Nie można odrzucić tezy, że Lech Wałęsa w czasie swej prezydentury działał ze świadomością istnienia materiałów dotyczących jego kontaktów z SB. Otwarte pozostaje także pytanie, czy chodziło tu o samą świadomość, czy też z materiałów skorzystano.
Ujawnienie dokumentów służb komunistycznych służb, przetrzymywanych przez lata w domu gen. Czesława Kiszczaka rodzi pytania o rolę jaką spełniały, a być może i nadal pełnią w świecie polityki tego rodzaju materiały. O to jak powstawała III RP oraz jakimi pobudkami kierował się Lech Wałęsa. W ocenie dr. Łukasza Kamińskiego, prezesa Instytutu Pamięci Narodowej, nie można odrzucić hipotezy, że dokumenty służb odgrywały pewną rolę.
Wesprzyj nas już teraz!
– Takiej hipotezy nie odrzucam. Trzeba sobie zadać pytanie, czy w takich kluczowych momentach jak czerwiec 1992 roku te materiały determinowały decyzje Wałęsy. I czy chodziło o samą świadomość, że one gdzieś istnieją, czy z nich po prostu korzystano. Bez dodatkowych źródeł będziemy jednak skazani tylko na hipotezy – podkreślił dr Kamiński w rozmowie z tygodnikiem „wSieci”.
Prezes IPN próbował odeprzeć zarzuty dotyczące sposobu przejęcia i upublicznienia dokumentów z tzw. szafy Kiszczaka. Jak przyznał oczekiwanie z publikacją na analizy grafologów spowodowałoby niekontrolowane przecieki oraz spekulacje, a osoby pracujące nad dokumentami znalazłyby się pod ogromną presją.
– Dla polskiego życia publicznego lepiej było uniknąć takiego scenariusza, chociaż to nie było zero-jedynkowe równanie – przyznał Kamiński.
Jednak krytyka IPN płynie też z drugiej strony sceny politycznej, która wskazuje, że pion śledczy Instytutu niewiele zrobił w podejrzeniami dotyczącymi „prywatyzacji” dokumentów państwowych, szczególnie że śledztwo w sprawie ukrywania dokumentów przez gen. Kiszczaka było w toku. Zdaniem prezesa IPN pojawiały się pomysły, by poszukać ich w domach komunistycznych dygnitarzy, ale byłoby to bezprawne działanie.
– Dokonanie takiej czynności to naruszenie praw obywatelskich. Trzeba mocnych argumentów, żeby wejść do czyjegoś mieszkania – wyjaśnił dr Kamiński.
Kamiński wskazywał też, że jako prezes IPN nie miał wpływu na działanie pionu śledczego Instytutu i nie mógł np. wydać polecenia przeszukania domu gen. Kiszczaka.
Prezes IPN podkreślił ponadto, że całkiem inaczej potoczyłoby się życie polityczne, gdyby IPN powstał w 1990 roku i przejął wszystkie dokumenty. Kamiński odparł zarzut, że spowodowałoby to obalenie mitu „Solidarności”.
– Nasza działalność pokazuje, że jest wprost przeciwnie. Mimo, że IPN zajmuje się też trudnymi przypadkami, przywracana jest pamięć o wielkim ruchu „Solidarności”. Przypominamy też związane z nim wartości. Zadajemy sobie również pytanie, co by było, gdyby nie powstał IPN – dodał.
Przypadek Kiszczaka pokazuje jednak, że sprywatyzowane dokumenty istnieją i trzeba znaleźć sposób na ich odzyskanie. Tu pojawia się kilka rozwiązań: od abolicji dla dysponentów, po stworzenie funduszu na wykup akt. W ocenie prezesa IPN, trudno jednak zgodzić się, by państwo nagradzało za łamanie prawa, a dopuszczalnym rozwiązaniem byłaby abolicja, szczególnie, że dokumenty często znajdują się dziś w rękach potomków funkcjonariuszy komunistycznego państwa.
Źródło „wSieci”
MA