Dzisiaj

Premierze, jak żyć? Dramat lewicy w erze „prawicowego populizmu”

(Fot. Nathan Howard / Reuters / Forum)

Sponsorowanej lewicy wali się świat. Podczas gdy Trump zakręca kurek z dolarami na wywrotową działalność, wielki biznes zrzuca jarzmo politycznej i ideologicznej poprawności. Nic dziwnego, że organizacje „pozarządowe”, zwracają się z niegdyś słynnym pytaniem: panie premierze, jak żyć?

Rafał Ziemkiewicz w „Strollowanej rewolucji” przekonywał, jak wielki biznes, sponsorując szaleństwa radykalnej lewicy, kupował sobie tak naprawdę bunt społeczny. Miliardy dolarów na promocję genderyzmu, inkluzywności etc. miały spacyfikować środowiska znane ze sprzeciwu wobec monopolizacji i wyzysku. Przez jakiś czas ta strategia rzeczywiście się sprawdzała. Miejsce alterglobalistów zajęły „julki” z tęczowymi włosami, których bardziej niż prawa pracownicze interesowała aborcja i tranzycje na koszt pracodawcy.

Ale to, co wydawało się sprytnym zagraniem, z czasem zaczęło odbijać się czkawką. Rzekomo udobruchani aktywiści, tym razem już sowicie opłacani i wchodzący do rad nadzorczych, zamienili się w terrorystów pasożytujących na zdrowym (to jest nastawionym na zysk) organizmie firmy.

Wesprzyj nas już teraz!

Dość powiedzieć, że rynek polityki DEI (różnorodność, równość, włączenie) wyceniano w 2020 r. na 7,5 miliarda dolarów, z perspektywą 15 mld USD do 2026 r. W Polsce widoczny głównie za sprawą zachodnich koncernów, które obficie sponsorowały postęp rewolucji obyczajowej nad Wisłą. Ich zaangażowanie widać było szczególnie podczas miesiąca gejowskiej pychy, kiedy tęczowe loga dumnie prezentowali przedstawiciele CitiBanku, IBM, Netflixa, Ben&Jerry, Google’a, Microsoftu, Discovery TVN Polska, Avivy, Goldman Sachs, Procter & Gamble, Nielsena czy BNP Paribas.

W Polsce jednak zideologizowane korporacje nigdy nie posunęły się do tego, co zrobiły w USA. Kiedy koncerny zaczęły mówić Amerykanom jak mają żyć, serwować podstępną propagandę dzieciom oraz szantażować ucieczką do bardziej „inkluzywnych” stanów, dotychczas spokojni, zwyczajni konsumenci wpadli w szał. Gniew ludu, wyrażony na początku w postaci bojkotu konsumenckiego, a ostatecznie przy urnie wyborczej, doprowadził do potężnego przeorania polityk wewnętrznych firm.

Z postępowych praktyk wycofały się m.in. Harley Davidson, Ford Motors, Boeing Aircrafts, Lowe’s Home Improvement, John Deere, Brown-Fordman Distilleries, Molson Coors, McDonald’s, Walmart, Target czy The Smithsonian Institution. Ale prawdziwy wiatr zmian nadszedł z Doliny Krzemowej. Politykę DEI porzucili bowiem tacy giganci jak Amazon, Meta, Google czy oczywiście X (Twitter). Koryto zostało wysuszone, a wraz z nim zniknęło pasożytnicze eldorado.

Nic dziwnego, że wszelkiej maści cenzorzy (tudzież „weryfikatorzy treści”), edukatorzy-deprawatorzy czy zawodowi aktywiści zaczęli podnosić larum. Tym bardziej, że Musk wraz z chłopakami z DOGE zakręcił również kurek z miliardami wysysanymi podstępnie z kieszeni amerykańskiego podatnika w ramach Amerykańskiej Agencji ds. Rozwoju Międzynarodowego (USAID).

Orzeszki

W styczniu guru lewicowego dziennikarstwa, Fareed Zakaria podzielił się gorzką relacją z tegorocznego Davos. Jakie było jego zaskoczenie, gdy zobaczył tam „wielki globalny biznes, bardzo pozytywnie nastawiony” wobec Donalda Trumpa. Nic dziwnego. Koncerny miały już dość moralnego szantażu i ponoszenia z tej racji gigantycznych obciążeń. Zbyt długo płaciły za skutki zaklęć lewicowych propagandystów, przekonujących jakoby zatrudnianie ze względu na kolor skóry, płeć, czy orientację seksualną miało przynosić jakieś nieprawdopodobne korzyści. Szybko okazało się, że inwestycje w ideologię przynosiły niemal wyłącznie straty.

Najlepiej widać ten proces na przykładzie zjawiska ratingu ESG (środowisko, społeczna odpowiedzialność, ład korporacyjny). Mówimy tu o rynku wycenianym na 30-40 BILIONÓW dolarów, przy którym koszty polityk DEI to marne grosze, albo, jak mawiają Amerykanie – orzeszki (peanuts). Jednak mimo ogromnego zaangażowania instytucji finansowych, banków i mechanizmów administracyjnych, polityczno-poprawnościowa machina nigdy nie wskoczyła na wystarczające obroty.

Głównie dlatego, że system wymuszający zakupy wyłącznie u „etycznych” dostawców obciążonych kosztami ESG, nigdy nie został domknięty. Nie pomogły drastyczne regulacje, nie pomogły apele, nie pomogli też „świadomi” konsumenci. Masa krytyczna w postaci zdroworozsądkowego, odpornego na eko-propagandę społeczeństwa, nie została przekroczona.

Nic dziwnego, że Tim Buckely, szef Vanguard, jednego z czterech największych funduszy inwestycyjnych świata stwierdził, że „ESG nie daje żadnej przewagi nad inwestowaniem tradycyjnym”. Odpływ środków z funduszy ESG w USA odnotowano w ciągu ostatnich ośmiu kwartałów, a tylko w kwietniu 2024 r. fundusze giełdowe zajmujące się „ochroną środowiska, społeczeństwem i ładem korporacyjnym” odnotowały największe odpływy netto na poziomie 4,6 miliarda dolarów.

Nie minęło wiele czasu, jak z ekologistycznych polityk zaczęli wycofywać się sami ich twórcy; w zeszłym roku główny orędownik ESG, Black Rock opuścił szereg inicjatyw, w tym czołową grupę Net Zero Coalition 2050. Jednocześnie amerykańska prokuratura zaczęła ścigać największe fundusze inwestycyjne na świecie, zarzucając im zmowę w celu „ograniczenia produkcji węgla i sztucznego zawyżenia cen, by wygenerować kolosalne zyski”.

Od sponsora do sponsora

Jak w takich przypadkach bywa, skutki trzęsienia ziemi za oceanem czuć również u nas. O ile pomoc wielkiego biznesu miała nad Wisłą charakter bardziej okazyjny, o tyle wstrzymanie grantów z USAID spowodowało prawdziwą katastrofę. Amerykańskie środki stanowiły, jeżeli wierzyć aktywistom, od kilku do nawet 70 proc. budżetu danych organizacji. Ciężko jednak zliczyć całkowity koszt wsparcia, ponieważ środki z USAID były dystrybuowane przez inne organizacje międzynarodowe jak ONZ, UNHCR czy WHO.

Wiadomo jednak, że szczególnie mocno oberwało się Polskiemu Forum Migracyjnemu, a w mediach najgłośniej płakali przedstawiciele Kampanii Przeciw Homofobii, którzy – jak twierdzi mec. Jerzy Kwaśniewski – już wkrótce mieli przeznaczyć amerykańskie pieniądze na podważenie konstytucyjnej ochrony małżeństwa jako związku kobiety i mężczyzny.

Teraz aktywistom żyjącym z „ciężko wywalczonych zagranicznych grantów” zagląda w oczy konieczność poszukiwania nowego sponsora. W tym celu organizacje POZARZĄDOWE, w teorii patrzące politykom na ręce, są gotowe prosić o pomoc… rząd. Ale Donald Tusk to nie wujek Sam. Zawodowi działacze mogą doświadczyć podobnego traktowania, jak pozostali obywatele „uśmiechniętej Polski”. Choć w budżecie na 2025 r. znalazło się dodatkowych 70 milionów, to, cytując Bułata Okudżawę, „cukierków nie starczy dla wszystkich”. Nadzieje rozwiał również marszałek Hołownia, który – choć opowiedział się całym sercem za rozwojem społeczeństwa obywatelskiego – otwarcie przyznał, że o pieniądze na ten cel będzie bardzo trudno.

Fareed Zakaria przekonywał, że druga kadencja Trumpa to nie przypadek, lecz prawdziwa zmiana paradygmatu. Dokonujące się zmiany mają tak głęboki i strukturalny charakter, że lewicy liberalnej zaglądają w oczy całe lata, wręcz dekady „prawicowego populizmu”.

I bardzo dobrze.

Piotr Relich

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(6)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie