Już wygrałeś, Nazarejczyku. Zrobimy jednak wszystko, by zwycięstwo na Krzyżu uczynić jak najbardziej gorzkim. Zanim nadejdzie Ragnarok, zanim wypowiemy ci ostatnią, straceńczą bitwę, pociągniemy w otchłań jak najwięcej Twoich umiłowanych dzieci. To przysięgamy my, Starzy Bogowie.
Jestem Pachamama, zwana też Matką Ziemią. Zanim twoi misjonarze zaszczuli mnie w amazońskich matecznikach, chwałę oddawały mi całe narody Kechua. W zamian za urodzaj i obfite plony, na andyjskich wzgórzach składali mi w ofierze swoje najpiękniejsze i najczystsze dzieci. Ja karmiłam się ich krwią, a oni napełniali brzuchy złocistymi kolbami kukurydzy i sycącymi nasionami quinoa.
Dziś wróciłam. Tak, jak przystało na królową! Moi wierni szamani zanieśli mnie do stolicy odwiecznego wroga, gdzie zostałam uroczyście przyjęta przez Twojego namiestnika i jego akolitów. Tam oddano mi cześć i procesyjnie wprowadzono do jednej z Twoich świątyń. Cóż za ironia losu: siedzę na tronie z pirogi w duchowym centrum tych, którzy przed wiekami zanieśli do Nowego Świata Twoją Matkę.
Wesprzyj nas już teraz!
Kiedyś oni zdobywali serca moich wyznawców dla Ciebie. Dzisiaj przepraszają, a w akcie zadośćuczynienia obiecują napisać liturgię dla duchów przodków i prawdziwej władczyni Amazonii! Zawładnęłam ich umysłami do tego stopnia, że nakazują wyłowić z rzeki moją podobiznę i przepraszają za tych, którzy dopuścili się tej okropnej „profanacji”.
Bardziej niż Twoja Przenajświętsza Krew, ich myśli dużo częściej zajmuje wyrywana z moich żył ropa. Bagatelizując chorobę toczącą Twoje Mistyczne Ciało, drżą o zdrowie mojego organizmu: lasów, rzek i gleby. Dużo częściej przepraszają za grzechy wobec mnie, niż Ciebie, lękając się zemsty Matki Ziemi.
A moje moce rosną z każdą godziną. Niczym drzewo sączące korzeniami życiodajne soki, czerpię z każdego aktu wyrzeczenia z myślą o Planecie. Me gusta się jednak nie zmieniły. Wciąż najbardziej krzepi mnie krew niewinna, przelana z myślą o dobru roślin i zwierząt, a jednocześnie z nienawiści do największego szkodnika świata.
***
Jestem Hefajstos, znany także jako Ogun, Weyland czy Goibniu. O błogosławieństwo prosiły mnie pokolenia rzemieślników, kowali i wszystkich tych, którzy ukochali dzieła swoich rąk. Zanim następcy Apostołów nauczyli ich, że chwała należy się wyłącznie Stwórcy, ich talenty służyły głównie rozlewowi krwi, niezaspokojonej pysze i manii wielkości.
Dzisiaj ludzie osiągnęli technologiczne mistrzostwo, przerastając swoich krasnoludzkich a nawet elfickich poprzedników. Dzięki rejteradzie Twoich kapłanów ze służby Dobru i Pięknu, owoc pracy rąk ludzkich ponownie służy mrokowi zalegającemu na dnie ich dusz.
„Zero-jedynkowe kieszonkowe zwierciadła” przyciągają dużo mocniej niż źródło Nemezis, wychowując całe pokolenia Narcyzów. Zapatrzeni w swoje udoskonalone oblicze, stają się niezdolni do kochania kogokolwiek poza sobą. Zmyślne mechanizmy zajmują każdą sekundę ich życia, zagłuszając Twój szept. Oni już Ciebie nie potrzebują. Mają świecidełka i zabawki, znieczulające przewlekły ból istnienia i poczucia bezsensu.
Uzależniają silniej niż ambrozja, ich smak słodszy niż nektar. To najdoskonalsze kajdany i najsolidniejszy łańcuch w dziejach.
A ich władcy, zdobywszy wszelką władzę i majętność, w końcu zechcą być równi Bogu. Niczym mój przyjaciel Pigmalion, również zapragną by ich rzeźba ożyła. Nie umiejąc jednak tchnąć w nią ducha, rzucą Ci wyzwanie, chcąc odbić z rąk cherubów drzewo wszelkiej wiedzy.
***
Jestem Moloch, znany po drugiej stronie oceanu jako Huitzilopochtli. To dzięki mnie Fenicjanie, na swych zwinnych i szybkich okrętach zdobyli władzę nad morzem. Za to Majowie i Aztekowie dokonywali architektonicznych cudów i rzucali na kolana wrogie armie. Ja jednak słono liczę sobie za swoje usługi. Królowie Byblos i Sydonu płacili mi przeprowadzając przez ogień swoich synów, a władcy Chichen Itza zrzucali pozbawione ducha zwłoki ze stoków piramid.
Zanim przeklęci konkwistadorzy zniszczyli moje piękne miasto Tenochtitlan, a Rzym posolił ziemię Kartaginy, chwałę ich królestw napędzały wyjmowane z klatek piersiowych bijące serca i krzyk płonących, niewinnych dzieci.
Dzisiaj ludzie gotowi płacić równie wysoką cenę za dużo mniejsze korzyści. Oddają mi swoje nienarodzone dzieci jedynie za namiastkę poczucia wolności, by wyswobodzeni z odpowiedzialności mogli znów dołączyć do karnawałowego, niekończącego się festiwalu namiętności i rozpusty.
***
Jestem Dionizos, ale dla Ciebie mogę być i Afrodytą. W ogóle zwracaj się do mnie jak chcesz, ponieważ raz jestem kobietą, raz mężczyzną, a czasem jednym i drugim jednocześnie. To ja przewodzę wiecznemu korowodowi tańca, zabawy i orgii, pochłaniając w niezaspokojonym szale kolejnych młodzieńców i dziewczęta.
Odrywając seksualność od prokreacji, sprawiam, że przyjemność zaślepia ich umysły. Z zaspokajania namiętności ciała uczynili ostateczny cel i jedyną radość życia. Bez niego, gotowi skończyć ze sobą szybciej niż myślisz. A im starsi, tym ich ciało domaga się młodszego dotyku. W poszukiwaniu utraconej świeżości zdeprawują niewinnych, tworząc niezasklepione rany i blizny na cale życie.
Jestem też Ohydą Spustoszenia, Wielką Nierządnicą z Babilonu. Najbardziej nienawidzę czystości, dlatego zohydzam ją i wyśmiewam na każdy możliwy sposób.
***
A naszym Panem, Smok – Wąż starodawny, Zwodziciel, Oszust i Nieprzyjaciel rodzaju ludzkiego. To on nas poprowadzi w ostateczny, beznadziejny bój.
Tymczasem wracamy do Otchłani.
Nadchodzi bowiem Ta, której lęka się nawet nasz Generał. On bowiem wie, kto zmiażdży mu głowę.
Piotr Relich