24 lutego 2016

Porozumienie UE-USA – w czyim interesie?

(By Katrina.Tuliao [CC BY 2.0 (http://creativecommons.org/licenses/by/2.0)], via Wikimedia Commons)

Trwające obecnie pomiędzy UE, a USA negocjacje w sprawie zawarcia Transatlantyckiego Partnerstwa Handlu i Inwestycji (Transatlantic Trade and Investment Partnership, TTIP) nasuwają szereg wątpliwości co do jego rzeczywistych i ostatecznych beneficjentów.


Skala problemu jest bardzo poważna, ponieważ skierowaną do Komisji Europejskiej petycję przeciwko sygnowaniu porozumienia z USA podpisało niemal 1,5 mln mieszkańców Europy, a w protesty zaangażowanych jest ponad 300 organizacji pozarządowych. Głosy sprzeciwu pojawiły się również na forum Parlamentu Europejskiego.

Wesprzyj nas już teraz!

Według informacji podawanych przez swoich zwolenników i media, TTIP to umowa handlowa, która ma przynieść zniesienie barier regulacyjnych oraz obniżenie ceł, głównie dla małych i średnich przedsiębiorstw z Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych, a co za tym idzie, otworzyć nowe rynki zbytu. Z taką też kampanią promocyjną na rzecz porozumienia odwiedził niedawno Polskę amerykański przedstawiciel ds. handlu Michael Froman. Niebawem ruszyć ma kolejna runda oficjalnych negocjacji.

Kompleksowość porozumienia jest bardzo szeroka. Ma ono dotyczyć łącznie 24 sfer działalności, zgrupowanych w trzech działach: dostęp do rynku (handel towarami i opłaty celne, usługi, zamówienia publiczne, reguły pochodzenia), współpraca regulacyjna (spójność regulacyjna, techniczne bariery handlowe, bezpieczeństwo żywności, zdrowie zwierząt i roślin, chemikalia, kosmetyki, inżynieria, urządzenia medyczne, technologie teleinformatyczne, farmaceutyka, tekstylia, pojazdy) oraz przepisy (zrównoważony rozwój, energia i surowce, cła i ułatwienia handlowe, małe i średnie przedsiębiorstwa, ochrona inwestorów i rozwiązywanie sporów państwo-inwestor, konkurencja, własność intelektualna i oznaczenia geograficzne, rozstrzyganie sporów międzypaństwowych).

Sam katalog zagadnień skłania do refleksji, czy nie będziemy mieli do czynienia z de facto nową, zakrojoną na światową skalę biurokratyzacją. Czeski eurodeputowany Petr Mach (grupa EFDD) podczas debaty nad porozumieniem na forum Parlamentu Europejskiego w lipcu 2014 r. stwierdził, że choć postrzega wolny handel jako podstawowy wyraz wolności człowieka, projekt porozumienia jest dla niego zdecydowanie za obszerny. Gdyby – jak argumentował Mach – umowa miała rzeczywiście dotyczyć wolnego handlu, powinna zmieścić się na dwóch stronach.

Według szacunków Komisji Europejskiej (opartych na raporcie londyńskiego ośrodka Centre for Economic Policy Research), dzięki podpisaniu umowy gospodarki USA i UE miałyby wzrosnąć odpowiednio o 0,4 i 0,5% (począwszy od 2027 r. i pełnej implementacji zapisów porozumienia). Miałoby się to przełożyć na wzrost unijnego PKB o blisko 120 mld euro rocznie, a amerykańskiego o 95 mld euro. Eksport z USA do UE miałby wzrosnąć o 37% w ciągu roku, a eksport z UE do USA o 28% rocznie. Podpisanie umowy miałoby również doprowadzić do powstania dodatkowych 2,5 mln miejsc pracy (łącznie w UE i USA).

Teoretyczne i potencjalne korzyści z podpisania umowy są jednak kwestionowane w oparciu o podobne rozwiązania z przeszłości, które miały wpłynąć pozytywnie na gospodarki państw-sygnatariuszy. W 1994 r. po podpisaniu NAFTA, czyli porozumienia o wolnym handlu między USA, a Meksykiem i Kanadą, ponad 400 tys. amerykańskich miejsc pracy zostało przeniesionych do Meksyku. Mimo to Meksyk ma jeden z najniższych poziomów wzrostu PKB w Ameryce Łacińskiej, poniżej granicy ubóstwa żyje więcej osób niż przed przystąpieniem do NAFTA. Ważnym argumentem dla Polski może być fakt, że w meksykańskim rolnictwie ubyło około 1,6 mln miejsc pracy (szczegółowe dane na ten temat przygotował Centre for Economic and Policy Research w raporcie „Did NAFTA help Mexico?” na początku 2014 r.).

Co ciekawe, podnoszone są głosy, że prognozowane przez Komisję Europejską korzyści z podpisania paktu zostały oparte na wątpliwych merytorycznie podstawach – do tego stopnia, że raport „The Trans-Atlantic Trade and Investment Partnership: European Disintegration, Unemployment and Instability” badaczy amerykańskiego Tufts University z października 2014 r. wskazuje na zupełnie odmienne, potencjalne skutki podpisania paktu: zmniejszenie PKB, utrata ok. 600 tys. miejsc pracy, spadek przychodów budżetowych i rosnąca niestabilność finansowa.

Najwięcej wątpliwości budzi obecność w projekcie porozumienia mechanizmu ISDS (Investor State Dispute Settlement), który umożliwia inwestorom pozywanie państw przed specjalne sądy arbitrażowe (z pominięciem sądownictwa krajowego) za wprowadzanie przepisów niekorzystnych dla danej firmy. Nastąpiłoby de facto zrównanie pozycji inwestora zagranicznego (często olbrzymich, międzynarodowych koncernów) z państwem-sygnatariuszem porozumienia, choć uprzywilejowania takiego nie otrzymaliby przedsiębiorcy krajowi.

Przykładów takich sporów dostarczają w sporej mierze państwa latynoamerykańskie. Argentyna w czasie kryzysu finansowego zdecydowała się na zamrożenie opłat za energię i wodę. Tamtejszy rząd został pozwany przez międzynarodowe korporacje, które straciły w ten sposób potencjalne zyski i w efekcie musiał zapłacić ponad miliard dolarów odszkodowania (z pieniędzy podatników, rzecz jasna). W Salwadorze odmówiono zgody na budowę kopalni złota, której infrastruktura groziła zanieczyszczeniem wody. Kanadyjska firma zaangażowana w inwestycję oskarżyła państwo o utratę przewidywanych zysków i wygrała odszkodowanie w wysokości ponad 300 mln dolarów.

W grudniu 2013 r. internetowe wydanie pisma „Le Monde diplomatiqe” opublikowało podsumowanie, w myśl którego ponad 14 tys. korporacji amerykańskich dysponowało ponad 50 tys. filii w Europie, które po podpisaniu porozumienia zostałoby równorzędnymi partnerami suwerennych rządów w sporach przed powoływanymi ad hoc trybunałami arbitrażowymi. W sytuacji silnego uprzywilejowania sektora rolniczego w USA, energicznego wsparcia ze strony administracji państwowej oraz pozycji międzynarodowych korporacji (oraz pracujących dla nich kancelarii prawnych), ewentualny spór polskiego rządu z potężnym koncernem z branży rolniczo-spożywczej np. w sprawie zakazu żywności modyfikowanej genetycznie (o co silnie zabiega strona amerykańska) wyglądałby jak walka Dawida z Goliatem, choć raczej bez szans na zakończenie analogiczne do biblijnego.

Pomysłodawcy inicjatywy „STOP TTIP” obawiają się obniżenia obowiązujących w UE standardów ochrony konsumentów, których poziom w USA jest, ich zdaniem, dużo niższy, niż w UE. Największe obawy dotyczą sektora kosmetycznego, produktów medycznych, a także zasad stosowania pestycydów. Na stronie internetowej przeciwników porozumienia przeczytać można o tym, że harmonizacja regulacji europejskich i amerykańskich wpłynie negatywnie również na ochronę danych osobowych.

Według szacunków organizatorów kampanii „STOP TTIP”, na 590 odbytych przez urzędników Komisji Europejskiej spotkań poświęconych sformułowaniu stanowiska UE wobec TTIP, ponad 90% z nich stanowiły rozmowy z przedstawicielami biznesu, jedynie kilka przypadków dotyczyło konsultacji z organizacjami konsumentów.

Wiele wskazuje na to, że prawdziwymi beneficjentami przygotowywanego porozumienia będą międzynarodowe koncerny, dysponujące ogromnymi wpływami. PKB Unii być może wzrośnie, podobnie wymiana handlowa ze Stanami Zjednoczonymi. Jest to jednak perspektywa tak długoterminowa i obwarowana wieloma warunkami, że korzyści małych i średnich przedsiębiorstw, o których mówił Michael Froman, będą niejako „skutkiem ubocznym”. Ciężko oprzeć się wrażeniu, że podpisanie porozumienia oznaczać będzie dalsze umocnienie pozycji tzw. grubych ryb.

Tomasz Tokarski

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij