29 czerwca 2022

Ponury cień ekumenizmu na grobie św. Piotra. Rozmowa z Pawłem Lisickim

(fot. Wikimedia Commons)

– Jest takie piękne zdanie świętego Ambrożego: Ubi Petrus, ibi ecclesia – Tam gdzie Piotr, tam jest Kościół. Wiemy, gdzie jest Piotr i teraz należy z tego wyciągnąć wnioski. Wówczas odkrycie grobu i szczątek Piotra okazałoby się prawdziwym lekarstwem. Ale do tego potrzebna jest odwaga i wiara współczesnych następców apostoła. Szczerze mówiąc nie dostrzegam jej – mówi w rozmowie z PCh24.pl Paweł Lisicki, redaktor naczelny tygodnika „Do Rzeczy”, autor książki „Grób Rybaka. Śledztwo w sprawie największej tajemnicy watykańskich podziemi”.

 

Pan Jezus umiera na krzyżu. W czasie jego męki św. Piotr trzykrotnie zapiera się Syna Człowieczego słowami „Nie znam Tego Człowieka”. Mimo tych chwil słabości i zwątpienia Kefas staje się przepowiedzianą przez Zbawiciela Skałą-Opoką, na której Chrystus zbudował swój Kościół, a bramy piekielne go nie przemogą. Niestety wielu katolików ma dzisiaj jedynie szczątkową wiedzę na temat działalności Pierwszego Papieża. Z czego to wynika?

Wesprzyj nas już teraz!

Trudno powiedzieć. Może wynika to z ograniczonej liczby źródeł? A może z tego, że w pewien sposób postać Piotra została przysłonięta przez innego wielkiego apostoła, przez świętego Pawła? A może chodzi o to, że Piotr, Skała, Opoka, Piotr, na którym został zbudowany Kościół jest z punktu widzenia współczesnej kultury mało atrakcyjny? Nie był buntownikiem i rewolucjonistą, ale przede wszystkim budowniczym. Był świadkiem, poręczycielem, oparciem, przekazicielem słów Pana. Nowożytność wszędzie szuka oryginalności, tego co ekscentryczne, zaskakujące, niespodziewane, więc siłą rzeczy Piotr, który był posłusznym sługą Słowa budzi u wielu niechęć.

Brak uwagi poświęcanej Piotrowi ma swoje historyczne powody. Dla protestantów był on pośrednio choćby odpowiedzialny za założenie znienawidzonego papiestwa, więc też nic dziwnego, że wielu wywodzących się z protestantyzmu historyków starało się podważyć znaczenie jego postaci. Trzeba pamiętać, że od początku, to jest od XVI wieku, od wystąpienia Lutra protestantów cechowała silna i nieubłagana nienawiść do papiestwa. To, że Rzym jest stolica Antychrysta było dla nich najważniejszym elementem wspólnej wiary. Mogli się różnić w rozumieniu eucharystii, w kwestii predestynacji, grzechu pierworodnego, interpretacji Pisma – nienawiść do Rzymu była czymś wspólnym i jednoczącym. Kto mówi i myśli o Piotrze musi myśleć o jego następcach, o papieżach, o papiestwie, o sukcesji apostolskiej, o Tradycji, o niezmiennej regule wiary, o wiecznym Rzymie – niech Pan zobaczy ile to niemiłych tematów dla współczesnych sceptyków i przeciwników religii katolickiej. Dlatego też wielu tak łatwo przyjmuje opowieści o tym, że tak naprawdę o dziejach Piotra nic nie wiadomo, że wszystko jest niepewne, niejasne. Niechęć do współczesnego papiestwa jest rzutowana w przeszłość. Niestety, to podejście jest też coraz powszechniej przyjmowane przez katolików, katolickich teologów czy historyków. Im bardziej mglistą i niejasną postacią staje się Piotr, tym łatwiej zbudować rów, przepaść wręcz, między nim a Kościołem późniejszym. Tym łatwiej tez przechodzić do porządku dziennego nad realnymi różnicami między wiarą Kościoła rzymskiego i herezjami.

Zapomnienie o Piotrze, o jego misji, o jego nauce staje się warunkiem umożliwiającym dzisiejszy dialog ekumeniczny, w którym wszyscy się pięknie różnią i nikt nie rości sobie prawa do prawdy, w którym katolicyzm staje się tylko jedną z wielu interpretacji pierwotnego chrześcijaństwa, ani lepszą, ani bardziej autentyczną niż interpretacja luterańska, kalwińska lub ewangelikalna. Odnalezienie grobu Piotra w Rzymie, to, że zwłoki apostoła znajdują się faktycznie pod Bazyliką watykańską – przecież to niebezpieczne dla dialogu, dla różnorodności, dla pluralizmu, dla ekumenizmu.

 

W swojej książce pt. „Grób Rybaka. Śledztwo w sprawie największej tajemnicy watykańskich podziemi” sporo miejsca poświęca Pan odpowiedzi na pytanie: czy św. Piotr faktycznie był w Rzymie? Kiedy pojawiły się pierwsze wątpliwości w tej sprawie? Kto je zasiał wśród wiernych? Jakich argumentów na potwierdzenie swoich teorii używali naukowcy, zdaniem których św. Piotra nigdy w Rzymie nie było?

To rzeczywiście niesamowite, w jakim stopniu antykatolicka czarna propaganda jest w stanie opanować umysły ludzi. Najdziksze i najbardziej absurdalne teorie szerzą się i zdobywają uznanie tylko dlatego, że u ich źródeł tkwi wielkie PODEJRZENIE. Wielkie PODEJRZENIE, zdobywające świadomość od XVIII wieku zasadza się na przekonaniu, że wszystko co nadprzyrodzone musi być nieprawdziwe, a zatem skoro chrześcijaństwo ostatecznie opiera się na cudzie Zmartwychwstania, to co do zasady wszystkie jego przekazy są skażone fałszem. PODEJRZENIE to szczególnie skierowane jest w stosunku do Kościoła Rzymskiego. Mógł on powstać, rozwinąć się i zdobyć tylu wiernych jedynie wskutek jakiejś intrygi, oszustwa.

Zauważyłem to w wielu komentarzach pod moimi wypowiedziami na temat Piotra – głupi ten autor, nic nie rozumie, przecież NAUKA dawno już udowodniła, że Piotra w Rzymie w ogóle nie było, to tylko katolicka apologetyka. Wie Pan, trzeba na te zarzuty odpowiadać, bo inaczej ludzie, którzy nie mają wiedzy, a podatni są na PODEJRZENIE tracą wiarę. Ilu współczesnych katolików naprawdę bada te rzeczy? Ilu jest, przeciwnie, ofiarami tego powszechnego PODEJRZENIA? W każdej dyskusji dotyczącej historii współcześni, nieświadomie często, z góry domniemują, że przekaz Tradycji, przekaz pierwszych pokoleń musiał zostać zniekształcony.

Ci, którzy odrzucali obecność Piotra w Rzymie kierowali się nie żadnymi badaniami, ale ideologią. Niechęć i wrogość do współczesnego im papiestwa sprawiała, że za wszelką cenę chcieli podkopać jego podstawę i źródło – czyli Piotra. Usuwając Piotra z Rzymu niszczy się autorytet papieży i podkopuje władzę duchową Kościoła Rzymskiego. Gdyby Piotra nigdy nie było w Rzymie i gdyby tam nie zginął, roszczenia papiestwa do autorytetu straciłyby rację bytu. Gorzej. Rację mieliby ci, którzy w papieżach widzieli uzurpatorów, zręcznych manipulantów. Opowieść o obecności Piotra w Rzymie, o jego męczeńskiej śmierci i o kulcie jego grobu nie może być prawdziwa, bo zbyt dobrze pasuje do opowieści rzymskiego Kościoła o sobie samym. Wielu współczesnych krytyków może pogodzić się z istnieniem dziejowym papiestwa pod warunkiem, że widzą w nim instytucję ludzką, żądzę władzy, chciwość i polityczne dążenie do przewagi. Z tego punktu widzenia oparcie papiestwa na Piotrze musi być mitem, legendą, formą legalizacji niesłusznie zdobytej władzy.

Widać to dokładnie od początku: ci, którzy odrzucali autorytet duchowy współczesnych im papieży odnajdywali szybko „dowody” nieobecności Piotra w Rzymie. To klasyczny przykład racjonalizacji własnych pragnień, budowanie teorii, które mają uzasadnić antypapieską, antykatolicką emocję. To dlatego obecność Piotra w Rzymie zanegowali waldensi, później Luter i protestanci, wreszcie wielu współczesnych racjonalistów. Stąd się brało dość absurdalne założenie, że skoro o pobycie Piotra wyraźnie nie mówią księgi Nowego Testamentu, to apostoła w Wiecznym Mieście nie było. Jednak dlaczego o sprawie obecności Piotra w Rzymie miałyby decydować księgi Nowego Testamentu? W oczywisty sposób nie dają nam one pełnej wiedzy o wczesnym Kościele. Żeby je zrozumieć zawsze należy odczytywać je w świetle drugiego źródła Objawienia, Tradycji. W istocie niechęć do Piotra i kwestionowanie jego obecności w Rzymie jest zawsze znakiem odrzucenia Tradycji, zakwestionowania pamięci kolejnych pokoleń chrześcijan.

Nie ma prawdziwych argumentów przemawiających przeciw obecności Piotra w Rzymie, przeciwnie jest wiele poszlak i znaków, których suma sprawia, że opierając się o zdrowy rozsądek nie można podważać zarówno obecności Piotra jak i jego śmierci w stolicy cesarstwa. Trzy argumenty zdają się kluczowe. Pierwszym jest jednolite i spójne świadectwo kolejnych pokoleń chrześcijan, świętego Klemensa, Ignacego z Antiochii, Dionizego z Koryntu. Mamy zatem wskazówki zawarte w ich pismach od końca I w. po Chrystusie mówiące o męczeńskiej śmierci Piotra w Rzymie. Po drugie mamy spójny i jednolity przekaz dotyczący tego samego miejsca kultu. Badania archeologiczne wykazały niezbicie istnienie ciągłości kultu grobu Piotra. I wreszcie rzecz absolutnie nie do zakwestionowania: żadne inne miejsce poza Rzymem nigdy nie rościło sobie prawa do tego, żeby to w nim właśnie zginął Piotr.

Wyobraźmy sobie na chwilę, że krytycy maja rację i że papieże wymyślili opowieść o obecności Piotra i jego śmierci w Rzymie po to, by wzmocnić, uzasadnić swoją władzę. Dlaczego zatem nigdy i nigdzie żaden inny starożytny biskup nie próbował im przeciwstawić swojej zmyślonej opowieści? Dlaczego nikt nigdy i nigdzie w starożytności ani nie kwestionował związku Rzymu i Piotra ani nie przeciwstawiał tej rzymskiej opowieści innej – kartagińskiej, antiocheńskiej, aleksandryjskiej? Gdyby współcześni krytycy mieli rację, powinniśmy znaleźć wiele starożytnych przykładów dążenia do legitymizacji swojej władzy przez biskupów różnych starożytnych miast, odwołujących się do Piotra i do jego grobu. Tymczasem nie mamy ani jednego takiego przykładu! Nikt nigdy w starożytności nie podważał roszczeń Rzymu i nikt nigdy nie przeciwstawiał im swoich własnych roszczeń. Żadne inne miasto starożytne nie twierdziło, że w nim został pochowany Piotr.

 

Kim byli pierwsi chrześcijanie? W jaki sposób udało się ich nawrócić na wiarę w Jezusa Chrystusa? Czy jesteśmy w stanie dokładnie oszacować ich liczbę?

Pierwszymi chrześcijanami byli nawróceni na wiarę w Chrystusa Żydzi. Od lat 40. po Chrystusie stopniowo rosła liczba nawróconych z pogaństwa. Było to najpierw efektem śmierci męczeńskiej świętego Szczepana, a później prześladowań Kościoła jerozolimskiego przez Heroda Agryppę od 41 r. po Chrystusie.

Od samego początku apostołowie poważnie potraktowali zalecenie Chrystusa i „szli nauczać”. Zwykle pierwszym miejscem, do którego przybywała grupa ewangelizatorów była miejscowa Synagoga. To naturalne, bowiem to właśnie Żydzi oczekiwali na przybycie zapowiadanego przez proroków Mesjasza. Najważniejszym wyzwaniem dla apostołów było zatem wykazanie, że Jezus jest tym przepowiedzianym w Piśmie Chrystusem. Jak to robili? Ogromną rolę w tych dysputach odgrywało odwoływanie się do kluczowych fragmentów proroctw, szczególnie do ksiąg Izajasza, Daniela, Jeremiasza, Malachiasza oraz do Psalmów. Apostołowie przybywali do Żydów, którzy oczekiwali na przyjście Mesjasza, którzy byli przekonani, że Bóg dochowuje obietnicy, że lada moment przybędzie Wyzwoliciel – nie trzeba ich było przekonywać, że Bogu należne jest posłuszeństwo. Trzeba było jedynie (lub aż) wykazać, że posłuszeństwo Bogu oznacza uznanie w Jezusie Syna, że naprawdę wierzyć w Jahwe, naprawdę być Mu posłusznym oznacza przyjąć Jezusa jako Jego Syna, jako Tego, który jest tożsamy z Bogiem. Kto jest posłuszny Mojżeszowi, mówili apostołowie, musi być posłuszny Jezusowi, On to jest bowiem tym przepowiedzianym przez Mojżesza, większym od niego Prorokiem. On to jest wskazanym przez Izajasza Sługą. On to jest tym, do którego Dawid powiedział w Psalmie, że siedzi po prawicy Boga, że jest Synem Bożym.

Jeszcze raz podkreślam, bo to jest kluczowy element: Żydzi w synagogach, do których docierali pierwsi uczniowie czekali już na Mesjasza. Co więcej, byli przekonani, że Jego przyjście nadejdzie właśnie w ich pokoleniu, bo wskazywały na to słowa Daniela. Przecież Daniel dokładnie oznaczył chwilę nadejścia Księcia Pomazańca, a także przepowiedział jego śmierć. Niezależnie od tego, kiedy faktycznie spisane zostały słowa proroctwa Daniela na początku I w. po Chrystusie widziano w nich proroctwo pochodzące z czasów niewoli babilońskiej i od niej mierzono czas wyzwolenia. Podobnie apostołowie pokazywali, że to do Jezusa odnoszą się słowa o pokornym słudze u Izajasza, niektóre Psalmy, niektóre fragmenty innych proroków. Oczywiście, największym problemem była odpowiedź na pytanie jak to możliwe, że ów przepowiedziany przez Boga Mesjasz, ów Syn, ów Jahwe, który sam przybył do swego ludu, został ukrzyżowany. Apostołowie mówili, odwołując się do nauk swojego Mistrza, że i to zostało przepowiedziane: u Zachariasza, w 22 Psalmie, wreszcie u Jonasza.

Pierwsi wyznawcy, dzięki naukom apostołów, zrozumieli, że odrzucenie Jezusa przez lud było warunkiem zbawienia. Odrzucony przez swój lud Jezus był w pełni doskonałą ofiarą. Im większe odrzucenie, tym większe miłosierdzie i głębsza miłość Boga. Zrozumienie tej niezwykłej tajemnicy  było możliwe początkowo tylko dla tych, którzy znali Pisma i Proroctwa. Bardzo szybko obok Żydów wierzącymi stawali się też tzw. bogobojni, w więc poganie, którzy przychodzili do synagogi, uznawali kult Jedynego Boga, widzieli wyższość moralną religii biblijnej, ale nie przyjęli na siebie wszystkich reguł judaizmu. Znali oni też proroctwa i tak jak Żydzi oczekiwali Wybawiciela. Pod wpływem słów i czynów apostołów – a więc także cudów, uzdrowień – zaczynali na nowo odczytywać to, co przepowiedziane. Dla nich prawdziwym proroctwem było takie, które się spełniało. To odróżniało prawdziwego proroka od fałszywego: tylko to co przepowiedział ten pierwszy naprawdę się stawało. Dlatego pierwsi uczniowie wkładali tyle wysiłku w pokazanie, że słowa i czyny, śmierć i Zmartwychwstanie Jezusa zostały przepowiedziane. Doskonale widać to w zakończeniu ewangelii Łukasza, w rozmowie Zmartwychwstałego z uczniami w drodze do Emaus, kiedy mówi im „O niemądrzy! Jakże trudno uwierzyć wam w to wszystko, co mówili prorocy. Czyż nie tak właśnie miał cierpieć Mesjasz, żeby potem wejść do swej chwały? I rozpoczynając od Mojżesza, poprzez wszystkich proroków, wyjaśniał im, co było o Nim we wszystkich Pismach” (Łk 24, 25-27).

Apostołowie dokonywali zatem swoistego zdekodowania Pisma: pokazywali, jak wszystko to, czego doświadczyli było przepowiedziane. Tłumaczyli pieśń o Słudze Jahwe w proroctwie Izajasza, pokazywali, że to co przepowiedział Daniel o przyjściu królestwa i przebitym Mesjaszu spełniło się na ich oczach, odwoływali się do historii śmierci i powrotu do życia proroka Jonasza. Pamiętajmy, że w pokoleniu Żydów, do których dotarli ze swoim posłaniem, wszyscy czekali na przyjście Wybawiciela. Jak mocne było to przeświadczenie pokazuje sam żydowski historyk, Józef Flawiusz – właśnie przekonanie, że władca świata przyjdzie ze wschodu było główną przyczyną wybuchu wojny żydowskiej. Musimy sobie wyobrazić czym było wtedy porwanie się na wojnę z Rzymem, na jego niezwyciężone legiony, na żołnierzy, którzy już wielokrotnie pokonali Żydów, pierwszy raz w czasach Pompejusza.  Gdyby nie żarliwa wiara w nadejście Mesjasza, gdyby nie przekonanie, że Pisma jednoznacznie przepowiedziały zwycięstwo Jahwe, wojna by nie wybuchła. Gorliwość Żydów była tak wielka, że bardziej wierzyli  przepowiedniom Pism, niż własnym oczom, rozsądkowi i wiedzy, które mówiły, że porywać się na wojnę  z  Rzymianami może tylko szaleniec. Gdyby nie pewność, że obietnica musi się spełnić, apostołowie nie mogliby znaleźć wiernych wyznawców. Tak rodziły się poszczególne lokalne wspólnoty.

Co do ich liczby nie mamy żadnych dokładnych danych. Łukasz mówi o tysiącach nawróconych, ale w słowach tych należy widzieć raczej pewien charakterystyczny dla starożytnych sposób opisu, podkreślenie skuteczności Słowa, a nie dokładne, precyzyjne dane liczbowe. Na pewno chrześcijaństwo zrodziło się w miastach. Duże i średnie miasta imperium były pierwszymi ośrodkami nowej wiary. Im bliżej szlaków komunikacyjnych, a więc im bliżej dużych portów morskich, tym grupy chrześcijan były bardziej liczne i tym szybciej powstawały tam lokalne wspólnoty. Można przyjąć, że w latach 60. I w. po Chrystusie ogółem w cesarstwie nie było więcej niż kilka tysięcy chrześcijan. Była to tylko niewielka garstka w porównaniu z liczbą Żydów – około 4-7 milionów. W całym imperium żyło wówczas około 50 milionów mieszkańców. Największe miasto, Rzym, liczyło pewnie niewiele więcej niż pół miliona.

 

W „Grobie Rybaka” zwraca Pan uwagę, że najliczniejszą grupę wśród chrześcijan nie stanowili ludzie ubodzy, tylko tzw. klasa średnia i wyższa. Ten trend utrzymał się do dzisiaj – jeśli spojrzymy na Daleki Wschód, to widzimy, że w Chrystusa Zmartwychwstałego wierzą przede wszystkim ludzie, którzy kiedyś byli określani mianem arystokracji. Z czego to wynika i dlaczego mimo to od stuleci próbuje się wmówić światu, że chrześcijanie to przede wszystkim przedstawiciele najniższych warstw społecznych?

Dlatego, bo chce się pokazać, że chrześcijaństwo to religia prostaczków, nieuczonych, nieoświeconych, że mogło ono odnieść dziejowy sukces za sprawą niewolników, ludzi pochodzących z najniższych warstw, że było dla nich swoistym „opium”, formą kompensacji za nieudane doczesne, zwykłe życie, że chrześcijaństwo to efekt resentymentu, buntu słabych przeciw mądrym. Tymczasem rzeczywistość była inna. Sam Piotr był zapewne, używając dzisiejszego języka, przedstawicielem wyższej klasy średniej. Z pewnością do wyższej warstwy należeli Jan i Jakub, synowie Zebedeusza – prowadzili oni co najmniej średniej wielkości firmę zajmująca się połowem ryb i ich sprzedażą także w Jerozolimie. Również nie jest przypadkiem, że wśród pierwszych nieżydowskich wyznawców znaleźli się setnicy, być może przedstawiciele rodów senatorskich, arystokraci. To przecież ci ludzie najbardziej interesowali się filozofią i nowymi religiami przybywającymi ze wschodu, to oni widzieli w chrześcijaństwie wyższą, lepsza, głębszą mądrość, niż ta, którą ofiarowały szkoły pogańskie. Chrześcijanie od początku musieli bronić swojej wiary, uzasadniać jej istnienie, tłumaczyć dlaczego Jezus musiał umrzeć na krzyżu, wykazywać, że jego śmierć i Zmartwychwstanie nie były niczym przypadkowym, ale właśnie spełnieniem planu. Apostołowie mogli znaleźć wyznawców tylko jeśli wykazali, że to co się wydarzyło było przepowiedziane. Nie było to działanie Deus ex machina, ale było realizacją ukrytej, zaszyfrowanej mądrości. Przyjęcie chrześcijaństwa dokonywało się zatem z udziałem rozumu, wymagało od pierwszych wyznawców wysiłku duchowego i intelektualnego, następnie zaś przyjęcia nowej formuły życia.

 

Dlaczego to właśnie na chrześcijan spadło oskarżenie o podpalenie Rzymu w czasach Nerona, które pociągnęło za sobą potworne prześladowania i rzeź wyznawców Chrystusa?

Po śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa głównymi przeciwnikami nowej „drogi” byli ci Żydzi, którzy odrzucili ewangelię. Rzymianie zachowywali wobec chrześcijan albo obojętność, albo nawet życzliwość, co wyraźnie pokazują Dzieje Apostolskie. Żydzi odrzucający Chrystusa zwalczali chrześcijan z kilku powodów. Po pierwsze odrzucali myśl o cierpiącym Mesjaszu. Uważali, że jest ona formą ośmieszenia ich religii. Wierzyli w Mesjasza zwycięzcę i pogromcę pogan. Dla nich nadejście Mesjasza powinno łączyć się z triumfem Izraela nad światem pogańskim. Obietnice Boga odczytywali jako przepowiednię ziemskiego triumfu Izraela. Z tego punktu widzenia nie mogli uznać w Jezusie Syna: cóż to za żałosny Mesjasz, który zamiast wypędzić pogan z Jerozolimy, dał się przybić do krzyża jak tylu innych nieudaczników? Po drugie byli przekonani, że pochodzenie od Abrahama daje im nieporównywalne przywileje duchowe: Objawienie mogło być dane tylko ludowi wybranemu. Strzegli go zatem zazdrośnie. Można było do niego przystąpić tylko przez obrzezanie i przyjęcie na siebie wszystkich wymogów religii żydowskiej – a więc obyczajów, reguł kaszrutu, itd. Tymczasem Żydzi chrześcijanie dopuszczali na równych prawach do Kościoła, do wspólnoty nowego Izraela, pogan, którzy wyznawali wiarę w Chrystusa. Wyznanie wiary czyniło każdego – również nie-Żyda – pełnoprawnym członkiem wspólnoty, pełnoprawnym członkiem Izraela. Obrzezanie przestało być nagle warunkiem sine qua non. Jak wielkim było to przełomem doskonale pokazuje Dziesiąty rozdział Dziejów, kiedy to Piotr dokonuje chrztu setnika Korneliusza. Zstąpienie na niego Ducha Świętego jest znakiem, że Bóg już nie wymaga od nawróconych pogan obrzezania. Dostęp do Boga, przywilej dany pierwotnie Żydom, potomkom z krwi Abrahama, stał się teraz przywilejem duchowych potomków Abrahama. Sama cielesna przynależność do narodu Izraela nie wystarczała. Wielu Żydów widziało zatem w chrześcijanach coraz bardziej niebezpiecznych konkurentów: wraz z rozwojem chrześcijaństwa dawni bogobojni poganie zamiast iść do synagogi szli do nauczycieli chrześcijańskich. Twierdzili, że są synami Izraela, a nie przyjmowali obrzezania i nie chcieli być prozelitami.

Od samego początku wspólnoty żydowskie próbowały zatem bronić się przed Kościołem, a najlepszym sposobem było prowadzenie akcji dyfamacyjnej, niekiedy też otwarte prześladowania. Zapewne to właśnie pierwsi polemiści żydowscy przypisywali chrześcijanom kanibalizm i oskarżali ich o orgie seksualne. W 64 roku po Chrystusie, kiedy to Neron na gwałt potrzebował kozła ofiarnego, kogoś, na kogo będzie mógł zrzucić winę za pożar, ktoś, najprawdopodobniej „judaizująca” Poppea, podsunął mu myśl o chrześcijanach. Idealnie nadawali się do roli ofiary. Z jednej strony wielu widziało w nich reprezentantów kolejnego wschodniego kultu, co powodowało niechęć konserwatywnych Rzymian. Z drugiej nie bronili ich żydowscy rodacy, dla których chrześcijanie byli zdrajcami, niebezpiecznymi marzycielami, niszczącymi jedność Izraela.

 

Z informacji, do których Pan dotarł wynika, że św. Piotr po swojej męczeńskiej śmierci na odwróconym krzyżu został najprawdopodobniej pochowany „w zwykłej jamie wygrzebanej w ziemi”. Na tym miejscu w 324 roku za cesarza Konstantyna powstaje bazylika. Czy ponad 250 lat po śmierci Pierwszego Papieża udało się dokładnie zlokalizować jego grób?

Te 250 lat to czas, w którym, jak pokazały właśnie badania archeologiczne, o Piotrze i o jego grobie pamiętała wspólnotach kościelna w Rzymie. Pod koniec II w. po Chrystusie święty Ireneusz z Lyonu wymienia pierwszych sześciu kolejnych następców Piotra – nie ma wątpliwości, że miał tę wiedzę z pierwszej ręki, od rzymskich chrześcijan. Wiemy też, że już w roku 160 po Chrystusie na miejscu grobu Piotra została postawiona pierwsza kapliczka, pomnik pamięci. Pierwsi chrześcijanie od początku troszczyli się o miejsce pochówku założyciela swojej wspólnoty – nigdzie nie ma śladu co do wątpliwości, gdzie on został pochowany. Pod koniec II wieku rzymski duchowny Gajusz chlubi się grobem Piotra, mówi, że jest on na Watykanie – zatem jego położenie było rzymskim chrześcijanom doskonale znane. Między rokiem śmierci Piotra, zapewne 64. lub 67. po Chrystusie, a momentem rozpoczęcia prac przez Konstantyna w 320 r. po Chrystusie, rzymski Kościół cały czas istniał, kolejni papieże przekazywali sobie wiedzę o położeniu grobu. Pierwsze wyraźne świadectwa mówiące jak wielką rolę dla chrześcijan odgrywał kult relikwii męczenników mamy z połowy II wieku po Chrystusie – jak zatem można sobie wyobrazić, że chrześcijanie, którzy tak troszczyli się o szczątki świętego Polikarpa mieliby zapomnieć o położeniu grobu świętego Piotra? Czysta niedorzeczność.

 

Dlaczego przez setki lat papieże nie chcieli podjąć się przeprowadzenia prac archeologicznych w podziemiach bazyliki św. Piotra w celu odnalezienia szczątków Kefasa?

Może setki lat to za dużo powiedziane, pamiętajmy, że nowoczesna nauka archeologii to wiek XVIII, może XIX. Powodów opóźniających podjęcie decyzji o zbadaniu grobu było kilka. Po pierwsze grób Piotra znajdował się nie gdzieś na uboczu, ale w samym centrum największej bazyliki katolickiej na świecie. Żeby do niego dotrzeć, należało zachować ogromną ostrożność.

Najmniejszy błąd mógł pociągnąć za sobą przerażające konsekwencje – zapadnięcie się posadzki, a może nawet zawalenie samej Bazyliki? Badania te można porównać trochę do operacji na żywym organizmie. Po drugie dla papieży i dla katolików grób Piotra to nie była ciekawostka archeologiczna, ale miejsce spoczynku szczątek Księcia Apostołów. To było miejsce przebywania relikwii, czegoś najdroższego, świętego, bliskiego. Nie było zatem prosto uznać, że to co święte i bliskie należy potraktować z naukowym, koniecznym, dystansem. Po trzecie ewentualna porażka, brak odkrycia grobu, pociągałaby za sobą wizerunkową katastrofę dla papiestwa. Wszyscy wrogowie Kościoła tylko na to czyhali. Wyobraźmy sobie reakcję światowych mediów na sytuację, w której archeologowie schodzą pod posadzkę i nie znajdują tam śladów grobu apostoła. Mogłoby to po prostu oznaczać koniec papiestwa. Stąd taka ostrożność i wstrzemięźliwość.

 

Co takiego stało się w roku 1939 za pontyfikatu papieża Piusa XII, że zerwano z dotychczasową praktyką i rozpoczęto badanie watykańskich podziemi?

Znowu, zaważyło kilka czynników. Po pierwsze Pius XII od młodości interesował się bardzo archeologią i początkami chrześcijaństwa. Eugenio Pacelli, był, jak to wtedy mówiono, „rzymskim Rzymianinem” – jego rodzina od wielu pokoleń służyła na Watykanie. Rzymskość i związek z Piotrem wydawał mu się czymś szczególnie naturalnym i czyniły go predestynowanym do przeprowadzenia tych badań.

Po drugie papież wierzył, że odnalezienie grobu i relikwii Piotra przyczyni się od odrodzenia prawdziwej wiary katolickiej. Musiał dostrzegać pewne niepokojące symptomy nowego modernizmu czy też neomodernizmu. Wiara coraz bardziej stawała się czymś abstrakcyjnym, przeintelktualizowanym, Bóg coraz częściej był wypychany z historii, stawał się co najwyżej abstrakcyjną zasadą myślenia, formą nieskończoności, jakąś niejasną ideą, przeczuciem, nieokreśloną emocją. Ta nowa, rzekomo oświecona wiara odrywała się coraz bardziej od materii, od tego co zmysłowe, od tego co konkretne, od świadków, męczenników. Dla takiej wiary relikwia w ogóle jest czymś obojętnym, może ona być co najwyżej znakiem odległego zdarzenia historycznego. Może zachęcać do refleksji i przypominać o tym co duchowe. Dawni chrześcijanie widzieli w relikwii znacznie więcej, prawdziwą obecność świętego męczennika. Byli pewni, że dotykając zwłok, są wysłuchiwani, że obcują za ich pośrednictwem z tym, co nadprzyrodzone. Jednak ta nowa abstrakcyjna, modernistyczna wiara nie dopuszcza myśli, że obecność relikwii, zetknięcie się z tym co cielesne i zmysłowe pozwala na uprzywilejowane dotarcie do Boga. Chociaż Bóg jest Wszechobecny, to właśnie modlitwa przy ciele zmarłego męczennika – a jakiż jest większy święty na Ziemi niż Piotr, ten, którego Jezus nazwał skałą – była wyjątkowo skuteczna. To właśnie za pośrednictwem relikwii Bóg uobecnia się w niezwykle bliski, mocny sposób.

Po trzecie wreszcie Pius mógł sądzić, że odkrycie grobu Piotra i ciała pierwszego apostoła przyczyni się do podniesienia autorytetu Stolicy Świętej, być może przyczyni się tym samym do uspokojenia nastrojów i spadku napięcia politycznego. Od czasów Benedykta XV, papieża czasów I wojny światowej, jego następcy starali się zawsze występować w obronie pokoju. Pamiętajmy, że decyzję Pius podjął 28 czerwca 1939 roku, w wigilię święta Piotra i Pawła, raptem kilka miesięcy przed wybuchem wojny. Na pewno Pius wykazał się wielką odwagą i niezwykła wprost ufnością. Jego decyzja mogła świadczyć też o jednym: Pius od samego początku nie miał żadnych wątpliwości, że badanie zakończy się powodzeniem.   

 

Jak wyglądały prowadzone przez 10 lat prace wykopaliskowe? Jaki wpływ na ich przebieg miała II Wojna Światowa i podzielenie świata przez „żelazną kurtynę”?

Cóż, z pewnością, eufemistycznie mówiąc, wojna nie sprzyjała normalnym pracom archeologicznym. Przede wszystkim wojna miała wpływ na dobór grupy badaczy. Najważniejszym kryterium były nie kompetencje, chociaż te niektórzy mieli, ale lojalność, umiejętność, mówiąc kolokwialnie „trzymania języka za zębami”. Pius musiał mieć pewność, że w rozplotkowanym Watykanie, żadna informacja nie wypłynie zbyt szybko. Dlatego oficjalnie chodziło o przeprowadzenie drobnych prac rekonstrukcyjnych, wspominano też, że ich celem było znalezienie miejsca pochówku słynnego renesansowego  kompozytora, Giovanniego Pierlugigi Palestriny. Na czele grupy archeologów stał prałat Ludwig Kaas, jeden z najbardziej zaufanych współpracowników papieża Piusa. Ksiądz Kaas był poprzednio liderem katolickiej partii Centrum, po zawarciu konkordatu między III Rzeszą a Watykanem, na stałe wyjechał z Niemiec. Niestety, nie miał on żadnej wiedzy archeologicznej. Trzeba też pamiętać, że w czasie wojny podziemia watykańskie były wykorzystywane do tajnych, poufnych rozmów między przedstawicielami Watykanu i reprezentantami spiskowców, którzy od początku chcieli obalić Hitlera. O 1943 roku służyły one też jako kryjówka dla żydowskich uciekinierów, dezerterów i alianckich szpiegów. Łatwo zrozumieć, że nie była to najlepsza atmosfera dla prowadzenia bezstronnych, spokojnych badań naukowych.

 

Czy udało się odnaleźć szczątki św. Piotra?

Moim zdaniem odpowiedź na to pytanie jest krótka i jednoznaczna: tak, udało się. Oczywiście, można w tej sprawie mieć jedynie taką pewność, jaka przysługuje wszelkiemu badaniu historycznemu, a zatem można mówić o bardzo wysokim prawdopodobieństwie. Historia to nie nauka ścisła i inna pewność przysługuje twierdzeniu metafizycznemu czy matematycznemu, a inna ustaleniom dotyczącym starożytnej historii. Żeby mieć całkowitą pewność, że były to szczątki Piotra, należałoby przeprowadzić, co oczywiście jest niemożliwe, badanie DNA, a do tego należałoby pobrać próbkę materiału genetycznego od potomka lub potomków krewnych Piotra. Łatwo zauważyć, że nie można tego zrobić. Jednak, co wykazałem szczegółowo i krok po kroku w książce, suma poszlak pozwala jednoznacznie bronić twierdzenia, że znajdujące się obecnie w małych skrzyneczkach z pleksiglasu kości należały do Szymona Piotra.

Jak trudne były te badania pokazują same daty. Decyzja o rozpoczęciu prac wykopaliskowych zapadła 28 czerwca 1939. Pius XII ogłasza światu, że archeologom udało się odkryć grób Piotra w grudniu 1950 roku. Jednocześnie wspomina, że nie sposób przesądzić, czy znalezione w okolicy grobu kości należały do Księcia Apostołów. To, że faktycznie znaleziono też szczątki Piotra ogłasza osiemnaście lat później, w czerwcu 1968 roku dopiero papież Paweł VI. Jednocześnie posługuje się on formułą dość ostrożną, tak jakby się zastrzegał – mówi, że odkryte kości „uważa się” za należące do Piotra. Po śmierci Pawła VI w 1978 roku informacja o obecności kości Piotra znika z wszystkich oficjalnych wydawnictw Watykanu, a osoba, która najbardziej przyczyniła się do odkrycia, Margeheritta Guarducci, staje się persona non grata. Górę bierze frakcja jej przeciwników, sceptyków, tych, którzy uważają, że odnalezione za sprawą uporu wielkiej włoskiej profesor epigrafiki kości nie należały do Piotra. Zmiana następuje dopiero wraz z wstąpieniem na tron Piotra przez Benedykta XVI. Najpierw nakazuje on zbadanie resztek zwłok Pawła w Bazylice świętego Pawła za murami. Okazuje się, że należały one do mężczyzny zmarłego najprawdopodobniej w drugiej połowie I wieku po Chr. Sposób ich przechowania i znaki otaczającej od zawsze zwłoki czci wskazują, że chodzi o apostoła Pawła. Okazuje się, że przechowywano je w taki sam sposób, jak kości Piotra – dlatego Benedykt powołuje raz jeszcze komisję, która od nowa ma przeprowadzić badanie. Ostatecznie przyznaje ona rację nieżyjącej już profesor Guarducci w 2013 roku, na początku pontyfikatu Franciszka. 

 

Dlaczego to jedno z najważniejszych odkryć archeologicznych w dziejach ludzkości jest praktycznie przemilczane? Dlaczego ważniejsze niż odnalezienie Pierwszego Papieża jest we współczesnym świecie mniej spektakularne niż odkrycia związane ze starożytnym Egiptem, Persją etc.?

Bo jest ono wyjątkowo niewygodne, nie „po linii i nie na bazie”. Wbrew sceptykom, krytykom i racjonalistom wszystkie znaki na niebie i na Ziemi wskazują, że pod Bazyliką, a ściślej kilka metrów pod ołtarzem Bazyliki, naprawdę znajdują się resztki zwłok Księcia apostołów a także jego grób. Okazuje się zatem, że wielowiekowa antykatolicka akcja propagandowa oparta była na oszustwie. Głupio, nieprawdaż? Iluż to wybitnych mężów tym samym nieco, jakby to powiedzieć, się skompromitowało. Iluż to wybitnych postaci, znowu użyję języka nieco kolokwialnego, wygłupiło się. Nie jest się łatwo do tego przyznać. Nie jest łatwo uznać, że Kościół rzymski i papiestwo powstały nie wskutek fałszerstwa, intrygi, legendy i mitu, ale zostały założone na krwi przelanej przez Piotra. Że Rzym powołując się na Piotra miał od początku i zawsze rację. Że Kościół rzymski wyrósł jak wielkie drzewo z ziarna, jakim było męczeństwo Piotra.

Wielu nie może tego znieść. Sądzą, że opowieść o grobie Piotra i o jego szczątkach jest równie prawdziwa jak nie przymierzając opowieść o donacji Konstantyna. Nie chcą uznać, że z faktu, że w dziejach papiestwa pojawiały się fałszywe dokumenty nie wynika, że wszystko było fałszem. Silne antykatolickie uprzedzenia sprawiają, że tak wielu jest sceptyków i tak niewiele mówi się o tym odkryciu. Poza tym, żeby docenić jego wagę trzeba nieco wysiłku. Trzeba porównać różne zapisy, posprawdzać, pomyśleć. Jak powiedziałem, żeby dojść do przekonania, że grób i relikwie Piotra są prawdziwe, trzeba połączyć wiele poszlak. Jeśli ktoś ma złą wolę, jest uprzedzony, myśli stereotypami, zawsze znajdzie dość wymówek, żeby do prawdy w kwestii grobu Piotra nie dojść. Zawsze będzie mógł dowodzić, że jedyne co wykazano, to że pod posadzką znajduje się grób „jakiegoś ważnego chrześcijanina”, bo skąd wiadomo, czy napis „Piotr jest tu wewnątrz” nie był efektem pomyłki? I skąd pewność, że ktoś kiedyś nie podmienił zwłok? Itd., itp. Wątpliwości można mnożyć bez końca, taka jest natura ustaleń historycznych.

 

Kto dzisiaj stanowi liczniejszą grupę „odwiedzających” grób św. Piotra? Wierni – tak jak przed wiekami – czy turyści, którzy jednak bardzo często nie zdają sobie sprawy, w jak ważnym miejscu się znajdują?

Szczerze mówiąc nie wiem, czy ktoś prowadzi takie badania. Te kategorie trudno odróżnić. Na pewno atmosfera zeświecczenia powoli przenika również do Bazyliki Piotra. Z drugiej strony będąc tam wiele razy spotykałem też liczne grupy prawdziwych pielgrzymów, ludzi zatopionych w modlitwie, adoracji najświętszego sakramentu, ludzi, którzy wierzyli, że bliskość relikwii Piotra pozwoli im zostać wysłuchanymi przez Boga. Trudno powiedzieć jakie są dokładnie proporcje między „ciekawskimi” a „pobożnymi” przybyszami, choć obawiam się, że liczba tych drugich maleje.

Z tego punktu widzenia w ogóle najazd turystów na miejsca święte ma fatalny wpływ. Często ludzie ci nie wiedzą jak się zachować. Trudno powiedzieć, czy dla nich istnieje jakieś sacrum. Na pewno masowość ruchu turystycznego zabija sakralność. Sakralność musi być chroniona przez cały system rytuałów, reguł zachowań. Żeby to co święte pojawiło się jako takie dostęp do niego musi być reglamentowany, osłonięty, obłożony szeregiem ograniczeń. Nie tylko chodzi o ubiór, ale też o zachowanie, o gesty, o ciszę, o wyraźne znaki poddania się, podporządkowania. Niech Pan sobie wyobrazi, to tylko analogia, że jest Pan w teatrze na tragedii greckiej, a pański sąsiad raz po raz śmieje się, rozmawia przez komórkę i zajada popkorn. Bardzo trudno wtedy dostrzec w tragedii greckiej jej wielkość, głębię, majestatyczność. Tymczasem dziś najświętsze miejsca chrześcijaństwa przypominają coraz częściej gabinet osobliwości, może inną formę świeckich muzeów.

Pamiętam jak kiedyś odwiedziłem jeden z klasztorów na górze Atos. Bardzo chciałem tam być na mszy, wstałem zatem, a ściślej mówiąc zostałem obudzony przez mnichów o piątej rano. Ponieważ msza ciągnęła się kilka godzin raz czy dwa zdrzemnąłem się. Ledwo głowa opadała mi na piersi zaraz pojawiał się nie wiem skąd mnich i szturchał mnie kosturem w ramię. Oczywiście, wiem, że nie można porównać dostępu do Bazyliki Piotra z góra Atos, ale na pewno umasowienie turystyki niesie w sobie dla świętości coraz większe zagrożenie.

 

Czy doczekamy się zmiany obecnego stanu rzeczy? Czy grób i szczątki św. Piotra pozwolą Kościołowi uniknąć tego, czego tak bardzo obawiał się Pius XII, czyli przeintelektualizowania naszej wiary? Czy głośne powiedzenie: W tym miejscu spoczywa Pierwszy Papież pozwoliłoby na przezwyciężenie kryzysu wiary, kryzysu papiestwa i wyeliminowanie „swądu szatana”, który „przez jakąś szczelinę wdarł się do Kościoła Bożego”?

Samo powiedzenie, w sensie historycznym, zapewne nie. Ale gdyby traktować odnalezienie grobu Piotra i jego relikwii nie tylko jako przeszłe zdarzenie historyczne, to na pewno tak. Trzeba by jednak wtedy powiedzieć więcej, trzeba by było powiedzieć, że Kościół rzymski został faktycznie zbudowany na Opoce, na Skale, że przechował nienaruszony depozyt wiary, że kto chce być naprawdę chrześcijaninem i kto chce należeć do tej samej wspólnoty jakiej przewodził w latach 50. I 60. Piotr musi zjednoczyć się w wierze i wyznaniu z wszystkimi jego następcami, musi uznać prawdę religii katolickiej i fałszywość tych wszystkich nauczycieli, który na różne sposoby wypaczali wiarę. Musi uznać, że prawdziwym jest jedynie Kościół wyrosły na Piotrze, dosłownie na jego grobie i szczątkach, chcieć się do niego dołączyć i przyjąć jego naukę. Jest takie piękne zdanie świętego Ambrożego: Ubi Petrus, ibi ecclesia – Tam gdzie Piotr, tam jest Kościół. Wiemy, gdzie jest Piotr i teraz należy z tego wyciągnąć wnioski. Wówczas odkrycie grobu i szczątek Piotra okazałoby się prawdziwym lekarstwem. Ale do tego potrzebna jest odwaga i wiara współczesnych następców apostoła. Szczerze mówiąc nie dostrzegam jej.

 

Bóg zapłać za rozmowę!

Tomasz D. Kolanek

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij