27 grudnia 2022

Powstanie Wielkopolskie. Dlaczego tak mało wiesz o największym zwycięskim zrywie?

(Fot: Marek Lapis/FORUM)

Powstanie Wielkopolskie było jednym z czterech wygranych w naszej historii powstań i bodaj jedynym, które zrealizowało wszystkie założone cele. Dlaczego jednak dzisiaj słyszmy o nim tak mało? W porównaniu niemal z kultem – przecież przegranego – Powstania Warszawskiego nie można odnieść wrażenia, że działania zbrojne Wielkopolan nadal pozostają poza głównym nurtem powstańczego „mainstreamu”.

W Europie przełomu lat 1918 i 1919 wrzało. Dlatego często wskazuje się, że – jeżeli nie ówcześnie, to na pewno w historiografii – blask toczącego się powstania przyćmiło wiele nakładających się na siebie wydarzeń o „historycznym znaczeniu”. Na kartach podręczników dominuje kończący działania wojenne rozejm w Compiègne, przyjazd do stolicy Piłsudskiego, toczące się rozmowy na paryskiej konferencji czy chociażby ofiarne walki o polski Lwów. W tym czasie nasz wschodni zaborca toczony był właśnie rakiem październikowej rewolucji, przy czym jego przerzuty dały o sobie znać także w niemieckim społeczeństwie. Polska odradzała się jak feniks z popiołów, jednak popioły te były jeszcze bardzo gorące i w każdej sekundzie gotowe ponownie zapłonąć. Ponadto sam feniks nie mógłby się odrodzić bez ofiar, złożonych mu już na samym progu niepodległości.

Na taką ofiarę składają się niezliczone historie powstańców biorących udział w wielkopolskim zrywie. Wydaje się, że dzisiaj pamięć o Powstaniu Wielkopolskim jest żywa jedynie regionalnie, co daje się zauważyć nie tylko u kibiców poznańskiego Lecha ale także w twórczości najpopularniejszego rockowego zespołu ostatnich lat, Luxtorpedy. W utworze „Za wolność” słyszymy:

Wesprzyj nas już teraz!

„Cenne kamienie złożonej ofiary

Krwią męczenników łopoczą sztandary

Na barykadach, na każdej ulicy

Oddają życie

Męczennicy

Wiarą, nadzieją, miłością co boli

Rozerwali kajdany niewoli

Na barykadach, na każdej ulicy

Oddają życie

Męczennicy!”

Warto zadać sobie pytanie, dlaczego dzisiaj czyn zbrojny Wielkopolan nadal ustępuje w polskiej świadomości patriotycznej takim wydarzeniom jak Noc Listopadowa, Powstanie Styczniowe czy Powstanie Warszawskie?

Kto nie lubi Ziuka…ten znika

Obserwując niedawne obchody 100 rocznicy odzyskania Niepodległości Polski, nie sposób nie odczuć, że historia dotycząca tamtych wydarzeń opowiadana jest przede wszystkim z perspektywy narracji piłsudczykowskiej. W opracowaniach dominuje wymarsz Pierwszej Kadrowej z krakowskich Oleandrów, Legiony Polskie, kryzys przysięgowy czy internowanie Marszałka do Magdeburskiej twierdzy. W niepodległościowym pejzażu na pierwszym planie ukazany jest tryumfalny powrót Piłsudskiego do Warszawy, przejęcie władzy i początek budowania odrodzonego państwa polskiego. Nieco w oddali majaczy nam paryska konferencja z Paderewskim i Dmowskim w rolach głównych, czasem ktoś jeszcze wspomni o młodocianych obrońcach Lwowa…a co z bohaterskimi Poznaniakami?

Wielkopolanie nie lubili (i do dzisiaj nie lubią) Piłsudskiego – czyżby dzisiaj płacili za to cenę? Niechęć do Marszałka lidera Narodowej Demokracji, Romana Dmowskiego przeszła już do legendy, a przecież Wielkopolska stanowiła bastion endecji. „Nie rozumie Polski, jest kombinacją starego romantyka polskiego z bolszewikiem moskiewskim, otrzymawszy posadę Boga od jołopów, którzy go otaczają, usiłuje być większym, niż go Pan Bóg stworzył. Robi na mnie czasem wrażenie wołu, któremu wydaje się, że jest bykiem i wdrapuje się na krowę” – pisał o Piłsudskim Dmowski w 1919 r.

Powstańcy mieli za co nie lubić Piłsudskiego. Na wieść o jego wybuchu, Naczelnik podjął decyzję o oficjalnym niewłączaniu się w działania zbrojne w Wielkopolsce. O ile decyzję tę można jeszcze usprawiedliwić względami politycznymi (Wielkopolska oficjalnie była częścią państwa niemieckiego i otwarty konflikt z Polską mógł przynieść katastrofalne skutki na arenie międzynarodowej), o tyle fakt przesyłania broni z „frontu zachodniego” – wywalczonej krwawicą powstańców – na front wschodni mogło wywołać falę niechęci. Niektórzy powiedzą, że przecież dzięki decyzji Marszałka dowództwo nad Armią Wielkopolski objął gen. Józef Dowbór – Muśnicki, który nie dość że zwiększył liczebność armii do 100 tys. żołnierzy, to jeszcze z sukcesem prowadził działania zbrojne. Zdaniem części historyków, było to jednak działanie nieplanowane, gdyż Piłsudski miał gardzić Muśnickim i oddelegował go do służby w Wielkopolsce za karę. Dodatkowo, Józef Piłsudski miał zostać zwolniony przez Niemców z Magdeburskiej twierdzy właśnie w zamian za wygaszenie działań w Wielkopolsce. Nie mamy na to jednak żadnych dowodów, a większość badaczy ukazuje te rewelacje jako owoc endeckiej propagandy.

Niezaprzeczalny jest jednak fakt, że niepodległość wywalczono w Wielkopolsce wysiłkiem mieszkańców regionu, bez większej pomocy ze strony reszty państwa. Niechęć do Piłsudskiego doskonale obrazuje jedno wydarzenie z 1919 r., kiedy zaraz po zakończeniu powstania, Naczelnik w swojej karocy tryumfalnie przejeżdżał przez ulice stolicy Wielkopolski. W pewnym momencie tłum zaczął skandować: „Józef! Józef!”. Kiedy Naczelnik w geście podziękowania wstał chcąc pozdrowić tłum, odpowiedziały mu głosy: „Haller! Haller!”.

Czyżby dzisiejsze zepchnięcie za margines pamięci o wielkopolskim powstaniu było swoistą zemstą zza grobu Marszałka?

Bo Polska to my

Można odnieść wrażenie, iż dzisiaj historia wydaje się być pisana przede wszystkim z perspektywy Warszawy. Pamięć o Powstaniu Warszawskim 1944 roku zdaje się zdominowała patriotyczną narrację środowisk prawicowych, wokół której – tak jak w przypadku „Żołnierzy Wyklętych” – buduje się mit kształtujący niepodległościowe postawy. O ile gołym okiem widać plusy takiego położenia ciężaru, to jednak budowanie współczesnej narracji historycznej w oparciu o historię stolicy negatywnie odbija się na pamięci dotyczącej wydarzeń o charakterze regionalnym.

Co roku najważniejsze osoby w państwie składają hołd bohaterskim Warszawiakom, a całe miasto zastyga nieruchomo w „Godzinie W”. Z każdego końca kraju docierają do stolicy wyrazy solidarności i poczucia ogólnonarodowej dumy z faktu stawienia czoła niemieckiemu okupantowi, mimo żadnych nadziei na zwycięstwo. Czy słyszeliśmy jednak o podobnym nastawieniu wobec obchodów w Poznaniu? Ile osób popisujących się w mediach społecznościowych pod hasłem „’44 – pamiętamy!”, w podobny sposób odnosi się do Powstania Wielkopolskiego? 

Warto retorycznie zapytać, w czym zryw powstańczy 1918 r. ustępuje „63 dniom chwały” podczas warszawskiego lata 1944 r.? Ktoś mógłby powiedzieć że, ustępuje skalą militarnych działań. Trudno się z takim twierdzeniem zgodzić, gdyż w Warszawie walczyło ok. 50 tys. żołnierzy AK, wraz z pomocą cywilów. Armia Wielkopolski jednak liczyła 100 tys. żołnierzy, działania nie ograniczały się jedynie do Poznania, ale do wielu innych strategicznych miejsc, a Polakom przyszło stawić czoła nie mniej wymagającemu przeciwnikowi. Mimo porażki na froncie zachodnim, niemieckie wojska na wschodzie nadal stanowiły jedną z najsilniejszych sił w Europie. Nie bezpodstawnie podczas konferencji paryskiej Dmowski wskazywał, że Niemcy to co utracili w działaniach na zachodzie, chcą – jeżeli nie odzyskać to przynajmniej utrzymać – w walkach na wschodzie. Chodziło przede wszystkim o zachowanie Wielkopolski i Górnego Śląska.

Nadal jednak nie znajdujemy odpowiedzi, dlaczego w naszej patriotycznej narracji dużo więcej miejsca poświęcamy Nocy Listopadowej, Rzezi Woli, Trauguttowi straconemu na Cytadeli niż płomiennej mowie Paderewskiego z okna hotelu Bazar w Poznaniu? A może nie szukamy tam gdzie trzeba? Może powód jest dużo bardziej prozaiczny? Jest bowiem jedna rzecz, w której Poznaniacy ustępują Warszawiakom. Tą rzeczą jest liczba ofiar.

Niepoprawny romantyzm

Polska po ’89 roku. Jedna z kobiet rozmawia z byłym członkiem Służby Bezpieczeństwa, który wprost mówi jaki problem mają środowiska patriotyczne: „Bo z wami to tak jest; was uczyli pamięci, umiecie organizować rocznice, Msze, wspominki, umiecie wspominać porażki…a nas? Nas po prostu uczono jak rządzić”. Może słowa wypowiedziane w przypływie szczerości przez byłego przedstawiciela okupacyjnego reżimu rzeczywiście trafiają w sedno? Może za bardzo przyzwyczailiśmy się do porażek?

I bardzo proszę nie oburzać się w tym miejscu, zarzucając autorowi historyczny rewizjonizm, czy brak dostrzeżenia ewidentnych pozytywów całej idei powstańczej. Żaden, absolutnie ŻADEN historyk nie podważa wpływu jakie miało kultywowanie pamięci o upadłych powstaniach na budowanie świadomości i tożsamości narodowej w chwilach wręcz beznadziejnego uciemiężenia. Nie o to chodzi. W tym miejscu wypada jedynie upomnieć się o zachowanie odpowiednich proporcji. Być może za bardzo w naszą świadomość wryły się obrazy warszawskich ulic spływających krwią 200 tys. ofiar. Może za bardzo przywiązaliśmy się do tradycji Wielkiej Emigracji czy Nocy Paskiewiczowskiej, dzięki czemu zabrakło miejsca dla dumnych Poznaniaków, którzy wywalczyli sobie niepodległość własnymi rękoma. Być może nadal dominuje w nas postawa niepoprawnego romantyzmu, który przedkłada dramatyczne i – bądź co bądź – piękne historie pozbawione happy endu nad nieco mniej spektakularne, ale jednak zwycięskie?

Wydaje się, że dzisiejsza narracja historyczna potrzebuje wręcz futbolowego podejścia. Nie ważne w jakim stylu – ważne, że wygrywasz. A w grze jaką jest narodowa tożsamość, gdzie stawką są losy nie tylko jednego społeczeństwa, ale wielu pokoleń, o ileż bardziej powinniśmy „grać na wynik”? Bo w historii jest jak w terminarzu rozgrywek. Najważniejsza statystyka to gole, po latach nikt nie będzie pytać o styl.

Piotr Relich            

Tekst został opublikowany w 2018 roku

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij