2 maja 2021

Powstania Śląskie 1919-1921. Prawda i mity

(Zdjęcie ilustracyjne (domena publiczna))

W pierwszych latach po I wojnie światowej na Górnym Śląsku, wciąż pozostającym w granicach Niemiec, doszło do trzech polskich wystąpień zbrojnych. Każde z nich posiadało swoją specyfikę. Temat obrósł w wiele mitów, do czego przyczyniło się jego upolitycznienie, niegdyś i obecnie.

 

Pierwsze ognie

Wesprzyj nas już teraz!

Zgodnie z postanowieniami traktatu wersalskiego o przyszłości Górnego Śląska miał rozstrzygnąć plebiscyt. Zarówno Polacy, jak i Niemcy przyjęli tę decyzję bez entuzjazmu.

 

Na pokojowe demonstracje polskich Ślązaków odpowiedzią były brutalne dziania niemieckiej administracji, wojska, policji i bojówek. Rychło więc zawiązała się konspiracja – Polska Organizacja Wojskowa Górnego Śląska (POW GŚ), zrazu podległa Naczelnej Radzie Ludowej w Poznaniu, wspierana przez wywiad wojskowy Rzeczypospolitej. W ciągu kilku miesięcy wstąpiło do niej ponad 23.000 Górnoślązaków. Składali oni przysięgę o treści:

„Przysięgam Panu Bogu Wszechmogącemu, że jako dobry żołnierz będę spełniał wszystkie rozkazy mojej przełożonej władzy powstańczej. Ślubuję dochować tajemnicy organizacyjnej i na wezwanie walczyć z bronią w ręku o przyłączenie Górnego Śląska do Polski. Tak mi dopomóż Bóg”.

 

Pierwsze Powstanie wybuchło w nocy z 16 na 17 sierpnia 1919 roku. Garść zapaleńców, działających wbrew rozkazom dowództwa, wymusiła rozpoczęcie walk. Ich serca przepełniała gorycz. Mieli dość wielomiesięcznego zastraszania, poniżeń, ciągłych rewizji, aresztowań, katowania zatrzymanych, zabójstw. Ledwie dzień wcześniej przed kopalnią Mysłowice niemieckie wojsko dało ognia do żądających wypłaty górników i ich rodzin, kładąc trupem dziesięć osób, w tym dwie kobiety i dziecko.

 

Inicjatorzy zrywu nie chcieli słuchać przestróg. Na próżno tłumaczono im, że pora jest nieodpowiednia; że na Górnym Śląsku stacjonuje 50.000 niemieckiego wojska, a konspiratorzy nie mają nawet 4000 karabinów; że Rzeczpospolita, związana walkami na wschodzie, nie pospieszy z pomocą.

 

Nie było broni, planów operacyjnych, zabrakło koordynacji. Była tylko chęć walki. Insurgenci nie mieli szans, choć bili się dzielnie. Po zaledwie ośmiu dniach ci, co przeżyli, ratowali się ucieczką do polskiej granicy.

 

Krew druga i trzecia

Drugie Powstanie wybuchło niemal w rocznicę Pierwszego, nocą 19/20 sierpnia 1920 roku.

 

Dwa dni wcześniej, pod wpływem pogłoski o zdobyciu Warszawy przez bolszewików, tłumy rozradowanych Niemców wyszły na ulice Katowic, niszczyć i zabijać. Wobec terroru teutońskich bojówek Polacy znów chwycili za broń.

 

Ta rewolta była inna od poprzedniej. Miała mniejszy zasięg i ograniczone acz realne cele – zahamowanie terroru bojówkarzy, wymuszenie interwencji Ententy, usunięcie ze spornego obszaru znienawidzonej niemieckiej policji politycznej. Udało się, bo po tygodniu starć mocarstwa zachodnie rzeczywiście wyegzekwowały rozejm. Polacy zyskali ochronę, dostęp do administracji i sił porządkowych.

 

Plebiscyt w marcu 1921 roku zakończył się polską przegraną. Dlatego jeszcze raz, w nocy z 2 na 3 maja tego roku, powstańcze drużyny wyszły w bój. Tym razem Polacy uderzyli potężnie. Zryw był przemyślany, dobrze przygotowany, po cichu wspierany przez państwo polskie. Zdołano wystawić 50-tysięczne wojsko, które biło się z poświęceniem przez dwa długie miesiące, staczając duże bitwy w rejonie Góry Świętej Anny i pod Olzą oraz wiele potyczek. Trzeźwo nie zakładano rozgromienia Niemców w walnej bitwie, ale chciano wymusić korzystniejsze rozwiązania polityczne.

 

Wywalczono tyle, ile wówczas było można. Za cenę życia kilku tysięcy polskich Ślązaków, poległych w walkach bądź zamordowanych w wyniku niemieckich represji, Polska zdołała uzyskać blisko trzecią część spornego obszaru, z połową hut i większością kopalń węgla. Bez tych ziem Rzeczpospolita byłaby biednym krajem rolniczym, nie mogącym marzyć o budowie Gdyni czy COP.

 

Korfanty

Polski Śląsk został zbudowany poświęceniem i krwią tysięcy patriotów. Ale zapewne nie byłoby tej ziemi w granicach II Rzeczypospolitej, gdyby zabrakło jednego człowieka.

 

Wojciech Korfanty, działacz endecji i chrześcijańskiej demokracji, już przed Wielką Wojną niestrudzenie budził ducha polskości, co zaprowadziło go wpierw do więziennej celi, potem zaś w ławy poselskie Reichstagu i pruskiego Landtagu. Jeszcze przed zakończeniem wojny światowej, w październiku 1918 roku, publicznie zażądał przyłączenia do Polski ziem zaboru pruskiego i Górnego Śląska. Gdy wybuchło Powstanie Wielkopolskie, wszedł w skład Naczelnej Rady Ludowej, pełniącej funkcję wielkopolskiego rządu. W roku 1920 był Polskim Komisarzem Plebiscytowym na Górnym Śląsku, następnie stanął na czele II i III Powstania.

 

Korfanty był oskarżany przez gorącogłowych patriotów o nadmierną powściągliwość i ostrożność. Na wiosnę 1919 roku, świadom potęgi Niemiec, dwa razy zdołał zapobiec wybuchowi zrywu. Podczas III Powstania wstrzymał nasze działania ofensywne, nie chcąc dopuścić do eskalacji, w której Polska mogła utracić wszystko. Wymowne były pretensje byłego komendanta głównego POW GŚ, Józefa Grzegorzka, opisującego spotkanie z Korfantym, jeszcze przed Pierwszym Powstaniem:

„P. O. W. przybyła do Poznania prosić go, aby dał przyzwolenie na wszczęcie walki zbrojnej z Niemcami, wówczas komisarz Korfanty zaczął liczyć naboje karabinowe i wnet – na podstawie suchych liczb – stwierdził, iż w walce powstańcy zostaną pokonani. Żadnych innych, a decydujących względów nie brał on pod uwagę. Na nieszczęście Korfanty wówczas nie odczuł tej prawdy, że rewolucje – powstania ludowe robi się nie mózgiem, a sercem, w właściwym czasie”.

 

Taki właśnie był Korfanty. Kiedy „myślący sercem” zapaleńcy deklarowali gotowość poprowadzenia bezbronnych tłumów wprost pod lufy niemieckich armat i karabinów maszynowych, on twardo stąpał po ziemi. Skrupulatnie liczył karabiny, a nawet naboje, stale porównywał nasz potencjał z potencjałem wroga. Kalkulował szanse na zimno, bez egzaltacji i uniesień. Nie chciał kolejnej przegranej, choć chwalebnej jatki, którą następne pokolenia czciłyby na żałobnych akademiach.

 

Jego celem było zwycięstwo, pracował na nie konsekwentnie. Umiejętnie łączył zabiegi polityczne z wojskowymi. Wojnę pojmował jak Clausewitz – jako kontynuację polityki innymi środkami. Znamienne, że Niemcy uznali za groźnego przeciwnika właśnie Korfantego, nie zaś wszystkich „robiących powstania nie mózgiem, ale sercem”.

 

W przyszłości, mimo swych zasług, Korfanty zostanie potraktowany wyjątkowo podle – nie będzie mógł objąć stanowiska premiera w wyniku protestów Józefa Piłsudskiego oraz socjalistów grożących strajkiem generalnym. Potem sanacja obrzuci go oszczerstwami, wpakuje do lochów Twierdzy Brzeskiej, wypędzi na emigrację, a w końcu raz jeszcze uwięzi na Pawiaku. Nie złamany nigdy przez Niemców, sanacyjną celę opuści schorowany, z podejrzeniem podtruwania arszenikiem, by niespełna miesiąc później oddać ducha. Jak testament polityczny brzmią słowa jego odezwy do ludu śląskiego, by „pozostał wierny zasadom chrześcijańskim i swemu przywiązaniu do Polski, by nie ustawał w pracy i poświęceniu, aby z Polski uczynić taką Polskę, jaka jest godna naszych marzeń, Polskę wielką, mocarstwową, Polskę katolicką, praworządną, zawsze sprawiedliwą”.

 

Z pewnością nie był człowiekiem bez wad, nie można też powiedzieć, że nigdy nie popełnił błędów. Jednakże historia Polski być może potoczyłaby się lepiej, gdybyśmy mieli więcej takich przywódców, jak Wojciech Korfanty.

 

„Polska agresja”?

W zrywach lat 1919 i 1920 bili się niemal sami Górnoślązacy. Natomiast III Powstanie zyskało wsparcie tysięcy wojskowych i cywilnych ochotników z Rzeczypospolitej, w tym 800 oddelegowanych oficerów Wojska Polskiego.

 

Przeciwnikiem Polaków podczas pierwszej insurekcji były regularne wojska niemieckie; rok później – policja i bojówki; w III Powstaniu – Samoobrona Górnośląska (Selbstschutz Oberschlesien) utworzona przez Niemców śląskich przy wsparciu armii niemieckiej (Reichswehry), posiłkowana przez tysiące bojowników oddziałów ochotniczych (Freikorpsów) z głębi Niemiec. Zarówno Berlin, jak i Warszawa intensywnie wspierały swych protegowanych, oficjalnie zaprzeczając swego udziału w akcji.

 

Dziś co niektórzy stawiają Rzeczypospolitej zarzut agresji, porównując obecność żołnierzy Wojska Polskiego u boku powstańców do niedawnych działań rosyjskich „zielonych ludzików” na wschodzie Ukrainy. Owo iście pensjonarskie oburzenie zasługuje co najwyżej na wzruszenie ramion. Toż niewiele wcześniej, podczas I wojny światowej niemieckie służby wywiadowcze aktywnie wspierały wystąpienia separatystyczne i rewolucyjne w imperium rosyjskim i brytyjskim. W następnych latach rzekomo niezależne Freikorpsy biły się za interesy Berlina nie tylko na Śląsku, ale również w Zagłębiu Saary, na Łotwie i w Estonii. Z kolei Polska nie pogodziła się z utratą Wilna i odzyskała je na drodze sfingowanego „buntu” wojskowego. Litwini podobnie zorganizowali „powstanie” w Kłajpedzie. Podobne przykłady można mnożyć.

 

Czy komuś to się podoba, czy nie, europejskie rządy również i tak realizowały swoje interesy. To nie Rzeczpospolita, właśnie odradzająca się z porozbiorowego upadku, stworzyła takie reguły gry.

 

Mit „wojny domowej”

Nie była to „śląska wojna domowa”, a walka o sporny obszar między dwoma państwami, z których jedno usiłowało bronić integralności swego terytorium, drugie zaś wspierało wystąpienie powstańców-secesjonistów.

 

Był to konflikt etniczny między Polakami i Niemcami – zarówno mieszkańcami Śląska, jak i przybyszami z nieraz odległych rejonów Rzeczypospolitej i Niemiec. Dla powstańca rodakiem był jego towarzysz broni z Poznania, Częstochowy i Lwowa, nie zaś niemiecki sąsiad czy znajomek z zakładu pracy.

 

Czy inaczej bywało tam, gdzie Polacy walczyli z Ukraińcami, Czechami i Litwinami, także w bojach z bolszewikami wspieranymi przez miejscowych skomunizowanych Białorusinów czy Żydów? Tutaj też nierzadko stawali po przeciwnych stronach koledzy ze szkolnej ławy, znajomi, przyjaciele, a nawet bliscy krewni. Nikt jednak nie twierdził, że Rzeczpospolita w walkach o swe granice toczyła jakieś „wojny domowe”. Zarazem nikogo nie dziwił widok Ślązaków i Wielkopolan w bojach pod Lwowem czy Bobrujskiem.

 

Generał Stanisław Szeptycki, który kierował akcją inkorporacji Górnego Śląska w roku 1922, uważał się za rodowitego Polaka, natomiast jego rodzony brat Andrzej, metropolita greckokatolicki Lwowa, opowiedział się po stronie niepodległościowców ukraińskich. Takie dramatyczne podziały nie były rzadkością w społecznościach kresowych, także śląskich. W podobnych sytuacjach konflikt nabierał cech dosłownie bratobójczych, mimo to nie przestawał być starciem dwóch odrębnych nacji.

 

„Państwo górnośląskie”

Tezę o „śląskiej wojnie domowej” zdają się dziś mocno popierać ślązakowcy, to jest osoby przekonane o istnieniu odrębnego narodu śląskiego.

 

Ich zdaniem podczas powstań zwarli się w bratobójczym starciu Ślązacy – część zbałamucona przez Warszawę, inni przez Berlin – zamiast wesprzeć budowę „państwa górnośląskiego”.

W owym czasie znaleźli się bowiem zwolennicy i takiej inicjatywy, co zresztą nie było niczym nadzwyczajnym w tej części Europy, gdzie rozpadły się stare imperia, a pokaźne skupiska ludności przez jakiś czas miały kłopot z samookreśleniem, niekiedy uważając się po prostu za „tutejszych”. Przecież nieco bardziej na wschód powstały efemeryczne Ruska Ludowa Republika Łemków, Republika Komańczańska czy Odeska Republika Radziecka. Tu i tam „republiką” ogłaszała się byle gmina, a nawet wioska; wystarczył bardziej przedsiębiorczy ataman i garść mołojców z kulomiotem.

 

Pomysł na powołanie „państwa górnośląskiego” wpisywał się zatem w ogólną, choć przejściową tendencję. Wszakże sprawdzianem dla państw, narodów i idei są chwile kryzysów. Nie jest sztuką deklarować odrębną narodowość, kiedy nie wiąże się to z żadnym ryzykiem; a już zwłaszcza, gdy ktoś ma nadzieję na profity z tego powodu. Inaczej sprawa wygląda, gdy za głoszone wartości trzeba nadstawić głowę. Otóż w latach 1919 – 1921 znalazły się dziesiątki tysięcy mieszkańców Śląska chętnych do walki i gotowych umierać za Polskę bądź Niemcy. Jakoś nikomu nie chciało się walczyć i ginąć za niepodległe „państwo śląskie”.

 

Demokracja i karabiny

Na zgliszczach pozostawionych przez Wielką Wojnę, wśród ruin i mogił, świat zakochał się w demokracji, w oferowanych przez nią prostych, na pozór łatwych rozwiązaniach. Zapanowała moda na plebiscyty, jako pokojowy sposób rozstrzygania sporów.

 

W imię „świętej” woli większości pozwalano, by Liczba triumfowała nad Prawdą. By brzemienne w skutki decyzje podejmowali wyborcy o najróżniejszym poziomie umysłowym, o nie zawsze sprecyzowanych poglądach, czasem głosujący pod wpływem chwilowej emocji czy zachcianki. Wyborcy jakże często skłonni do radykalnej zmiany swych politycznych preferencji, a nawet do zmiany deklarowanej narodowości. O zwycięstwie zaczęła rozstrzygać nie siła moralna, ale sprawność w posługiwaniu się propagandą, w wypadku Śląska także sprawność w ściąganiu tzw. emigrantów plebiscytowych i umiejętne zastraszanie przeciwników.

 

Wybory komunalne do rad gminnych w listopadzie 1919 roku na Górnym Śląsku, mimo niemieckiego terroru, skończyły się zdecydowanym polskim zwycięstwem i zdobyciem ponad 60 proc. mandatów; określano je wręcz jako manifestację polskości Górnego Śląska. Niewiele później, podczas plebiscytu w marcu 1921 roku, mającego zadecydować o przynależności terytorialnej spornego regionu, Polacy przegrali, zyskawszy niewiele ponad 40proc. głosów.

 

To nie demokracja dała Polsce śląską ziemię. Zadecydowała o tym mądrość niektórych naszych polityków oraz powstańcze karabiny. O politykach była już mowa, zaś rolę oręża pięknie wyraził w wierszu „Nie złożym broni” jeden z uczestników III Powstania:

 

Nie złożym broni, choćby stu mocarzy

Przeciw powstańcom swój wydało sąd.

Praw naszych deptać niechaj się nie waży

Żaden parlament, żaden sejm ni rząd.

[…]

Za tych, co żyją i po nas żyć będą,

Za tych, co zmarli, zanim przyszła Wieść,

Że wolność idzie, za nazwę: przybłędo,

Za niewolnictwo długich wieków sześć.

I za tej ziemi przyszłe wolne dni —

Dziś ten karabin w naszym ręku tkwi.

 

Czy nie drży jeszcze w was spróchniałe serce,

Czy rąk sprzedajnych was nie lęka brud?

Wy dyplomaci, coście jak mordercę

W kawałki pociąć chcieli żywy lud?

[…]

Nie damy ziemi, co zdobyta krwią

Choćby tu przyszło batalionów sto —

W jarzmo niewoli nie powrócim więcej,

Nigdy tej ziemi nie dostanie wróg.

W gruz ją zamienim; gdyby z bronią w ręce

Paść trzeba było, płacąc święty dług.

 

Andrzej Solak

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij