Mimo dziesiątek krytycznych opinii o filmie Renzo Martinellego postanowiłem wybrać się na „Bitwę Pod Wiedniem”. Jestem zaskoczony sprawnością z jaką reżyser i producenci filmu zakpili sobie z polskich krytyków! To naprawdę godna podziwu manipulacja i bardzo dobry film.
Na czym polega sukces włoskiego reżysera? Otóż Martinelli nie powiedział nikomu, a przynajmniej nikomu w Polsce, że zrobił film dla dzieci i młodzieży. Nie powiedział, bo – gdyby patrzeć na jego dzieło pod tym kątem – zapewne do kin poszłyby tylko szkoły. Cóż, chyba nie przewidział, że krytyka sprawi, iż do kin i tak trafi niewiele osób nieprzyprowadzonych tam przez nauczycieli.
Wesprzyj nas już teraz!
Zabieg był prosty – skoro w filmie ważną rolę odgrywa polski król i polskie wojsko, reżyser musiał zachęcić do udziału w produkcji rozpoznawalnych polskich aktorów. Potem wystarczyło wypuścić w Polsce plakat, na którym znajdą się twarze Alicji Bachledy-Curuś i Piotra Adamczyka – frekwencja zapewniona. Majstersztyk propagandowy!
A sam film? To rzeczywiście doskonały film dla dzieci i młodzieży, między 10 a 15 rokiem życia. Nie mam co do tego wątpliwości, że właśnie dla tej kategorii wiekowej został on stworzony. Wskazuje na to nie tylko wyśmiana przez licznych recenzentów miałkość i prostota dialogów (możliwa do zauważenia tylko przez widza starszego i bardziej wyrobionego niż przeciętny nastolatek), ale również kilka innych zabiegów.
Ambicją twórców było bowiem otoczenie prawdziwej historii baśniowym klimatem, mającym korespondować z największymi tego typu produkcjami – jak choćby ekranizacje tolkienowskiej trylogii. Stąd niezliczone efekty komputerowe, rażące jednak jedynie widza, wybierającego się na film historyczny. A tu bajka, inspirowana faktami. Nic dziwnego, że wzbudziła irytację.
Kolejnym dowodem na to, że Martinelli zrobił film dla dzieci, są ujęcia plenerów – o wiele bardziej niż faktyczny obraz przypominają one kreskówki Disney’a, niektóre są jakby żywcem wyjęte z bajkowych opowieści o Alladynie. To samo dotyczy chociażby przedstawienia wojsk, zarówno galopujących na koniach jak i stojących w zwartych szeregach. Krytycy „przejechali się” po tych ujęciach straszliwie – zarzucano im, że komputerowe, że śmieszne… A to nic innego jak kolejny ukłon w stronę młodocianego widza, dla którego film był przeznaczony. Sceny ukazujące wojska zgromadzone pod murami Wiednia jako żywo przypominają sceny z batalistycznych gier komputerowych – są równie naiwne pod względem grafiki. Gdyby nałożyć sceny z filmu na kadry z niektórych gier strategicznych, nad którymi godziny spędzają dzisiejsze nastolatki, powstałby efekt ksero. Świetne dla gustu młodego widza!
Film dla dzieci, jaki zrealizował włoski reżyser, jest filmem dla dzieci odważnych rodziców. Nie chodzi o odwagę w pokazywaniu małoletnim scen śmierci żołnierzy – to dzisiaj dzieciaki widzą w telewizji i w Internecie na okrągło. Chodzi o rodziców nonkonformistów, którzy będą chcieli dać dziecku tym filmem jasny przekaz, że jest tylko jeden Bóg i tylko chrześcijaństwo jest prawdziwą religią! Słowa wypowiadane przez głównego bohatera filmu – Marka z Aviano – to w dzisiejszym, politpoprawnym do bólu kinie, coś zupełnie niezwykłego. Bo prawdziwego.
Brawurowo zagrał wcielający się w rolę mnicha Marka 73-letni F. Murray Abraham! Jego przemowa na wzgórzu Kahlenberg zapadnie w pamięć nastoletniego widza na długo – nawiązuje bowiem do najsłynniejszych przemów z największych wojennych filmów ostatnich lat. Śmiem zaryzykować twierdzenie, że jest wręcz inspirowana uwielbianą przez internautów przemową z filmu „Immortals. Bogowie i herosi” (Fight for your future! Fight for your children! Fight for immortality!).
Drodzy czytelnicy! Wyślijcie swoje dzieci na film „Bitwa Pod Wiedniem”! To naprawdę dobry wybór, który pomoże w kształceniu pięknej, dobrej postawy młodego katolika. Nie przejmujcie się zmasowaną falą krytyki osób, które nie zauważyły najwidoczniej, że recenzują film dla dzieci (niemal kreskówkę) tak, jakby opisywali najnowszy obraz Bergmana. Ale sami poczekajcie pod kinem, najlepiej czytając jakaś książkę o wielkiej wiktorii polskiej husarii. Zawsze później będzie można pogadać o tym z latoroślą, zachęconą baśniową epopeją Renzo Martinellego.
Krystian Kratiuk