Maseczki – wiadomo. Zakrywają połowę twarzy. Ukrywają człowieka. Gdy odkrywamy o kimś nieprzyjemną, a skrzętnie ukrywaną prawdę, mówimy – maska opadła. Jednak kwestia maseczek w Polsce jest o tyle paradoksalna, że to właśnie nałożenie Polakom maseczek obnażyło nieprzyjemną prawdę. Prawdę mentalnego niewolnictwa.
Pierwszym przejawem tegoż niewolnictwa jest właśnie następujący wstęp do artykułu: otóż, choć nie mam zamiaru tutaj debatować o wartości medycznej maseczek, to jednak doświadczenie uczy, iż takie właśnie pojawią się komentarze pod niniejszym tekstem. Maseczki trzeba nosić, bo ratują życie i zdrowie. Nie ma żartów z covidem, a ludzie, którzy nie chcą nosić maseczek zagrażają innym. Żadna to ujma założyć maseczkę, nie rozumiem, dlaczego durniom tak to przeszkadza. I tak dalej, i tak dalej. Więc zaznaczam na wstępie, że ja zupełnie nie o tym – a mimo to, spodziewam się, że niemało czytelników tak właśnie zareaguje. Sprawa wartości maseczek została sklejona z kwestią ich legalności.
Wesprzyj nas już teraz!
Krytyka obowiązku krytyką maseczek!
No, właśnie. Argumenty przeciw maseczkom dzielą się z grubsza na dwa gatunki. Pierwszy to ten, którego nie znajdzie czytelnik w niniejszym tekście – argument przeciw skuteczności tychże maseczek (nieraz podpierany cytatami z min. Szumowskiego), i przeciw skali, sile, a nawet w ogóle istnieniu pandemii covid-19. Nie chcę tu ani popierać, ani podważać tych argumentów. Chcę skupić się wyłącznie na drugiej grupie: czyli kwestii legalności.
Obowiązek noszenia maseczek jest sprzeczny z prawem. Nie jest wprawdzie tak, że konstytucja w ogóle zabrania nałożenia na obywateli takiego obowiązku – choć może to nas dziwić, konstytucja nie gwarantuje nam swobody ubioru, dzięki czemu państwo może nas męczyć chociażby ustawą nakazującą noszenie odblasków przez osoby poruszające się pieszo po zmroku w terenie niezabudowanym. Niemniej, jak już potwierdziło w ostatnich miesiącach kilka wyroków sądowych – taki obowiązek może zostać nałożony wyłącznie drogą ustawy, nie zaś drogą rozporządzenia ministra. Inaczej mówiąc: zarówno minister, nakładając na nas ten obowiązek, jak i policja, która rozdaje mandaty za naruszenie tego obowiązku, przekraczają swoje uprawnienia i naruszają swobody obywatelskie.
Ktoś powie – no, dobrze, ale co to szkodzi? Przecież wiadomo, że to jest nagła, awaryjna sytuacja, a tak było najszybciej. Pewnie! Wszyscy chyba się zgodzą, że w pewnych nagłych sytuacjach, przekroczenie uprawnień jest wprost pożądane. Nikt by nie protestował, gdyby w obliczu nagłej emisji toksycznych gazów z jakiejś fabryki, minister Szumowski natychmiast zareagowałoby rozporządzeniem nakazującym okolicznym mieszkańcom nawet nie tyle maseczki, co pełne maski gazowe. Wiadomo byłoby, że tak nagła sytuacja wymaga nagłego działania. Tylko… kiedy, konkretnie, maseczki stały się wymagane? Czy faktycznie potrzeba zaistniała nagle, z dnia na dzień? I dlaczego ten stan bezprawia się utrzymuje od miesięcy?
Jeżeli maseczki są konieczne, można było bez problemu wprowadzić je normalną drogą legislacyjną. Czas był. Więcej – szanując naszą wolność, można było obyć się bez narzucania nowych nakazów. Skoro maseczki są ważne w zamkniętych pomieszczeniach, które zwykle mają swoich gospodarzy, wystarczyło zalecić noszenie maseczek. To gospodarz decyduje kto może wejść na jego posesję i niezależnie czy urzędnik, czy sklepikarz, może uzależnić wpuszczenie do środka od maseczki właśnie. Większość by tak właśnie zrobiła. Maseczki i tak pojawiłyby się wszędzie – ale dobrowolnie. Zamiast tego, bezprawnie narzucono nam obowiązek – tym bardziej bezprawnie, iż reguluje on nie to, co zakładamy na siebie w przestrzeni publicznej (choć na początku również tak było), ale wprost w przestrzeni prywatnej.
Niestety. Odpowiedzią na tego typu krytykę jest, w najlepszym przypadku, przypominanie po raz kolejny, że maseczki ratują życie i zdrowie, a w najgorszym przypadku – atak złości i epitetów. Dla przykładu, tak tę sprawę komentuje jeden z najbardziej znanych prawicowych publicystów: „Moja teściowa jest osobą starszą i schorowaną. Zwyczajnie boję się, że w sklepie zarazi ją jakiś cham, który ma wszystko gdzieś, bo jest młody, silny i najwyżej przejdzie bezobjawowo a korwiniści podbechtali go że przykrycie se ryja to wielka obraza dla jego wolności. […] Trzeba kierować się zdrowym rozsądkiem, ale właśnie rozsądek mówi właśnie, że używanie przy obcych maseczki to żadna ujma ani koszt (w Chinach czy Japonii od zawsze) i jeśli nawet nie zawsze pomoże nigdy nie zaszkodzi”.
No, właśnie – prawo? Wolność? Jakie to ma znaczenie? Maseczki na pewno nie szkodzą (astmatykom również?), ujmą też żadną nie są, a mogą uratować czyjąś teściową! Chwalebna, doprawdy, jest ta troska o teściową i innych starszych a schorowanych ludzi. Ale czy naprawdę założenie maseczki nie jest „wielką obrazą dla naszej wolności”? Wprost przeciwnie!
Nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi?
Cóż może być bardziej obraźliwe niż narzucenie nam przez jedną osobę, z pogwałceniem prawa, jakiegokolwiek w ogóle obowiązku? To jest największa możliwa obraza dla naszej wolności – absolutne lekceważenie naszych praw, a swoich obowiązków (czy nie jest obowiązkiem, zarówno ministra, jak i policji, aby stać na straży praw Rzeczypospolitej, raczej niż je łamać?). To jest czystej krwi feudalizm – przy czym, używając tego słowa, nie mam na myśli historycznego ładu feudalnego jako takiego, ale raczej jego wypaczeń, które współcześnie prezentuje się jako niemalże esencję tego, co się zowie feudalizmem. Te wypaczenia polegały na tym właśnie, że panowie feudalni bezprawnie narzucał swoim poddanym dodatkowe obowiązki lub zwyczajnie łamali ich prawa. Rzecz znamienna: tam, gdzie takie działania nie napotkały oporu, z upływem lat wszyscy zapominali, iż nowy stan rzeczy jest w tak naprawdę bezprawiem, akceptowali go jako normę – przecież zawsze tak było.
Mimo wszystko, sprawę maseczek łatwo wyśmiać. Ot, kawałek płótna na twarz. Z resztą, nawet nie wymagają maseczki – rozporządzenie łaskawie pozwala chodzić po sklepie z chustą na twarzy. Cyk, obowiązek spełniony! Cóż w tym strasznego? Po co się spierać?
Być może dałoby to wszystko się puścić płazem. Wyśmiać ministra i jego śmieszne rozporządzenie. Powiedzieć, dobra, nie masz prawa, ale skoro tak bardzo chcesz, to założymy te śmieszne maseczki, o wielce godny i potężny ministrze! Każdorazowo mrugać do siebie porozumiewawczo albo i śmiać się na głos, gdy rozmawiamy o naszym „obowiązku”. Szydzić – zwłaszcza w obecności policji tudzież samego ministra, że zakładamy maseczki nie ze strachu przed ich bezzębnymi karami, które każdy sąd obali, ale dlatego że łaskawie godzimy się zrobić im tą uprzejmość.
Można by było tak zrobić. Gdyby nie to, że wcale nie tak dawno, przed obowiązkiem maseczek, ten sam minister nam narzucił, i ta sama policja egzekwowała horrendalny w swojej skali zakaz przemieszczania się. To nie była drobna rzecz, o której można powiedzieć z przekąsem, że to żadna wielka obraza naszej wolności. To było złamanie jednego z najbardziej podstawowych praw jakie wciąż jeszcze gwarantuje nam konstytucja.
To wcześniejsze pozbawienie nas wolności drastycznie zmienia postać rzeczy. W tym kontekście, widzimy, że minister nie wycofał się z wcześniejszego bezprawia, nie przeprosił, nie podał się do dymisji, ale jedynie łaskawie zgodził się odstąpić od tego bezprawia, w zamian za mniejsze bezprawie maseczki. Gdy tak stawiamy sprawę, jakoś nie jest do śmiechu z tymi maseczkami – przeciwnie, urastają one do rangi symbolu, przypominającego nam, że ministrowie mogą robić z nami co chcą – i co im zrobimy?
Nowa era „chamstwa”?
Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze jeden argument obrońców maseczek – i zamykania w domu. Otóż: to nie dzieje się tylko u nas, w stłamszonej przez pół wieku komunizmu Polsce. To samo – to znaczy, narzucenie ograniczeń z pogwałceniem prawa – przecież nastąpiło w części Europy, i przede wszystkim, w Stanach. Tam do dzisiaj w wielu miejscach gubernatorzy prawem kaduka łamią stanową i federalną konstytucję, zamykając ludzi w domach, a do tego w szokująco stronniczy sposób lekceważą własne zakazy w przypadku protestów i zamieszek spod znaku „black lives matter”.
Jesteśmy więc w licznym, choć bynajmniej nie dobrym towarzystwie. Po latach tresury, udało się narzucić większości (post-)chrześcijańskiego świata nowy feudalizm – ale nie ład feudalny, tylko właśnie to, co historycy pogardliwie nazywają feudalizmem, a co jest, potarzam raz jeszcze, zaledwie tylko zbiorem wypaczeń ładu feudalnego, pozbawionym jego zalet. U nas chcą pójść jeszcze dalej, zmieniając urzędnicze bezprawie w nową normalność – ustawą, która miałaby dać urzędnikom immunitet – i to wstecz! – od kary za złamanie prawa „w dobrej intencji” zwalczania pandemii, co sprawi, że cała dyskusja o bezprawnych rozporządzeniach stanie się bezcelowa. Ale może już jest bezcelowa? Sondaże wskazują, że przytłaczająca większość Polaków nie martwi bezprawie. Przeciwnie, domagają się oni surowszego egzekwowania maseczkowych przepisów.
Nie tak dawno, Rafał Ziemkiewicz opublikował książę „Cham niezbuntowany”. Nie miałem jeszcze okazji przeczytać tej pozycji, jednak recenzje mówią, iż w książce tej znajdziemy ostrą krytykę tego właśnie niezbuntowanego aspektu mentalności Polaków –mentalności niewolnika, chama, biernego i potulnego nawet gdy ktoś mu pluje w twarz. Ten cham, według Ziemkiewicza, potrzebuje w końcu się zbuntować przeciwko rządzącym nim, a gardzącym nim i nienawidzącym go, „pseudoelitom”. Chyba sporo w tym słuszności. Ale czy wiecie, drodzy czytelnicy, jak się nazywa ów prawicowy publicysta, który w obronie swej teściowej tak ostro krytykuje tego chama, co ma czelność buntować się przeciw bezprawnie narzuconym maseczkom, bo korwiniści podbechtali go, że maseczki to wielka ujma dla jego wolności?
Ano, był to ten sam Rafał Ziemkiewicz. Może jednak maseczki szkodzą?
Jakub Majewski