„Pokłosie” – nowy film Władysława Pasikowskiego to tylko marne popłuczyny po Grossie. Zamiast mądrego, zgodnego z elementarną faktografią filmu o wojennych relacjach polsko-żydowskich na terenach zagarniętych przez Związek Sowiecki do czerwca 1941 r. (w zmowie z III Rzeszą Niemiecką) oraz o tym, co się działo w dniach następnych, otrzymaliśmy propagandową zupkę, zgodną z polityczną poprawnością, ale nie ze znanymi powszechnie faktami.
Już Jan Tomasz Gross dowiódł w swych pseudonaukowych publikacjach (tak, jest ich kilka!), że nie umie korzystać ze źródeł, czytanie akt (ze zrozumieniem) jest mu obce, a prawda to kategoria, która po prostu przeszkadza, więc tym gorzej dla niej. Przerabianie mężczyzn na kobiety (elementarna nieznajomość imion żydowskich i kontekstu), mylenie świadków, błędna topografia, interpretacja rodem z domu wariatów. Wydawało się, że już gorzej być nie może, ale dla chcącego nic trudnego!
Wesprzyj nas już teraz!
Pasikowski poszedł więc jeszcze dalej i wypuścił jeszcze większego gniota – knota.
O co chodzi? Oto z przysłowiowej Hameryki wraca chłopski syn na zapyziałą wieś na północnym Podlasiu. Wieś, jak wieś, wiadomo, trzeba ją jakoś pokazać, żeby tło do filmu było odpowiednie. Prawie nikt w niej nie pracuje, brudne, zarośnięte typy snują się bezmyślnie albo sączą tanie trunki na podsklepowych ławkach. Wiadomo, gnuśne Polaczki… Wszystko typy jak z albumu Cesarego Lomboso, bo jakże któryś z nich miałby wyglądać normalnie? Czyli, wiadomo, to „my” i jesteśmy „u siebie”. Przybysz z Hameryki nie lubi „żydków”, bo sam robił przy azbeście, a oni (te „żydki”, ma się rozumieć) to wielki kapitał, porządnej roboty się nie imają. Wraca do brata i dopiero w tym momencie akcja zaczyna się kręcić. Brata nikt we wsi nie lubi, prześladują go, dokuczają, wybijają szyby. Za co? Bo ratuje żydowskie macewy, rozsiane gdzieś po drogach i gospodarstwach. A wieś kryje straszliwą tajemnicę. Jaką? Wiadomo, po lekturze Grossa nic wymyślać nie trzeba. Po nitce do kłębka, rozwija się fabuła.
Oto przed wojną we wsi, która obecnie liczy zaledwie kilkanaście chałup i tyleż rodzin, miejscowi wymordowali swych sąsiadów – Żydów. Powody są dwa. Po pierwsze, „bo Żydzi zamordowali Chrystusa”. Powód drugi to mienie. Otóż miejscowi Żydzi posiadali zasobne gospodarstwa, polscy goje wyłącznie bagna i nieużytki. Co im na nich rosło, z czego zatem żyli, nieważne. I Żydów (oraz ich gospodarstw) było we wsi zapewne więcej niż polskich gojów…
Po wkroczeniu wojsk niemieckich na te tereny, do wsi zajechało autem dwóch gestapowców (esesmanów?) – tego nie wiemy, ale to bez znaczenia. Przyjechali, być może dali polskim gojom zezwolenie na wykończenie miejscowych „żydków” i, oczywiście, zaraz sobie pojechali. Bo przecież Niemcy to nawet świadkami nie mogli być, wiadomo, światowi, kulturalni ludzie, nie to, co miejscowi Polacy. Ci zaś następnego dnia przystąpili do morderczej orgii. Jak? To też wiadomo, dał nam wzory Gross, Pasikowski to tylko tfu-órczo rozwinął. W ruch poszły więc piły (piłowanie żywych „żydków” to przecież nasza oczywista, prawie codzienna zabawa), jednej dziewczynie to głowę odpiłował miejscowy zalotnik, bo go przed wojną nie chciała. I rozpoczął ową głową grę w nogę. Po wstępnych igraszkach i uciechach stu kilkudziesięciu „żydków” (w tym kobiety i dzieci) zapędzono do chałupy niejakiego Kality (ojca naszych filmowych braci) i spalono żywcem. Gdy matki wyrzucały dzieci na zewnątrz, polscy goje wrzucali je ponownie, nadziane na widły… Alegorią tego wydarzenia jest płonące pole braci z dojrzałym zbożem i płonąca w polu stodoła, żeby aluzja nie była zbyt cienka.
Kto to robił, kto brał w tym udział, kto skorzystał? Cała wieś, bez wyjątku, czyli my wszyscy. No, może tylko jedna dziewczyna była wtedy przeciwna (o czym sama opowiada braciom), choć bierna, ale ją wieś wyzwała od „starych k…”.
Mroczna tajemnica, skrywana przed światem przez 60 lat, wychodzi na jaw na skutek dzielnej postawy braci, synów owego Kality, który miejscowym „żydkom” nawet własnej chałupy gościnnie użyczył. W nocy (bo w dzień strach przez całą wsią, która ma wrogie zamiary) własnymi rękami wygrzebują z błota doczesne szczątki, główne świetnie zachowane czaszki i kości – i chowają je na własnym polu. Jak się okazuje, pole to też jest w sumie żydowskie, zagarnięte po zamordowanych, bo przecież cała wieś się obłowiła na tym procederze, przejmując mienie żydowskie w miejsce własnych błot i nieużytków. Dosłownie cała, oni wszyscy (czyli… my!).
Bracia mają praktycznie wszystkich przeciwko sobie. W sensie czynnym, nie tylko biernie. Wieś, to nienawistnicy, ogarnięci taką samą chęcią mordu jak ich protoplaści, ojcowie i dziadowie. Niektórzy ze sprawców żyją sobie zresztą spokojnie we wsi, otoczeni powszechnym szacunkiem. Pilnowani troskliwie przez następne pokolenie, przez dzieci i wnuki, żeby popełniona zbrodnia na jaw nie wyszła, bo też mają w tym interes, czyli pożydowskie mienie.
Wieśniacy obsmarowują zabudowania braci antyżydowskimi napisami, mordują ich psa rytualnie (?) zakłuwając go nożem. Dybią już nie tylko na ich zdrowie (pobicia są normą), ale wreszcie i na życie. I osiągają to, czego chcieli. Młodego Kalitę, który osiadł na gospodarce po swym ojcu-mordercy, krzyżują na drzwiach stodoły. Tak, tu i teraz! Symbolika jest aż zanadto czytelna, to jedyny sprawiedliwy, który na męczeńską śmierć, tak jak Chrystus, w ich oczach zasłużył. Dostał wreszcie za swoje, aby tamta zbrodnia znalazła swe dopełnienie, a ciągłość etniczna sprawców-tubylców swój właściwy wyraz.
Konający, przybity do drzwi własnej stodoły młody Kalita, tylko za to, że szuka prawdy, jest dla Pasikowskiego symbolem. Polacy-antysemici do dziś rozprawiają się krwawo z takimi przypadkami. To w końcu normalka, prawda? Choć na miejscu jest cała wieś (gawiedź przyszła patrzeć i pomagać sprawcom, tak jak wtedy?), są służby, jest policja – nikt ukrzyżowanego, ale przecież żywego nie zdejmuje, nie udziela mu pomocy. Absurd? A skądże, to tylko taka „wymowa artystyczna”, po prostu wizja, która ma wyrażać wszystko, w istocie nie wyrażając nic.
Poszedłem na tego gniota (nie mówię tylko o treści, ale tyle uproszczeń, spłaszczeń i przekłamań trudno znaleźć gdzie indziej) z obowiązku, aby napisać powyższą recenzję. Znając dość dobrze realia tamtych czasów na tamtym terenie i obecną jednostronną propagandę (także urzędową), nie mogłem się przecież spodziewać czegoś innego. Gwarantem takiej i wyłącznie takiej wizji był reżyser i autor scenariusza, Władysław Pasikowski, który w „Psach”, rehabilitował dzielnych ubeków. Także nadzwyczaj szczodry Polski (?) Instytut Sztuki Filmowej, który wyłożył aż 3,5 mln zł (z naszych podatków, przecież nie swoje dali), miał jakiś cel. Dołożyli do tego „interesu” Rosjanie, bo i kapitał postsowiecki się na to znalazł. Oby bezzwrotnie.
Na pierwszym seansie w dniu premiery w sali kinowej było aż… trzech widzów, łącznie ze mną. To budzi jakieś nadzieje, jeśli nie zapędzą siłą dziatwy szkolnej, to kolejny gniot z całej takiej serii okaże się klapą. I słusznie, bo na nic więcej nie zasłużył.
Leszek Żebrowski