1 maja 2024

Praca – edeńska pokuta i szkoła cnoty

(Źródło: pixabay.com)

– W pocie czoła będziesz musiał zdobywać pożywienie, póki nie wrócisz do ziemi, z której zostałeś wzięty – to słowa „wygnania z raju”, jakie Bóg skierował do Adama po grzechu pierworodnym. Odkąd nasz pra- ojciec je usłyszał, ludzkości na krok nie odstępuje codzienna praca. Konieczność zapewnienia bytu sobie i najbliższym wypełnia sporą część życia. W ostatnich wiekach nie brak doktrynerów, którzy szukają sposobu na „wyzwolenie” nas z tej „klątwy”. Marksiści i XXI – wieczni przedstawiciele tzw. pokolenia Z, rozkochani w idei dochodu podstawowego, marzą o „idealnym” świecie, w który  przymus pracy pozostanie jedynie wspomnieniem. Oby ich rojenia do końca czasów pozostały wyłącznie wzgardzonymi utopiami…

 

Socjalizm – wróg pracy

Wesprzyj nas już teraz!

1 maja to dzień, który dojrzalsze pokolenia kojarzą z PRL-owskimi pochodami i socjalistyczną propagandą. Czerwoni aparatczycy i doktrynerzy od zawsze przedstawiali się, jako stronnicy robotników. To w końcu proletariat – „ludzie pracy” – stanowić miał „podmiot historyczny”.

Sęk w tym, że głęboką przyjaźń między marksizmem, a pracą to agitacyjna iluzja. Gdy sięgniemy do pism ojca komunizmu, dowiemy się z nich, że Marks wcale nie postrzegał przecież tej drugiej jako szczególnej wartości. Przeciwnie – widział w niej „strukturę opresji”, która musi ulec destrukcji.

W post- rewolucyjnym komunistycznym świecie, jak wyobrażał go sobie niemiecki myśliciel, większość pracy miały wykonywać maszyny. Ludzie mieli za to oddać się swawoli i próżnowaniu. Marks wierzył, że w tej atmosferze masy sięgnęłyby po kreatywne zajęcia i oddali się nim, zamiast trudzić się w walce o byt. Rewolucja więc miała odbyć się rękoma pracujących – ale po to, by wszyscy mogli pracować najmniej, jak to możliwe.

Jeden z socjalistycznych myślicieli, Paul Lafargue, nadał zresztą  w swoich pismach pełnych rumieńców komunistycznej nienawiści do pracy. W krótkiej broszurze „Prawo do lenistwa” francuski marksista przekonywał, że „dogmat pracy”, poczucie, że wysiłek skierowany ku poprawie bytu jest konieczny, to źródło degeneracji człowieka zachodu.

Jaki to upadek tak trapił Lafargue’a? Ten „teoretyk ruchu robotniczego” z podziwem opisywał społeczeństwa nienawykłe do wysiłku – „nienawidzące pracy”, jak sam to określał. Chodziło przede wszystkim o ludy pierwotne – znajdujące upodobanie w zabawach i próżnowaniu. Tym właśnie, zdaniem autora „prawa do lenistwa”, powinni żyć wszyscy – musimy wysilać się jedynie przy hulance, używając i bawiąc się, a we wszystkim innym stronić od fatygi – namawiał czytelników Lafargue. Praca – nie dłużej niż 3 godziny dziennie – potem nocą i dniem „hulaj dusza!”

 

Lenistwo – czyli drogą Adama

Komentarz dotyczący realizmu koncepcji francuskiego socjalisty byłby stratą czcionki. Skoro pracowalibyśmy po 3 godziny – to skąd brałyby się dobra, które cieszyłyby nas przez resztę dnia? Ale mniejsza o to. Gdy przyjrzymy się Lafargue’owskiej utopii, dostrzeżemy, że podobny bunt wobec pracy jest powszechny wokół nas, a jego wpływów nie brakuje często i w naszym myśleniu…

XXI wieczni entuzjaści dochodu gwarantowanego, czy „płatki śniegu” (jak nazywa się przesadnie wrażliwych przedstawicieli nowych pokoleń) skandujący „mieszkanie prawem, nie towarem” widzą w edeńskim wygnaniu z raju wyłącznie klątwę. Chcą znaleźć wytrych, który pozwoli człowiekowi oderwać się od pracy, która miałaby pochylać człowieka ku ziemi. Postawmy na redystrybucję! Zamiast pracy wszystkich rozdzielmy frukta pochodzące z własności, która przejdzie w ręce kilku monopolistów i „państwa maksimum”. Ludzie będą wtedy mogli odetchnąć i zajmą się tym, co sprawia im przyjemność i przyniesie szczęście – sądzą.

Frustracja trudem, z jakiej biorą się podobne utopie, to powszechne zjawisko. Ma też bardziej wpływowe wykwity – na przykład godny pożałowania schemat „robić, by się nie narobić”. Tak często zdaje się nam, że chcielibyśmy, by pracy było niewiele – a nieograniczone środki pojawiały się same, lub wypadały z łaskawej ręki urzędnika…

Jednak próba wyobrażenia sobie jak wyglądałaby tak zorganizowana rzeczywistość napawa przerażeniem. Wbrew naiwnym obietnicom kreatywności i szczęśliwego życia zobaczylibyśmy na ulicach masy włóczące się bez celu – chwilowo odpoczywające na powietrzu od powtarzanych do znudzenia seriali „Netflixa”. Co z dobrami, z których korzystamy? Przecież wszystko, z czego odnosimy jakiś większy pożytek to owoc czyjegoś trudu…

Przyjmijmy, na potrzeby refleksji, że rozwój automatyzacji, jak sądził Marks, czy jak uważa współcześnie Yuval Noah Harari, zdystansuje wartość ludzkiej pracy i wykluczy ogromne rzesze z aktywności zawodowej. Czy tak „wyzwolone” miliony oddadzą się wartościowym przedsięwzięciom? Rozwiną swoją kreatywność?

Wiemy przecież doskonale, że tzw. czas wolny nabywa swojej wartości dlatego bo zapewnia nam chwilę relaksu po mniej lub bardziej produktywnej codzienności. Stałe życie w podobnym „trybie” bezcelowego używania może człowiekowi najwyżej zaszkodzić. Nie bez powodu wspomniany już transhumanista żydowskiego pochodzenia sugeruje, że dla tłumu osób pozbawionych pracy przez AI nową rzeczywistością stanie się wsiąkniecie w przestrzeń wirtualną, czy narkotyzm…

Gdy zanika przymus pracy odzywają się spaczone skłonności uszkodzonej natury ludzkiej. Zbyt dużo czasu wolnego częściej prowadzi przecież do uzależnienia od „Netflixa”, czy promowania głupich mód na TikToku, niż powstania wspaniałych dzieł kultury… Tragedia winy Adama polega właśnie na tym, że sami z siebie wolimy poszukiwać łatwych przyjemności, niż pożytecznych, wymagających przedsięwzięć. Do tych musimy się przełamywać.

Ci, którzy szukają sposobu „uwolnienia” nas od pracy mylą się całkowicie w diagnozie jej wpływu na człowieka. Praca nie niszczy – przeciwnie – pozwala mu opanowywać własny destrukcyjny potencjał, który nosi w sobie. Mimo oporu zmysłowości pomaga nam zaprząc się do pożytecznego dla bliźnich wysiłku.

 

Praca po chrześcijańsku

I w tym sęk – zapowiedziana w Edenie konieczność pracy jest w nie mniejszym stopniu szansą, niż karą. To pokuta – a zatem również wskazanie drogi poprawy. Codzienny trud pozwala ograniczyć fatalne skutki grzechu pierworodnego i uniknąć go przez własne występki. Gdybyśmy w naszej obecnej kondycji – jako ludzkość – stanęli przecież w Edenie, to szybko nie dałby się on odróżnić od odmętów piekła. Praca i życie na tym ziemskim padole to więc nie tyle osadzenie w obozie karnym, co wysłanie na długą drogę powrotną do Domu.

Ta zaś wiedze przez z jednej strony Odkupieńczą Mękę Chrystusa, z drugiej przez chrześcijańskie życie i ćwiczenie się w cnotach. Rolę pracy jako narzędzia rozwijania tych ostatnich podkreśliła już starożytna mądrość chrześcijańska. Zasada „Ora et labora” legła przecież u podstaw Reguły Św. Benedykta, która z kolei dała podwaliny zachodniemu monastycyzmowi.

„Bezczynność jest wrogiem duszy. Dlatego też bracia muszą się zajmować w określonych godzinach pracą fizyczną (…)”, zalecał święty twórca zakonu Benedyktynów. „Gdyby zaś warunki miejscowe lub ubóstwo kazały braciom własnoręcznie zbierać plony, niechaj się tym nie martwią, bo właśnie wówczas są prawdziwymi mnichami, jeśli żyją z pracy rąk swoich, jak Ojcowie nasi i Apostołowie (…)” dodawał.

Benedyktyńska mentalność – nakazująca dążenie do doskonałości we wszystkich naszych wysiłkach zdaje się na dobre opuściła społeczeństwo. Ma zresztą wielu wrogów – dla liberałów wskaźnikiem wartości pracy jest suchy zysk. Im wyższy, tym lepiej, nawet jeśli dyktowane ceny niewiele mają wspólnego z ilością i jakością opłacanego trudu. Z drugiej strony patologiczny kolektywizm komunistycznego systemu nie sprzyjał w ostatnich latach rozwojowi pracowitości wielu narodów.

Do tej ponurej panoramy warto wprowadzić nieco rozjaśniającego kontrastu i przypomnieć sobie, że praca to nie tylko pogoń za tym, co materialne. Zmaganie się z trudem zawodu – jeśli przepełnione chęcią doskonalenia się – wykształca w nas dobre nawyki i stanowi okazje do nabywania cnót. Może posłużyć za lekcję cierpliwości, dalekowzroczności, pokory – w zależności od dziedziny „plusów” może być mniej lub więcej. Wypadałoby spytać propagatorów lenistwa, które z zajęć podejmowanych wyłącznie dla własnej przyjemności może być podobnie „kreatywne”?

Nie wszystko złoto, co się świeci – powiada popularne porzekadło. Tak i nie wszystko, co ma szczególną wartość daje nam wyjątkowe doznania. W naszych codziennych wizytach w biurze, szkole, warsztacie mamy szanse odnaleźć znacznie więcej dobrego, niż mogłoby się wydawać…Zechcijmy tylko przyjąć z wdzięcznością edeńską „klątwę”, jaką Bóg nałożył na synów Adama. A polepszymy swoje szanse na powrót ku Niemu.

 

Filip Adamus

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij