Przeprowadzone ostatnio badania opinii publicznej jasno wskazują, iż poparcie wśród Szwajcarów dla ewentualnego przystąpienia ich kraju do Unii Europejskiej systematycznie spada, i także w tym roku jest niższe, niż w ubiegłym.
Aż 82 procent mieszkańców ojczyzny Wilhelma Tella jest wręcz przeciwna w ogóle rozpoczynaniu jakichkolwiek rozmów „akcesyjnych” z Unią, twierdząc, iż istniejące dwustronne zobowiązania traktatowe są w zupełności wystarczające i nie ma potrzeby żadnego ich poszerzania.
Wesprzyj nas już teraz!
W roku ubiegłym odsetek przeciwników zbliżenia Szwajcarii z „Europą” (czy raczej: jej karykaturą) wynosił „tylko” 72 procent. Być może ostatnie zawirowania ze wspólną walutą, która na naszych oczach przeżywa bolesną agonię, sprawiły, że w 2012 wynik jest taki, jaki jest.
Sondaż przeprowadzono na próbie ponad 1500 osób reprezentatywnych dla wszystkich grup językowych w tym kraju. Co ciekawe, 300 ankietowanych pracuje na różnych szczeblach kierowniczych, zarówno w administracji rządowej, jak i w biznesie, przy czym wśród tych ostatnich są stale zamieszkujący słynący z neutralności i gościnności kraj cudzoziemców. Oni także najwyraźniej nie chcą, by w Alpach „dopadła” ich Unia Europejska i jej zastępy normujących wszystko słono opłacanych urzędników.
Co ciekawe z kolei, już tylko 46 procent ankietowanych uważa, że będąca kiedyś jej bastionem na skalę światową, obecnie Szwajcaria wystarczająco strzeże tajemnicy bankowej. 36 procent jest przeciwnego zdania. Ma to niebagatelne zdanie w kontekście coraz bardziej otwartych ataków na ten aspekt ludzkiej prywatności.
Tymczasem, wbrew propagandzie, ludzie wcale nie przenoszą swoich kapitałów do Szwajcarii, by uniknąć podatków, które nota bene w tym kraju bywają wyższe, niż w ich własnych. Jak podają źródła, tylko w ubiegłym roku obcokrajowcy zapłacili tam 500 milionów euro podatków z tytułu uzyskanych dochodów (dla przykładu, banki w USA w ogóle nie naliczają podatków obcokrajowcom!). Tyle, że póki co, w Szwajcarii mogą być spokojni, że nikt im ich oszczędności nie skonfiskuje, nie obłoży podatkiem „Belki”, nie stracą wartości z powodu inflacji, długu, druku pustych pieniędzy, wreszcie – waluta, na którą ją wymienili, ma większe szanse przetrwania, niż „bezprecedensowy sukces ekonomiczny”, jak nieliczni pozostali wyznawcy euro lubili ten dziwny twór nazywać.
Piotr Toboła