Wartość sumiennej pracy zarówno dla osobistego sukcesu, jak i dobrostanu społeczeństwa zdawałaby się oczywista. Bezpieczeństwo, dostatek – wszystko, czy nawet rozrywka – wszystko to powstaje dzięki codziennemu wysiłkowi. Widać żadne z tych dóbr nie jest droga feministkom spod znaku „Manify”. W niedzielę 10 marca lewicowi organizatorzy wraz z sympatykami przemaszerowali przez stolicę kraju, na transparentach niosąc hasło: „prawa do lenistwa”.
XXV Manifa przywróciła na ulice Warszawy logikę walki klas- znaną z marksistowskiej propagandy. Jej uczestnicy upominali się o tzw. prawa pracownicze, przeciwko mającym rzekomo skłonność do wyzysku przedsiębiorcom, upomnieli się również o interes „lokatorów”, oraz innych mniejszości. Feministki apelowały o swobodne dzieciobójstwo. Nie zabrakło też przedstawicieli cudzoziemców.
Całe zgromadzenie przebiegało pod znamiennym hasłem „prawa do lenistwa” Manifestanci domagali się zniesienia „umów śmieciowych”, które dla wielu stanowią sposób dodatkowego zatrudnienia. Za szczególnie podatne na wyzysk na rynku pracy uczestnicy przemarszu wskazywali… promowane przez koncerny „mniejszości seksualne”, cudzoziemców, czy… prostytutki.
Wesprzyj nas już teraz!
Przedstawiciele manify rozumieją „prawo do lenistwa”, jako „prawo do czasu, który należy do nas, a nie do wyzyskiwaczy”. Pod tym hasłem, poza domaganiem się możliwości posiadania i dowolnego dysponowania wolnym czasem, kryją się również postulaty zapewnienia każdej osobie dachu nad głową czy opieki zdrowotnej. Niezależnie od tego, czy zainteresowany na te dobra sprawiedliwie zapracowuje…
Uczestnicy Manify po głównej części wydarzenia przy pomniku Kopernika na Krakowskim Przedmieściu udali się na „Leniwe street party przeciwko wyzyskowi” na rondzie de Gaulle’a.
(PAP)/oprac. FA