14 lutego 2023

Prawdziwych komedii romantycznych już nie ma [NASZA REKOMENDACJA NA WALENTYNKI]

Walentynki. Aplikacje streamingowe podpowiadają tytuły na wieczór 14 lutego. Do top 10 Netflixa trafia nagle Mroczne pożądanie, HBO GO podsuwa transgenderową Dziewczynę z portretu, a na Amazonowym Prime Video w „popularnych” pojawiają się wszystkie produkcje z „50” i „Grey” w tytułach. My jednak mamy inną propozycję – to klasyk kina w najpiękniejszym wydaniu, w którym dorośli mogą z zapałem śledzić miłosne perypetie głównych bohaterów i nie muszą zasłaniać oczu nawet najmniejszym widzom!

„Filmy na walentynki” – to hasło często goszczące w przeglądarkach przed 14 lutego. Różne portale podpowiadają nam co warto obejrzeć ze swoją… osobą partnerską (określenie pewnego portalu „queerowego”). Znajdziemy nawet listę „walentynkowych filmów LGBTQ+”, ale w tym wypadku oszczędzę Państwu przytaczania tytułów, jako i sobie oszczędziłem ich obecności w pamięci. Inni znowu proponują „antywalentynki”, czyli nocny maraton… horrorów.

Ale czy kino „romantyczne” to tylko perwersje, zboczenia i mroczna strona relacji damsko-męskich? Pytanie retoryczne, bo takie produkcje mimo wszystko stanowią mniejszość, a wśród wszystkich propozycji są też na pewno takie, którym warto poświęcić dwie godziny. Ale dziś chcę polecić Państwu film szczególny – klasyczną perełkę kina, które pamięta błogie czasy, gdy skromność nie była jeszcze „obciachem”, lecz środowiskiem życia kulturowego całej ludzkości.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Dźwięki muzyki… ze świata sprzed rewolucji seksualnej

Na „walentynkowy” wieczór (czy raczej na wspólne zaakcentowanie dnia św. Walentego) polecam film The Sound of Music. Powstał on w roku 1965, czyli dwa lata przed tym, jak ponoć po raz pierwszy w filmie pełnometrażowym pojawiła się naga kobieta i nikomu nie śniło się jeszcze, że sfera intymna może być tak śmiało jak dziś pokazywana przy popijaniu popcornu coca-colą.

Dźwięki muzyki to, jak wskazuje tytuł, musical – i komedia romantyczna z prawdziwego zdarzenia. Wszak romansami nazywało się książki w rodzaju Pride and Prejudice Jane Austin, nie wspominając już o naszych rodzimych balladach i romansach. Czy polecany przeze mnie film jest… pruderyjny? Pytam, uprzedzając ewentualny zarzut lub wątpliwości. Otóż nie i należy to podkreślić – on jest po prostu normalny i trudno chyba byłoby znaleźć widza, który nie uznałby go za dobry i piękny, o czym świadczy chociażby uhonorowanie go pięcioma Oskarami (tak, kiedyś Oskary były przyznawane za wartość artystyczną, a nie za przekaz na temat orientacji seksualnej albo rasy).

Opowieść osadzona jest w Austrii tuż przed wybuchem II wojny światowej, która przerywa rozterki miłosne bohaterów. Osobami dramatu są kapitan marynarki wojennej, zasłużony i szlachetny baron von Trapp (postać historyczna, w którą wcielił się Christopher Plummer) i młoda Maria (grana przez Julie Andrews), która szuka spełnienia swego powołania w pobliskim zakonie, ale mądre siostry, widząc jej „światowe” roztrzepanie, wysyłają ją jako guwernantkę do pałacu barona, który niedawno pochował żonę i samotnie wychowuje siódemkę dzieci.

Dzieci chodzą jak w zegarku, a ojciec wychowuje je tak, jak wojskowy potrafi, praktycznie przemieniając domowe ognisko w dziecięce koszary. Śliczna Maria od pierwszego momentu zaczyna burzyć ten twardą ręką umeblowany świat, a my obserwujemy kilka wątków miłosnych wraz ze stosownymi do gatunku zwrotami akcji.

Ale to tylko fabuła. W pewnym sensie jak każda inna, bo wartość filmu tkwi w jego, można by rzecz, wewnętrznym pięknie. Dla człowieka wychowanego na dzisiejszej pornograficznej popkulturze, w której nie istnieją zahamowania w zaspokajaniu i rozniecaniu najniższych instynktów, The Sound of Music jest prawdziwą ucztą dla duszy, którą nasyca obrazami utraconego raju, bo tak chyba musimy nazwać świat sprzed rewolucji seksualnej…

W filmie nie znajdziemy śmiałych scen erotycznych, mężczyzn myślących częścią ciała nieulokowaną u jego szczytu i kobiet typu femme fatale, ani takich, które gotowe są „dopełnić” znajomość po pierwszej randce. Otrzymujemy w zamian portret psychologiczny samotnego mężczyzny, szlachetnego i zdyscyplinowanego, jego dzieci, które z tajoną rozpaczą szukają czułej miłości u ojca oraz kobiety, która swoją niewinnością przekracza wszelkie wytyczone twardo granice w domu pana von Trappa. Odnajdziemy wątki historyczne, wojenne (choć raczej jako tło, proszę się nie obawiać, film nie jest wojenny), no i religijne.

Przerwany postulat zakonny Marii nie jest nic nie znaczącym motywem, który ma kontrastować późniejsze perypetie miłosne. Wątek religijny kreślony jest starannie, świadomie i konsekwentnie, a miejscowe zakonnice mają do odegrania istotną rolę. Nie będę oczywiście zdradzał jaką, ale powiem tyle, że widok tych przedsoborowych sióstr jest miodem na serce pragnące widoku zdrowej katolickiej formacji, rozsądku i poczucia humoru.

Film śmiało można polecić parom i małżonkom, nawet tym, którzy nie mają co „zrobić” z dziećmi. Nie ma w nim nic, czego należałoby się wstydzić przed pociechami w jakimkolwiek wieku, a wszelkie wyrazy uczuć pomiędzy bohaterami wyrażane są subtelną czułością w tańcu, śpiewie i delikatnym pocałunku. Czy postacie są w związku z tym naiwne, niepoważne? Znów uprzedzam zarzuty „tego świata”. Bynajmniej. Zresztą, spróbowałby ktoś powiedzieć coś podobnego baronowi von Trappowi, a niechybnie usłyszałby ripostę, która poszłaby mu w pięty. Sytuację następnie rozładowałaby urocza i prostolinijna Maria…

Ale jeżeli ktoś szuka katolickiej perełki na ekranie, to nie mógł trafić lepiej – film Dźwięki muzyki zabawi, wzruszy, da do myślenia, a przede wszystkim ubogaci, przenosząc w rzeczywistość, z której pełnymi garściami możemy czerpać piękno ludzi, których nie zgangrenowała jeszcze podstępna bakteria rewolucji seksualnej. Gorąco polecam!

Filip Obara

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij