Popkulturowa formuła upamiętniania polskich bohaterów oczywiście nie każdemu musi się podobać. Jednak warto dostrzegać wynikające z niej pozytywy i przymknąć oko na pewne niedociągnięcia. Szkoda potępiać w czambuł wszelkie próby dotarcia z patriotycznym przekazem do masowego odbiorcy, jak czynią krytycy takich projektów muzycznych jak „Panny Wyklęte”.
Można odnieść wrażenie, że Żołnierze Wyklęci i Powstanie Warszawskie trafili do mainstreamu popkultury. Z tą krańcowo błędną diagnozą zdają się zgadzać utyskujący na wysyp różnego rodzaju projektów związanych z tą tematyką dotyczącą historii Polski. Bez wątpienia wielu z nich daleko do doskonałości. Jednak stajemy w tym przypadku wobec dramatycznej alternatywy: albo trafimy do sporej części młodych Polaków z niedoskonałym przekazem, albo miejsce, które można było wypełnić patriotyczną strawą zapełni trucizna nihlizmu i degrengolady. Trudno bowiem oczekiwać, że z dnia na dzień młodzież, której wrażliwość jest systematycznie tępiona, będzie zdolna do recepcji przekazu pozbawionego popkulturowego rysu. Niestety ów rys oznacza, że ten rodzaj formuły upowszechniania pamięci bohaterów skazany jest na niedoskonałość. Bez wątpienia dokonania artystów tworzących „Panny Wyklęte” takie właśnie są. Jednak po pierwsze, wątpię, by ich ambicje muzyczne sięgały stworzenia dzieła na miarę „Mszy h-moll” Bacha, po drugie doskonale zdają oni sobie sprawę z niezawinionych w wielu przypadkach ograniczeniach percepcyjnych odbiorcy. To, że wybierają oni bliską swemu sercu estetykę nazwijmy ją „młodzieżową”, trudno uznawać za koniunkturalizm. To ich język, ich mowa, dzięki której czują, że przekaz jest autentyczny.
Wesprzyj nas już teraz!
Niestety estetyka popkultury zawiera w sobie gen upraszczania, by nie rzec spłaszczania wielu zagadnień. Jej siłą jest jednak zakres odziaływania. Dostrzeżenie tego faktu nie należy utożsamiać z kapitulacją. Co więcej właściwe posługiwanie się nią może przynieść bardzo interesujące efekty. Dla wielu z młodszych słuchaczy, przyzwyczajonych do bardzo niskich standardów estetycznych, którymi bombarduje ich świat, zderzenie z piosenkami, których bohaterami są ofiary komunistycznych represji może okazać się ozdrowieńczym szokiem.
Powtórzmy raz jeszcze, zarówno Tadek jak i „Panny Wyklęte” to nie jest muzyczny mainstream. Ich dokonań nie usłyszymy w mediach komercyjnych. Tym bardziej warto te projekty wspierać, nawet jeśli krańcowo nie zgadzamy się z ich estetyczną stroną. Także wtedy, gdy korzystając z wiedzy – daleko bardziej pogłębionej niż ta, którą posiada poddawany tresurze szkolnej małolat – jesteśmy w stanie wymienić katalog niedoskonałości projektów takich jak wspomniane wyżej. Niestety nie jest tak, że już każdy młody Polak wie, kim była Inka. Ta wiedza wciąż nie jest aż tak rozpowszechniona. Pole do zagospodarowania jest wciąż spore. Kontakt z tą historią poprzez choćby „Panny Wyklęte” może być początkiem pięknej przyjaźni…
Paweł Tarnowski