13 października 2022

Praktyka i teoria integracji [OPINIA]

(Zdjęcie ilustracyjne pixabay.com)

Zasadniczy problem polega na tym, czy szkoła masowa – przeznaczona z zasady dla dzieci bez orzeczeń – jest gotowa przyjąć dzieci z orzeczeniami. Z pozycji nauczyciela i dyrektora szkoły na razie są to ogólne deklaracje i każdy jawi się jako pryncypialny zwolennik równości i wsparcia oraz miłości do dziecka niepełnosprawnego. To jest fikcja i taką samą fałszywą nutę wyczuwam w takich wypowiedziach. Konkret i jeszcze raz konkret jest nam potrzebny – mówi Tadeusz Adamiec, wieloletni dyrektor Instytutu Głuchoniemych w Warszawie.

Czy edukacja włączająca to faktycznie nowość ostatnich lat? Jakie są tradycje integracji w Instytucie Głuchoniemych?

Genialny ks. Jakub Falkowski, pierwszy nauczyciel, założyciel, budowniczy Instytutu Głuchych i pierwszy rektor, wybrał to miejsce dla zakładu ponad 200 lat temu, żeby uzdolnieniu uczniowie mogli uczęszczać do Akademii Sztuk Pięknych, nie będąc narażonymi na pędzące traktem powozy. W XIX w. i w okresie międzywojennym uczniowie ostatniego roku szli na praktyki do rzemieślników, gdzie praktykowali pod opieką nauczycieli. To było prawdziwe nauczanie włączające!

Wesprzyj nas już teraz!

Powinna być zagwarantowana pełna płynność przechodzenia ze szkoły do szkoły, elastyczność indywidualnych programów i kształcenie w dwóch szkołach jednocześnie – specjalnej i masowej. To nie jest drogie i możliwe do zrealizowania. 

Co pan sądzi o obecnym pomyśle „włączania” uczniów z dysfunkcjami do klas z niemal 30-tką uczniów w normie i jednym nauczycielem wspomagającym dla pięciorga dzieci? Taka jest praktyka w szkołach masowych.

Jeden nauczyciel i kilka niepełnosprawności w klasie masowej z dziećmi w normie to jest pomyłka! Nie może być tłumaczem PJM (Polskiego Języka Migowego) i wsparciem dla ucznia niewidomego, i jeszcze np. ucznia z Aspergerem, i pogodzić to z zajęciami w licznej klasie! Nauczyciel wspomagający niewiele tu pomoże…   

Zmienia się rzeczywistość, która jest nierozpoznana przez MEiN i Ośrodek Rozwoju Edukacji. To może być zagrożeniem dla uczniów. Według statystyk anglosaskich w każdym roku zmniejsza się procent dzieci jednorodnie uszkodzonych i jednocześnie zwiększa ze sprzężeniami, tzn. głuchych i niepełnosprawnych intelektualnie, głuchych autystyków, głuchych z innymi niepełnosprawnościami. To jest nasza cywilizacja… Świat nauk medycznych milczy. Dotyczy to każdej niepełnosprawności. Mamy zalew autyzmu i afazji. Gdy zaczynałem pracę, to były jednostki. Teraz już dziesiątki i im młodsze dzieci, tym jest ich więcej i więcej. Szkoła masowa z licznymi klasami – nie jest dla nich!   

Jakie problemy z „włączaniem” do szkół masowych konkretnych uczniów głuchych obserwował pan dyrektor?

Nie zawsze to się udawało i problem tkwił często po stronie psychiki osób niesłyszących. Przykładowo, mieliśmy bardzo uzdolnioną uczennicę, której pasją była historia. Maturę zdała „w cuglach” – rewelacyjnie i mogłaby spokojnie studiować na UW, ale bała się psychicznej samotności. My, słyszący nie uświadamiamy sobie, jaką przyjemnością jest swobodna rozmowa. Poszła na studia do Siedlec, gdzie byli inni głusi. Dojeżdżała 100 km dziennie. Mieszkała w akademiku… 

Inny przykład. Mieliśmy dwoje uzdolnionych matematycznie uczniów. Udało mi się załatwić zgodę dziekan z wydziału matematyki Politechniki Warszawskiej, żeby ta dwójka mogła logować się na zajęcia zdalnie; mogliby obserwować wykłady, jeszcze podczas nauki w szkole średniej. Towarzyszyłby  im tłumacz PJM (Polski Język Migowy). Potem studia ułatwiałaby im pani pracująca w dziekanacie, która biegle zna PJM. Mimo tego poszli do Olsztyna, gdzie jest grupa głuchych, i tam studiują matematykę i informatykę. Są wśród „swoich”.

Jakie argumenty sprawiają, że rodzice posyłają dzieci nawet z najpoważniejszymi dysfunkcjami do szkół masowych?

Przez 31 lat bycia dyrektorem niejednokrotnie doświadczałem negatywnych opinii o Instytucie Głuchoniemych. Taka okropna nazwa, która bardzo źle kojarzyła się każdemu, a szczególnie rodzicom. Mamy tydzień języka migowego, a ja w ciągu wszystkich lat pracy nie spotkałem w orzeczeniach żadnej opinii, diagnozy, oceny poziomu komunikacji w PJM. W telewizji padają ładne okrągłe słowa, a rzeczywistość skrzeczy. W TV słyszy się informacje, jak to cudownie być głuchym, bo Beethoven i Edison, bo…

To jest jednak zupełnie inna rzeczywistość. Ale taka prymitywna propaganda całkowitego deprecjonowania szkół specjalnych działa i rodzice często, chcąc dobrze dla dziecka, popełniają błąd.

Proszę opowiedzieć o przykładowych działaniach, które podejmowała Pana placówka na rzecz rzeczywistej  integracji?

Od zawsze stawialiśmy na integrację uczniów ze światem słyszących, ze światem w ogóle. Organizowałem rejsy morskie, podczas których nasi uczniowie byli załogą. Podkreślam – załogą. Miałem niewątpliwy zaszczyt współpracować z wybitnymi nauczycielami, którzy organizowali i prowadzili rejsy, ze śp. panem Witoldem Tomaszewskim i Tomaszem Kozińskim. Na równi ze szkołą morską otrzymaliśmy nagrodę „rejs roku”. To był rejs wokół Europy. Nie była to jednorazowa przygoda!

W IG osobiście zatrudniłem na stanowiskach nauczycielskich i obsługowych osoby niesłyszące. W sumie około jednej piątej zatrudnionych osób w IG to są osoby z orzeczeniem o niepełnosprawności. Nauczyciele i pracownicy obsługi niesłyszący i słabosłyszący. To nie jest nic odkrywczego. Tak tworzył i pracował ks. Jakub Falkowski.  

Jedna piąta kadry – to bardzo dużo!

To osoby, które skończyły szkoły masowe i szkoły specjalne. Nikt nie był dyskryminowany.  Mieliśmy i mamy uczniów wybitnie zdolnych – oni kończą studia i często wracają do nas jako wysokiej klasy specjaliści, ale mamy też uczniów ze sprzężeniami. W IG była pełna, najlepiej pojmowana równość.

Dla pokazania mieszkańcom Warszawy, że głusi są pełnoprawnymi mieszkańcami Warszawy i Polski, wystawiliśmy 3 pomniki. Znajdują się na dziedzińcu IG i w ulicy przy placu Trzech Krzyży. Pomnik ks. Jakuba Falkowskiego, druhny Wandy Tazbirówny, Sprawiedliwej wśród Narodów Świata, która tworzyła i prowadziła harcerstwo niesłyszących i całe życie oddała głuchym. Trzeci pomnik jest pomnikiem głuchych powstańców warszawskich, żołnierzy AK.

Tak, Pluton Głuchoniemych i ich walka w Powstaniu to mało znana, przepiękna karta heroizmu. Pluton uczestniczył w walkach powstańczych do ostatniego dnia…

Wszyscy byli wychowankami Instytutu Głuchoniemych.

Ostatnio mówi się coraz więcej o pomocy we wczesnym wspomaganiu rozwoju dziecka i całej jego rodziny …

Organizowaliśmy od lat program wwrd w domach dzieci. Tak, to nauczyciel jechał do domu dziecka i pracował z rodziną. W wakacje dwutygodniowy turnus wczesnego wspomagania, w którym corocznie uczestniczyło 26 rodzin. Tak, rodzin. Podczas turnusów nasza praca skierowana była do całej rodziny. Turnus dla mam, dzieci niepełnosprawnych i ich pełnosprawnego rodzeństwa był bezpłatny. Zdobywaliśmy środki na cały turnus. Program przerwała pandemia. Takich turnusów było 10!

Ale do tego trzeba doświadczenia i … serca, a nie zadekretowanych decyzji i nacisków urzędników.

Nie odmówiłem przyjęcia do IG żadnemu niesłyszącemu dziecku. Nigdy. Niezależnie od narodowości, religii statusu materialnego. Są też w IG uczniowie z innych krajów. Nie teraz, ale od wielu lat.  Za niektórymi dziećmi jeździliśmy daleko. W jednym roku za nowym, dziewięcioletnim  uczniem jeździłem w każdy poniedziałek do domu niemal 200 km. Byłem u niego 26 razy w roku szkolnym. Inaczej byłby w stanie… dzikim.

Czy zaobserwował Pan „powroty” ze szkół masowych do szkolnictwa specjalnego?

Mamy uczniów, którzy przechodzili do szkół masowych, ale i są tacy, którzy wracali do IG. Jaki to jest problem, podam na przykładzie sprzed 32 lat. Poznałem niesłyszącą panią, żonę szwedzkiego dyplomaty, doskonale mówiącą. Powiedziała mi, że każde oficjalne czy półoficjalne spotkanie męża zawsze przypłaca gigantycznym wyczerpaniem, kiedy podczas rautów musi tak obserwować otoczenie, by być przygotowaną na sytuację nagłej rozmowy. Zdjęcie aparatów i domowe zacisze to chwila wytchnienia.

Najlepsze aparaty, implanty nie dają poziomu słuchu fizjologicznego. I to mimo niewątpliwego postępu w technice i medycynie.   

Kiedyś czytałem, że już 40 lat temu w Kalifornii zaczęto wprowadzać edukację włączającą. Szkoły specjalne pozostawiono dla najbardziej upartych i tych, którzy nie mogli pójść do szkół masowych. W efekcie tego eksperymentu – procent pacjentów głuchych w klinikach psychiatrycznych (!) radykalnie się zwiększył.

Podkreślam – dziecięciu uczniów niepełnosprawnych to dziesięć różnych profili. Nawet w ramach tej samej niepełnosprawności.

Jak wygląda na podstawie pańskich doświadczeń współpraca placówki specjalnej ze szkołami masowymi?

Opisałem historię naszej niesłyszącej nauczycielki, która nie zdecydowała się pójść na studia UW, gdzie byłaby samotna. Przyszła do naszego przedszkola, kiedy miała 3-4 lata. Przyszła z przedszkola masowego, gdzie siedziała w kącie i płakała. Nie dlatego, że byli niezaangażowani nauczyciele lub że dzieci ją szykanowały. To nie ten wiek. Dla niej pierwszym językiem był i nadal jest PJM. W przedszkolu masowym nie doświadczała przyjemności rozmowy. Już w pierwszej klasie szkoły podstawowej lepiej znała język polski niż jej głusi rodzice. Wywierana była na nią presja, by poszła do szkoły masowej, bo Instytut Głuchoniemych to szkoła … na końcu drabiny szkół. Twardo powiedziała nie. Presję wywierała poradnia Polskiego Związku Głuchych.

Kiedy pani Monika była już w liceum, chciałem, by mogła wchodzić na poszczególne lekcje do innej szkoły, gdzie towarzyszyłby jej nasz nauczyciel-tłumacz. Do dobrej klasy, w dobrym liceum.  Niestety, renomowane licea nie zgodziły się, zasłaniając się najczęściej przepisami bhp. To o jakiej integracji z ich strony mówimy?

Szkoła masowa i automatyczne „włączenie” – albo… żadnego innego pomysłu na integrację?

Pani Monika i jej mąż, również absolwent IG, mają dziecko – chłopczyka w wieku przedszkolnym. Jest w naszym programie wwrd, ale chodzi do przedszkola masowego. Jeździli na nasze turnusy terapeutyczne wczesnego wspomagania. Ma talent do mówienia. Wszyscy wspierają panią Monikę. To jest pełna pozytywna inkluzja, nie ma segregacji wynikającej z podziału na uczniów szkoły specjalnej i masowej.

Co warto poradzić rodzicom dzieci z orzeczeniami, którzy zastanawiają się, do jakiej placówki posyłać dziecko i czy szkoła specjalna, szczególnie z internatem,  to dobre wyjście?

Kiedy byłem dyrektorem, osobiście rozmawiałem z każdą mamą przed przyjęciem dziecka do IG. Młode piękne kobiety, które nie umiały się uśmiechać. Zapraszaliśmy je na próbne dni i naszą diagnozę. Najważniejsze było dla nas, żeby wyprowadzić słyszące mamy i całe rodziny ze stresu. Tylko ok. 10% dzieci niesłyszących ma rodziców głuchych. Niech nasza szkoła będzie najlepsza, z najlepszymi nauczycielami, i tak nigdy nie zastąpi rodziny. My przeminiemy, a rodzina pozostanie.

Jak zaczynałem pracę, to dzieci spoza Warszawy zabierane były z IG co dwa, trzy tygodnie, niekiedy nawet co miesiąc. Zdecydowałem, że muszą być zabierane co tydzień. Wpłynęło na to obserwowane osłabienie więzi rodziców z dzieckiem. Po jakimś czasie zdarzyło coś niezwykłego. Był to piątek rano, grudzień lub styczeń i nagle zaczęły się duże opady śniegu. Zawieja. Wszyscy usiedliśmy przy telefonach i dzwoniliśmy do rodziców, żeby nie ryzykowali i zostali w domach. Nikt jeszcze nie znał telefonów komórkowych. Dzwoniliśmy do domów, na posterunek policji, do sołtysa i do gminy.

Nasi uczniowie szybko zorientowali się, że nie będą mogli pojechać do domów, i nie tylko małe dzieci, ale nawet 14 -16 letni chłopcy i dziewczęta zaczęli płakać. Doskonale rozumieli sytuację, a my… byliśmy dumni. Wsparliśmy więzy rodzinne. Można połączyć szkołę specjalną i komfort stałego kontaktu z domem! Trzeba tylko chcieć.

Jakie problemy może napotkać uczeń głuchy w szkole masowej, o których nikt nie uprzedza rodziców?

W przypadku dzieci głuchych jest jeden poważny problem. To przerwy w masowych szkołach z setkami uczniów. W szkole podstawowej na przerwach jest potężny hałas. My, słyszący, potrafimy eliminować niektóre dźwięki. Aparaty i implanty ślimakowe zbierają wszystkie dźwięki i atakują mózg wzmocnionymi dźwiękami. Nieprzypadkowo nasze klasy są małe, do 8 osób, i generalnie uczniowie siedzą w pierwszym rzędzie. Szkoła masowa nie jest w stanie zapewnić takich warunków…

Trwa pilotażowy projekt tworzenia Specjalistycznych Centrów Wspierania Edukacji Włączającej, które są zasilane kadrami ze szkół specjalnych. Jak pan ocenia te placówki i wdrażany model włączania uczniów niepełnosprawnych do klas z uczniami w normie?

Samorządy mogą być zainteresowane tworzeniem SCWEW. Kasa czyni cuda i wiele osób gotowych jest zrobić dla pieniędzy wszystko. Niestety, dobro dziecka nie jest na pierwszym miejscu. Mówię to z pełną odpowiedzialnością.

Tak jak mówiłem – nie jestem przeciwnikiem włączania, ale musi być ono inaczej zorganizowane,  i nie dla wszystkich. Przez wiele lat otwierałem w IG, organizowałem klasy na poziomie zawodowym, technikum, policealne, które miały wszystkie lekcje lub tylko lekcje ogólne, a lekcje zawodu w szkołach masowych. Nie byli to jednak uczniowie wrzucani do klas z młodzieżą pełnosprawną, ale odrębne klasy dla niesłyszących i słabosłyszących. Nasi uczniowie żyli życiem tamtych szkół, spotykali się podczas przerw i na apelach, podczas zajęć warsztatowych. Nauczyciel z IG zawsze towarzyszył klasie. Był to nauczyciel prowadzący samodzielnie lekcje z przedmiotów ogólnokształcących oraz pełniący rolę tłumacza podczas przedmiotów zawodowych. Współpracowaliśmy ze szkołą gastronomiczną na ul. Poznańskiej, samochodową na ul. Hożej, archiwistów na ul. Żeromskiego i jeszcze z kilkoma innymi. Do tego nie trzeba zmieniać całego modelu. 

Na wybrane zajęcia z matematyki nasza uzdolniona uczennica chodziła do Platerówek w towarzystwie nauczyciela matematyki. To zostało mi zakazane  ponad 10 lat temu. Nie mieściło się w narzuconych standardach! A to była pełna pozytywna inkluzja, bez segregacji wynikającej z podziału na uczniów szkoły specjalnej i masowej, realizowana jednak pod opieką specjalistów z Instytutu.

Czy mógłby Pan skomentować zapewnienia resortu oświaty i ostatnie deklaracje wiceminister Marzeny Machałek:

„Mówimy o zbudowaniu systemu, który bardziej elastycznie i efektywnie reaguje na potrzeby wszystkich dzieci. […] Jestem sprzymierzeńcem tworzenia takich warunków w szkole, aby każde dziecko czuło się potrzebne, by miało odpowiednią opiekę i wsparcie w rozwoju. O wyborze szkoły decydują rodzice, a szkoła powinna mieć indywidualnie dostosowane instrumenty, by rozwijać jego potencjał”.

Nie bardzo rozumiem znaczenie tych okrągłych słów pani Minister. Od wielu lat to rodzice decydowali i decydują, do jakiej szkoły pójdą ich dzieci. Co tu trzeba zmienić?  Problem tkwi w organizacji nauczania. Istotne są szczegóły i jeszcze raz szczegóły.

Zasadniczy problem polega na tym, czy szkoła masowa – przeznaczona z zasady dla dzieci bez orzeczeń – jest gotowa przyjąć dzieci z orzeczeniami. Z pozycji nauczyciela i dyrektora szkoły na razie są to ogólne deklaracje i każdy jawi się jako pryncypialny zwolennik równości i wsparcia oraz miłości do dziecka niepełnosprawnego. To jest fikcja i taką samą fałszywą nutę wyczuwam w takich wypowiedziach. Konkret i jeszcze raz konkret jest nam potrzebny.

Jak zatem powinna zdaniem pana przebiegać organizacja edukacji włączającej w szkolnictwie masowym?

O ile możliwe jest organizowanie w szkołach masowych klas z wybranymi uczniami o jednej niepełnosprawności, to pomyłką jest mieszanie niepełnosprawności. 

W ostatnich kilku latach do IG przyszły dzieci z innych szkół dla niesłyszących, w których w jednej klasie były dzieci o różnych niepełnosprawnościach. W jednej klasie było dziecko głuche, dzieci z autyzmem i niepełnosprawnością intelektualną. To zrodziło wiele konkretnych problemów. Sprawa oparła się o kuratorium w Warszawie i MEiN. Porażająca była całkowita bezradność urzędników. Dziecko było mniej ważne niż przepisy traktowane z „pruską lub austriacką” pedanterią biurokratów. Oferowano wtedy nauczanie indywidualne, co jest wbrew zasadzie integracji czy „włączenia”, prawda? Dlatego nie wierzę w okrągłe gładkie słowa urzędników.

Ale w ogóle, generalnie, nie wyobrażam sobie w jednej klasie z uczniami w normie ucznia głuchego, ucznia z Aspergerem, autyzmem, słabowidzącego, niewidomego… To groźny eksperyment dokonywany na dzieciach, z którego bardzo trudno będzie się potem wycofać.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmowę przeprowadziła Hanna Dobrowolska, ekspert oświatowy

 

Groźna iluzja inkluzji – edukacja włączająca jako metoda na dekonstrukcję oświaty

Edukacja włączająca – przez systemową deprawację do depopulacji [OPINIA]

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij