Dzisiaj

Prezydent król. Zbudujmy wreszcie własny, polski ustrój

Czy prezydent może być królem? Nie, bo jest prezydentem. Może jednak króla naśladować – a przy wszystkich ograniczeniach i niedoskonałościach taka monarchiczna prezydentura to coś, na co Polacy mogliby i chyba już powinni się zdecydować.

Rok 2025 powinien był być rokiem monarchicznym – czasem głębokiego i poważnego wspominania polskiej monarchii, ciągłej refleksji nad jej kształtem i specyfiką, nieustannego zastanawiania się nad naszym szczególnym porządkiem (samo)rządzenia. 1000 lat koronacji Bolesława Chrobrego to przecież niebyle jaka data – można zaryzykować tezę, że tak pięknie okrągła rocznica polskiej korony nie musi się wydarzyć, bo czy Rzeczpospolita będzie istniała dalej w 3025 roku, Bóg raczy wiedzieć.

Niestety, tak się prawie w ogóle nie stało (dlaczego piszę: „prawie”, o tym zaraz”). Trudno podać jakąś inną tak wielką rocznicę, którą byśmy przespali w podobny sposób. Owszem, zgoda: 100-lecia Niepodległości czy Bitwy Warszawskiej też nie były świętowane tak, jak na to zasłużyły. Bądź co bądź, kaliber jest jednak inny – koronacja Chrobrego to moment, który niejako cywilizacyjnie wyznacza nasze polskie bytowanie.

Wesprzyj nas już teraz!

Dlaczego tak się stało? Pierwsza i zasadnicza przyczyna jest taka, jak zawsze: bo mało kogo to obchodzi. Nasza kultura polityczna zbudowana po 1989 roku nie wykształciła żadnego sposobu celebrowania wielkich rocznic państwowych. Myślimy o Polsce niemal wyłącznie w kategoriach bieżącej walki partyjnej, względnie mając na myśli konfrontację prawno-aspiracyjną z Unią Europejską albo konfrontację (pół)militarną z Rosją czy Białorusią. Nie zastanawiamy się głębiej nad ustrojem – ani nad jego mechaniką, ani nad jego podstawami; nie zgłębiamy szerzej zasadniczych celów istnienia Polski. Jeżeli coś się w ogóle reflektuje, to tylko dramatyczne cierpienie – te momenty, w których występujemy jako ofiara; te potrafimy przeżywać. Tych, w których triumfujemy – orężnie, kulturowo, duchowo – już nie.

Druga przyczyna to odległość – chronologiczna i ideowa. Bolesław Chrobry i Piastowie w ogóle nie poruszają – uważa się, że to jest zamknięta karta naszych dziejów. Miło jest o tym poczytać, dobrze powspominać, można obejrzeć w jakimś filmie – ale nic ponadto, to nie rozgrzewa ani nie rozpala. Nasza historyczna wyobraźnia niejako ugrzęzła w II wojnie światowej, a jeżeli to się przekracza, to tylko do powstań albo czasów, kiedyśmy „bili ruskich za Sarmacji”, ale też nie na poważnie. Weszliśmy w demokrację tak mocno, że zapomnieliśmy, co było wcześniej – i chyba nie mamy ochoty o tym pamiętać. Trauma? Może, nie wnikam w przyczyny; grunt, że o tym nie pamiętamy i pamiętać nie chcemy, że to nas po prostu mało obchodzi.

Wreszcie trzecia przyczyna przespania wielkiej rocznicy to obecność tej konkretnej ekipy u władzy – Donald Tusk et consortes to nie są ludzie, którzy byliby ideowo zdolni do tego, by z 1000-lecia polskiej Korony robić coś wielkiego. Nie miejmy jednak złudzeń – gdyby rządziło PiS, nie byłoby wcale dużo lepiej, co pokazały już dwie wspomniane wcześniej rocznice, a dlaczego tak jest: patrz punkt wcześniejszy, czyli brak politycznego modus operandi względem wielkich kart historii naszej własnej wspólnoty.

W efekcie 1000-lecie Koronacji Chrobrego po prostu zignorowaliśmy. Piszę: „zignorowaliśmy”, ale przecież to wielki kwantyfikator, a takie prawdziwe są dość rzadko. Tu i ówdzie pojawiały się różne inicjatywy, nawet jeżeli z racji na swoją izolację czy po prostu zbyt małą liczbę nie były w stanie skumulować się w jedną masę, która wpłynęłaby faktycznie i skutecznie na świadomość polityczną Polaków. Choćby Stowarzyszenie ks. Skargi zorganizowało kongres monarchiczny; na portalu PCh24 nie zabrakło też wielu publikacji na temat władzy królewskiej – zarówno w wymiarze historycznym i politycznym, jak i duchowym. Podobnych inicjatyw było oczywiście więcej – marsze, spotkania, prelekcje, konferencje – choć wszystkiego, owszem, za mało.

Tu chciałbym polecić Państwa uwadze jeszcze jedną – książkową i dzięki temu, mam nadzieję, dość trwałą. Wydawnictwo Dębogóra przygotowało pracę pt. „Obecność Korony. Raport o wielkiej tradycji państwowej”. To zbiór tekstów dużej grupy autorów, którzy od lat piszą o polskich sprawach, z tej czy innej perspektywy. J co do zasady takich zbiorów nie lubię – zbyt często znakomite teksty towarzyszą w nich zupełnie przypadkowym; rzadko tylko wyłania się jakaś szersza i spójna myśl. W tym przypadku jest jednak inaczej – bo duża różnorodność pokazuje właśnie to, czym jest polska tradycja monarchiczna, to znaczy niesamowitą złożoność tematu. Ot, ks. dr Maciej Zachara pokazuje rzecz zupełnie nieoczekiwaną, czyli liturgię koronacji Bolesława Chrobrego – perełka, która unaocznia nam sprawy kompletnie zapomniane, a przecież wielkie i święte. Paweł Lisicki szuka związków europejskiego królowania średniowiecznego ze Starym Testamentem i tradycją Dawida, pokazując duchowy sens monarchii. Jacek Bartyzel pochyla się nad polskim kolorytem monarchizmu i naszą własną pamięcią o nim… Tekstów jest o wiele więcej, nie chcę ani ich wszystkich wymieniać, ani ich streszczać; Czytelnik sam wybierze to, co znajdzie wśród nich najwartościowszym – czy będą to refleksje Pawła Milcarka, Tomasza Rowińskiego, Filipa Memchesa czy Aleksandra Halla albo Krzysztofa Koehlera.

Pójdę tylko za jedną z myśli, które znalazłem w tym tomie, a która mi się akurat bardzo udała – bo pokazuje bardzo ważny, piękny i pożyteczny aspekt monarchii; rzecz, która powinna być obecna w każdym ustroju, a która jednak nam w III Rzeczpospolitej całkowicie ginie…

Otóż Marek Jurek pisze o różnych walorach ładu monarchicznego. Wśród nich wymienia „właściwe rozumienie polityki, która, wbrew potocznym pojęciom, nie jest w swej istocie «walką o władzę», bo przecież dom wewnętrznie skłócony się nie ostoi (Mt 12, 25)”. „Właściwym sensem polityki, również godnej walki politycznej, jest udział we władzy suwerennej. […] Istnienie suwerennej władzy, reprezentowanej przez utrwalone instytucje, warunkuje możliwość polityki. Bez tego pozostaje wojna domowa, choćby zimna. Polityka więc, która nie ma świadomości względności walk partyjnych, która (choćby w imię przekonań) absolutyzuje ich znaczenie – będzie zawsze destrukcyjna dla państwa, będzie hamować jego postęp”, wskazuje.

Historia powszechna, choć przecież także polska, podaje nam liczne przykłady dramatycznej walki o władzę – brutalnej gry o tron, która wstrząsa całym państwem i niejednokrotnie staje się dla niego śmiertelnym zagrożeniem. Bywało, że to nie najazdy zewnętrzne, ale właśnie zawierucha zmagających się pretendentów stanowiła dla tego czy innego bytu państwowego największe w dziejach ryzyko. Z drugiej strony okresy, w których jeden panuje mocno i niepodzielnie, są dla trwałości państw błogosławieństwem. To proste: najgorsza jest wojna domowa, bo tak jak pisze Marek Jurek powołując się na mądrościową maksymę Ewangelii, dom wewnętrznie skłócony się nie ostoi. W monarchii ten stan rzeczy jest doskonale widoczny, bo różnica pomiędzy pokojem wewnętrznym a wojną domową jest bardzo wyraźna.

A w demokracji – zwłaszcza w naszej, polskiej demokracji? Czy mamy świadomość istnienia suwerennej władzy, reprezentowanej przez utrwalone instytucje? Albo jeszcze inaczej: czy takie instytucje w ogóle istnieją? Ma się wrażenie, że ich istnienie jest przynajmniej wątpliwe: w III Rzeczpospolitej nawet Trybunał Konstytucyjny staje się przedmiotem walk politycznych, jakby „zdobyczą” w nieustannie trwającej wojnie domowej.

Nasza polska demokracja, inaczej niż w monarchicznym ideale opisanym przez Marka Jurka, jest właśnie „walką o władzę” – nie jest walką o „udział we władzy”, ale walką o samą władzę. To gigantyczny, może nawet największy problem naszej polityki. Oczywiście, to trzeba przyznać, nie tylko polskiej – podobne rzeczy dzieją się przecież również w innych krajach demokratycznych, choć nie zawsze i nie we wszystkich. W Republice Federalnej Niemiec, na przykład, toczy się jak dotąd rzeczywiście walka o udział we władzy, a nie o samą władzę. Politycy mają świadomość, że państwo jest większe niż ich partie – może dlatego, że RFN posiada bardzo silny kręgosłup instytucjonalny, którego nikt nie podważa ani nie narusza. W każdym razie, praktyka pokazuje, że można prowadzić demokratyczną grę w sposób bardziej właściwy – tak, by zachować obecność tego, co tak pięknie uobecnia król, czyli stabilności i majestatu państwowego. To się w RFN właśnie dziś kończy, ale to drugorzędne – pokazuję tylko samą możliwość.

Warto zastanowić się, co można poprawić w naszym kraju, by silniej uobecnić „monarchiczny” aspekt trwałości i majestatu. Każdy poda rozwiązania, które dyktuje mu jego własny ogląd spraw politycznych – takich rozwiązań mogą być dziesiątki. Ja polecam Państwa uwadze jedno rozwiązanie, to, które – wydaje mi się – ma tę jeszcze zaletę, że stanowi swego rodzaju imitatio regni, czyli imitację królestwa. To mocna i długotrwała prezydentura – nie taka, jaką dziś mamy w Polsce, czyli bardzo osłabiona przez silną, „kanclerską” pozycję premiera i dwuznaczne zapisy konstytucyjne. Zarazem jednak i nie taka, jak w USA, gdzie przez bardzo krótką kadencję i niejasne reguły kampanii wyborczych „monarchiczna” władza prezydenta jest nader chybotliwa w perspektywie długiego trwania. Polski model prezydentury, gdybyśmy mogli na nowo przemyśleć, mógłby naprawdę wiele zaczerpnąć z naszej tradycji monarchicznej – stać się, mutatis mutandis, nowoczesną formułą monarchii elekcyjnej. Czy to ideał? Nie. Czy to realne? Być może – a to już wiele.

Realne kompetencje, które dają wyraźną przewagę nad rządem; długa kadencja, która uniezależnia od partyjnej polityki – to dwa predykaty władzy prezydenckiej, która mogłaby pomóc Polsce wydobyć się z opisanej wcześniej patologii walki o władzę zamiast o udział we władzy.

Takich myśli, które mogą współkształtować nasze „dziś” i „jutro” w życiu politycznym, znajdą Państwo we wspomnianym tomiku znacznie więcej. Warto tam zajrzeć – niech choć tyle zostanie nam z 1000-lecia Korony Chrobrego.

Paweł Chmielewski

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(26)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie