Coraz bardziej ideologiczne i zwariowane pomysły Unii Europejskiej doprowadziły do wzrostu notowań ugrupowań eurosceptycznych i to niemal we wszystkich krajach Europy. Partie takie stały się widoczne w ostatnich latach nawet w krajach bez tego typu tradycji. Określane jako „populistyczne” stały się zmorą euro-elit.
Populizm jest definiowany jako ideologia, w której „lud” postrzegany jako siła moralnie wyższa, przeciwstawiana jest właśnie „elitom”. Obecnie „elitarnej” frakcji EPP (dawni chadecy), jakoś jednak nazwa „ludowa” nie przeszkadzała. „Populizm” ma być rodzajem obelgi. W rzeczywistości partie eurosceptyczne i eurokrytyczne, suwerenistyczne i konserwatywne, nie zawsze odnoszą się do podmiotowości „ludu” (chociaż jest on przecież podmiotem samej „demokracji”), ale ich siła wynika z realizmu i logicznej krytyki obłędu eurokratów.
„Populiści” obecnie mocno mieszają w sondażach przed czerwcowymi wyborami do PE. Prawicowa partia „populistyczna” wyłoniła się po wyborach powszechnych w marcu 2024 r., nawet w bastionie socjalizmu i socjaldemokracji, czyli w Portugalii („Chega!”). Podobnie jest w Holandii, Alternatywa dla Niemiec (AfD) zajmuje drugie miejsce w ogólnokrajowych sondażach, a Francuskie Zjednoczenie Narodowe jest liderem wszystkich sondaży w tym kraju.
Wesprzyj nas już teraz!
Miliony Europejczyków mają dość obecnej polityki eurokratów zdominowanej m.in. przez „zieloną ideologię”, zalew migrantów, czy lewicowy zapał do regulowania każdej dziedziny życia. Portal „Atlantico” nazywa to zjawisko „populistyczną rewoltą demokratyczną” i zauważa, że „rozprzestrzenia się po prawie wszystkich państwach członkowskich UE, wywracając porządek polityczny”.
Rosnąca centralizacja władzy w UE i jej destrukcyjny wpływ na codzienne życie Europejczyków, rodzą reakcję. We wspomnianym „Atlatico” autorzy mówią wprost: „Nie, nie takiej Europy chcemy. To jest Europa polityczna zbudowana przez elity europejskie, które wierzą, że wiedzą lepiej od nas wszystkich, co jest dla nas najlepsze. Elity, które opowiadają się za coraz bliższą Unią, zamiast suwerenności narodowej i demokracji; którzy narzucają politykę zielonych oszczędności, aby uratować planetę, nie myśląc o szkodach, jakie wyrządzą w życiu milionów ludzi na ziemi; którzy zmuszają narody europejskie do zaakceptowania masowej imigracji, nie tyle dlatego, że kochają migrantów, ale dlatego, że nienawidzą granic narodowych i idei suwerennego narodu.”
„Więcej Europy” to odpowiedź elit na wszystkie problemy. To hasło jednak się już zdeprecjonowało. Eurokratom zajrzał w oczy strach i razem z akolitami medialnymi przystąpili do kampanii, która ma niszczyć wizerunek „populistycznej rewolty” i ją delegitymizować. Niczym w czasach tzw. pandemii Covid-19, walczą z „wirusem”, przeciwko któremu chcą „zaszczepić” Europę. Nazywają eurosceptyczne ruchy „prawicowym ekstremizmem”, wprowadzają formy cenzury, nawet zastraszania. Dochodzi do absurdów, w których łapówkarze nadal głosują w PE, a złapanemu na „gorącym uczynku” zabrania próbek ze sklepu eurodeputowanemu niemieckiej AfD odbiera się szybko immunitet.
Ciekawa jest też strategia obrońców obecnego układu. Kiedy krajami Unii wstrząsnęły protesty rolników, niektóre przepisy dla uspokojenia „zawieszono”, ale przede wszystkim starano się podzielić protestujących. Niczym w czasach PRL oddzielano „słuszny bunt chłopski” od „ekstremistów”. Jeden z „ekspertów” sugerował nawet, żeby ci „zdrowi rolnicy” wywieszali na swoich traktorach… tęczowe flagi LGBT, żeby odciąć się i odstraszyć „skrajnie prawicowe pijawki”, które żerują na ich proteście.
Cytowany portal Atlantico zauważa, że „europejskie elity będą wykorzystywać każdą okazję, aby wieszczyć „koniec populizmu”, z zadowoleniem ogłaszając np., że powrót arcy-eurokraty Donalda Tuska na stanowisko premiera w Polsce oznacza, że „dojrzali politycy znów przejmują władzę”, a niegrzeczne dzieci zostały wysłane do łóżek”.
Fala populizmu” nie jest jednak wynalazkiem politycznych „ekstremistów”, nie jest nawet konserwatywną chęcią zastopowania „unijnego postępu”, ale reakcją społecznego gniewu wobec posunięć lewicowo zideologizowanego establishmentu. Zapewne po wyborach czerwcowych obecne frakcje eurokratyczne jeszcze utrzymają przewagę w PE. Może to być jednak „bój ich ostatni”. W kilku krajach zapowiada się już jednak porażka „eurofilów”. We Francji lista Zjednoczenia Narodowego (RN) może liczyć na 32% głosów. W kwietniu jest to 1 punkt procentowy więcej, niż w marcu. Druga w sondażu lista „makronistów” z Renesansu może liczyć na 16%. Próg 5% może jeszcze przekroczyć nad Sekwaną także eurosceptycza i suwerenistyczna lista „Rekonkwisty” Erica Zemmoura. Warto przypomnieć, że na krytyce Brukseli buduje te z swoją politykę lewacka lista „La France Insoumise” (LFI). Nad Sekwaną „porażka Unii” wydaje się przesądzona. To bardziej symboliczne dla przyszłości Europy, niż np. „koalicyjny” powrót do władzy w Polsce Tuska.
Bogdan Dobosz