianym, nie chcę rozdawać żadnych kart. Tu nie ma przestrzeni do żartów ani dwuznaczności – powiedział w końcu lider PO.
Zapytany, czy jest za wprowadzeniem obowiązkowych szczepień, Tusk odpowiedział, że „nie ma takiej możliwości”.
– Czy powinniśmy wprowadzić lockdown dla niezaszczepionych – pytał dalej dziennikarz.
– Chętnie przekażę te pytania do rządu. (…). Muszę wygrać wybory, żeby zastąpić ten rząd – usłyszał w odpowiedzi.
Tusk nie odpowiedział też na pytanie, jak Platforma będzie głosować w sprawie ustawy pozwalającej pracodawcom sprawdzić, czy pracownicy są zaszczepieni. Prowadzący nie dawał za wygraną i chciał wiedzieć, dlaczego Tusk „wiecznie ucieka od odpowiedzialności za swoje decyzje i deklaracje”. Były premier stwierdził, że on dziś nie podejmuje decyzji.
Z dziennikarskiego obowiązku należy dodać, iż na redaktora prowadzącego rozmowę spadły gromy ze strony lewicowo-liberalnych kolegów po fachu, a sam wywiad został zdjęty z serwisu.
Tak oto to, co udawało się przez wiele lat, czyli „lanie wody”, spektakularne zagrywki piarowe przestało działać, kiedy Donald Tusk został zapytany o konkrety. Kilka dni później mieliśmy wyżej wspomnianą zmianę narracji.
Odpowiedzialność? Serio?
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że praktycznie cała opozycja – z wyjątkiem Konfederacji – w sprawie pandemii mówi jednym głosem – przymus szczepień, obostrzenia i restrykcje, segregacja obywateli. Jak zawsze na początku wypuszczono kapiszona w postaci radykalnego tekstu publicystycznego, który miał sprawdzić nastroje elektoratu. Te okazały się zgodne z oczekiwaniami zleceniodawców i zaczęła się pandemiczna jazda bez trzymanki i licytacja na kolejne nakazy i zakazy nałożone na obywateli, których skuteczność mogliśmy poznać w poprzednich miesiącach – mimo podziału Polski na strefy zielone, żółte i czerwone; mimo limitów w kościołach, restauracjach i dziesiątkach innych miejsc; mimo szczepionkowej propagandy i „wyszczepienia” ponad połowy Polaków, koronawirus nie zniknął i nadal stanowi główny motyw przewodni w straszeniu mas.
Skoro według opozycji i jednego z jej liderów – Donalda Tuska trzeba „coś zrobić”, to może zagrajmy w otwarte karty. Zastosowane w roku 2020 rozwiązania przyniosły Polsce 150 tysięcy nadmiarowych zgonów i co? Wydaje się, że jedynym wnioskiem, jaki z tego wyciągnięto jest stwierdzenie: zróbmy to samo, tylko bardziej, a najlepiej tak, jak robią to w Austrii.
Czy scenariusz znad Dunaju jest możliwy również nad Wisłą? Jak najbardziej, ponieważ jest to doskonała wymówka dla PiS do wprowadzenia totalnego lockdownu i reżimu szczepionkowego. Zawsze można bowiem „usiąść do stołu jak Polak z Polakiem” i wypracować konsensus ponad partyjnymi podziałami, a że „pandemia strachu” jest każdego dnia coraz bardziej nakręcana, to co stoi na przeszkodzie, żeby jeszcze bardziej „dokręcać śrubę”?
Pytanie tylko: kto weźmie za to wszystko odpowiedzialność? Odpowiedź brzmi: na pewno nie Donald „coś trzeba zrobić” Tusk. Zamiast odpowiedzialności z jego strony usłyszymy kolejne bajkowe porównania PiS-u do rządów Skazy z „Króla lwa” i jego zastępów hien.
Tomasz D. Kolanek