Były premier Islandii, Geir Haarde został postawiony przed islandzki trybunał stanu (Landsdomur) pod zarzutem doprowadzenia do kryzysu finansowego w swoim kraju. Jak do tego doszło ? Dlaczego nie słyszymy o tym, że naród islandzki potrafił odsunąć od władzy polityków, którzy doprowadzili do recesji w kraju, który wcześniej dynamicznie się rozwijał? Czyżby pył z wulkanu Eyjafjallajokull, który w 2010 r. rzekomo uniemożliwił prezydentowi Obamie przybycie do Polski na pogrzeb ś.p. Lecha Kaczyńskiego pokrył tę niewielką wyspę tak grubą warstwą, że zamarło tam wszelkie życie? Nic podobnego. Informacje o wydarzeniach na Islandii są niewygodne dla polityków europejskich, bo gdyby inne narody poszły w ślad islandzkiego, byłyby to dla rządzących Europą prawdziwe bomby zegarowe.
Trzy islandzkie prywatne banki, Glittnir, Kauphing i Landsbanki (do ostatniego należał również internetowy bank Icesave, który wygenerował większość późniejszych zobowiązań) oferowały depozyty o atrakcyjnym oprocentowaniu. Bankom tym pieniądze swe powierzyły m.in. firmy niemieckie i angielskie, a także kilkaset tysięcy obywateli Beneluksu. Po upadku amerykańskiego banku Lehmann Brothers ograniczone zostało udzielanie pożyczek międzybankowych. Wraz z wcześniejszą ekspansją islandzkich banków na arenie międzynarodowej (w 2007 r. 60% pożyczek w tym kraju pochodziło spoza Islandii), doprowadziło to do spadku wartości islandzkiej korony i problemów z płynnością finansową. Kryzys narastał, aż w końcu wspomniane banki musiały wstrzymać wypłaty z kont i transfery.
Wesprzyj nas już teraz!
Spotkało się to z ostrą reakcją rządów Wielkiej Brytanii i Holandii, które zażądały od Islandii spłaty choć części wynikającego stąd zadłużenia (choć banki były prywatne!). Rząd Geira Haarde znacjonalizował je, lecz dolał tym tylko oliwy do ognia. Trzeba było pozwolić, aby zbankrutowały, skoro zaciągnęły zobowiązania ponad własne możliwości.
W efekcie tych sporów opracowano umowę międzynarodową, na podstawie której Islandia (czyli tamtejsi podatnicy) zobowiązała się spłacać przez szereg lat zaciągnięte przez prywatne banki zobowiązania, w łącznej wysokości 3,8 mld euro. To kolosalna kwota, zważywszy, że Islandię zamieszkuje 320 tys. osób.
Umowa spotkała się jednak ze zdecydowanym sprzeciwem obywateli, którzy odmówili spłaty niezaciągniętych przez siebie długów. Prezydent Ólafur Ragnar Grimsson, przychylając się do woli narodu, dwukrotnie rozpisał referendum w tej sprawie. Parlament islandzki, Althing, pod wpływem presji zaczął wprowadzać reformy. Zagwarantowano zobowiązania banków wobec islandzkich firm i osób prywatnych, odmówiono zaś spłaty długów zagranicznych, które obciążyły akcjonariuszy banków. Premiera Haarde pociągnięto do odpowiedzialności (grożą mu dwa lata więzienia), powołano również komisję konstytucyjną, która miała się zająć opracowaniem nowej ustawy zasadniczej.
Państwo islandzkie de facto zbankrutowało. W wyniku recesji dług publiczny Islandii wzrósł o 70%, PKB zaś spadło o 60%. Bezrobocie, wcześniej praktycznie nieznane w kraju, który w latach 2003-2007 zanotował wzrost PKB o 25%, osiągnęło poziom 10%, wiele firm zbankrutowało, wstrzymane zostały inwestycje.
Reformy zaczęły jednak powoli dźwigać kraj z kryzysu. Rząd ograniczył wydatki, osłabiona waluta stworzyła dobre warunki dla eksportu. Islandia powoli wychodzi na prostą, ponownie zanotowano rozwój w tempie 2,6% PKB. Ostatnio odmówiła nawet pomocy z Międzynarodowego Funduszu Walutowego!
Za odmowę spłaty długów wierzycielom zagranicznym Islandia stanęła w obliczu procesu przed europejskim trybunałem EFTA. Warunkiem przystąpienia do Unii Europejskiej, które rząd islandzki zadeklarował w czasie trwania kryzysu, jest spłata ciążących na Islandii zobowiązań, powstałych w wyniku nacjonalizacji banków. Obywatele jednak sprzeciwili się ich spłacie, dlatego ciekawie w tym kontekście rysuje się perspektywa przystąpienia tego kraju do strefy euro.
Tomasz Tokarski
Opracowano na podstawie informacji z serwisu naszdziennik.pl