Proces synodalny w Polsce pokazał, że jako Kościół katolicki nie mamy światu wiele do zaoferowania. Nie podjęliśmy najważniejszych tematów współczesności, skupiając się na utyskiwaniu na drugo- i trzeciorzędne bolączki parafialnej codzienności. Polska debata o Kościele nie będzie stanowić żadnej przeciwwagi dla rewolucyjnych postulatów stawianych w krajach Europy zachodniej i obu Amerykach. Zmarnowaliśmy wielką szansę. To efekt długoletnich zaniedbań, a być może również mniej lub bardziej uświadamianego poczucia własnej schyłkowości.
W polskich diecezjach zakończył się pierwszy etap ogólnoświatowego Synodu o Synodalności. Czekamy wciąż na syntezę krajową z debat, która zostanie przygotowana pod kierunkiem Konferencji Episkopatu; synteza trafi następnie do Sekretariatu Synodu w Watykanie, by stać się elementem kolejnego etapu Synodu – etapu europejskiego. Większość diecezji opublikowała już jednak własne syntezy, czyli podsumowania tego, co mówiono na synodzie. Przyjrzałem się szeregowi takich dokumentów, między innymi z archidiecezji częstochowskiej, gdańskiej, gnieźnieńskiej, łódzkiej, lubelskiej, szczecińsko-kamieńskiej, warszawsko-praskiej, wrocławskiej czy z diecezji toruńskiej i opolskiej. Syntezy różnią się pewnymi szczegółami, ale w wielu punktach są bardzo zgodne. Oczywiście nie da się stwierdzić, na ile odzwierciedlają one rzeczywisty przebieg dyskusji w diecezjach, a na ile są ukształtowane przez ich redaktorów w oderwaniu od tych dyskusji. Zakładam jednak ich rzetelność również dlatego, że sam uczestniczyłem w pracach synodalnych w jednej z archidiecezji i na podstawie własnego doświadczenia uważam opisany w większości syntez przebieg dyskusji za prawdopodobny.
Brak poparcia dla rewolucyjnych zmian
Wesprzyj nas już teraz!
Jeżeli mielibyśmy szukać jakichś dobrych stron w polskiej wersji drogi synodalnej, to można byłoby wskazać na niemal całkowity brak wątków rewolucyjnych. Polscy biskupi, księża i wierni świeccy nie są zainteresowani pomysłami, które forsują katolicy w krajach Europy zachodniej i obu Ameryk, takimi jak zniesienie celibatu, kapłaństwo kobiet, demokratyzacja władzy w Kościele czy wreszcie nowa etyka seksualna. W przestrzeni medialnej wprawdzie głośno manifestują swoją obecność grupy, którym bliskie są wspomniane idee, jak Kongres Katoliczek i Katolików czy środowiska „Tygodnika Powszechnego” i „Więzi”, ale proces synodalny pokazał, że nie mają one praktycznie żadnego wsparcia w ogóle katolików. Jest raczej przeciwnie; w syntezach synodalnych dość powszechnie wybrzmiewa zaniepokojenie kursem, który obrała Droga Synodalna w Niemczech; podkreśla się, że to, co proponują katolicy za Odrą, w polskiej percepcji jawi się jako zerwanie z katolicką Tradycją, a nie próba dokonania uprawnionego rozwoju.
W wielu syntezach synodalnych pojawiały się też postulaty poprawienia liturgii, która miałaby być bardziej skupiona na Bogu. To niewątpliwie dobra wiadomość; żeby jednak pragnienie wiernych uczestnictwa w godniej sprawowanej liturgii mogło zostać spełnione nie wystarczy samo zgłoszenie takiego pragnienia w debatach, ale potrzebne są konkretne działania. Kto miałby nadzieję na to, że biskupi i księża zajmą się tym tematem tylko dlatego, że mówiło się o tym na synodzie, raczej się rozczaruje. Fakt tak szerokiego wyrażenia zainteresowania jakością liturgii może być wszelako inspirujący dla wszystkich, którzy już dziś na różne sposoby pracują na tym polu, zachęcając do jeszcze bardziej wytężonych działań.
Zmarnowana szansa
Brak poparcia dla wątków rewolucyjnych nie jest wynikiem pogłębionej refleksji. Inaczej niż w krajach Europy zachodniej i obu Ameryk w Polsce także przed rozpoczęciem procesu synodalnego nie debatowano na te tematy. Polacy nie mają argumentów, które pozwoliłyby w starciu z katolikami z innych krajów skutecznie bronić katolickiego nauczania na wymienione wcześniej tematy. Dominuje postawa obrony status quo nie dlatego, że się je rozumie, ale dlatego, że się je zna. Kilka miesięcy temu pokazała to dobitnie wymiana listów między abp. Stanisławem Gądeckim a bp. Georgiem Bätzingiem. Przewodniczący Episkopatu Polski ostro skrytykował Drogę Synodalną w Niemczech, na co jego niemiecki odpowiednik odparł, prosząc o jakieś konstruktywne pomysły odpowiedzi na współczesne wyzwania, których w liście abp. Gądeckiego rzeczywiście wcale nie było.
Byłoby wartością w ogólnoświatowej debacie, gdyby polski proces synodalny zaowocował zaprezentowaniem jakimś wyraźnym i dobrze ugruntowanym poparciem polskich katolików dla kapłaństwa rozumianego jako urząd sprawowany przez mężczyznę żyjącego w celibacie czy też dla małżeństwa rozumianego jako związek kobiety i mężczyzny. Wydaje się, że korzystając z bogatej spuścizny intelektualnej pontyfikatu św. Jana Pawła II katolicy w Polsce byliby w stanie przygotować rzetelną obronę nauki i praktyki katolickiej w omawianym zakresie. Tak się jednak nie stało. Milcząc na te najsilniej dyskutowane dziś w świecie tematy straciliśmy wielką szansę. Inna sprawa, że inaczej być chyba nie mogło: trudno się spodziewać, by w ad hoc zwołanym procesie synodalnym nadrobić całe lata braku pogłębionej dyskusji, zwłaszcza, jeżeli wypowiadać mieli się głównie świeccy, z reguły pozbawieni głębszej znajomości zagadnień teologicznych czy socjologicznych.
Czym się zajmowaliśmy?
Debata synodalna w Polsce skupiła się przede wszystkim na temacie relacji między księdzem a parafianami. W większości syntez podkreślono, co księża robić powinni, a czego dziś nie robią: głosić bardziej zrozumiałe i bliższe Ewangelii kazania, być bliżej wiernych, traktować swój urząd bardziej duszpastersko niż administracyjnie. Słowem, powinni być lepsi. Od wiernych księża oczekują tego samego: większego zaangażowania w życie parafii, wsparcia etc. Słowem, bycia lepszymi…
Lektura syntez synodalnych przypomina katalog, który można byłoby sporządzić na podstawie rutynowej kłótni w starym i kiepsko funkcjonującym małżeństwie: wiele wzajemnych pretensji, ale żadnych konstruktywnych propozycji zmiany. Po to, żeby dowiedzieć się, iż kazania są kiepskie, księża traktują parafian obcesowo, a sami parafianie mało się angażują, doprawdy nie trzeba było organizować wielkiego procesu synodalnego.
Czym się nie zajęliśmy?
Zabrakło w polskiej debacie synodalnej próby dotknięcia najpoważniejszego kryzysu, który dotyka samych podstaw naszego funkcjonowania jako Kościoła i społeczeństwa w ogóle. Fundamentalnym problemem współczesności jest próba nowego odnalezienia sensu bycia katolikiem w świecie postrewolucyjnym. Katolicy w wielu krajach zachodnich, nie mając lepszego pomysłu, proponują przyjęcie przez Kościół wizji człowieka i Boga, którą proponuje dzisiejszy niechrześcijański świat. Katolicy w Polsce nie podzielają entuzjazmu wobec tego rozwiązania, ale żadnego innego pomysłu nie mają, biernie przyjmując rzeczywistość kreowaną przez inne narody i wspólnoty. Być może fakt braku zainteresowania przyszłością jest związany ze świadomością własnej schyłkowości: przypominam, że przy zachowaniu obecnych wskaźników dzietności już za 78 lat Polskę zamieszkiwać będzie tylko kilkanaście milionów Polaków. To katastrofa zarówno narodu, jak i Kościoła – ale w rozmowach synodalnych nie było o tym w ogóle mowy. Zabrzmi to brutalnie, ale może trudno oczekiwać od narodu, który nie myśli nawet o własnym przetrwaniu, podejmowania wielkich tematów Kościoła. Wygląda na to, że troska o budowanie dobrobytu materialnego w nowej rzeczywistości politycznej po 1989 roku pochłonęła nas całkowicie.
Cóż zatem?
Z polskiej drogi synodalnej po prostu nic nie wynika. W obliczu świata nacechowanego dążeniem do gruntownej zmiany Kościoła i przebudowy katolicyzmu nie mamy nic do powiedzenia. O tym, że jesteśmy właśnie w trakcie biologicznej likwidacji własnej wspólnoty narodowej i religijnej, nie chcemy nawet pomyśleć. Kompletnie nie interesujemy się też wielkim zgorszeniem nadużyć seksualnych: wierni w diecezjach nieco narzekali na te kwestie, ale nigdzie nie zaproponowano podjęcia jakichkolwiek działań, które mogłyby realnie pomóc w przezwyciężeniu plagi homoseksualizmu i pedofilii duchownych. W sumie synod po raz kolejny pokazał to, co dobrze już wiemy: polski Kościół nie wie, czego chce – a przede wszystkim nie wie, dokąd zmierza. Przyszłość jest dla nas niejasna: wobec postępującego rozpadu znanych nam struktur kościelnych nie wiemy, co zrobić. Nie interesujemy się sprawami, które debatowane są na świecie, pogrążając się w jałowych i czczych utyskiwaniach na drugorzędne bolączki. Jesteśmy zainteresowani wyłącznie tym, żeby utrzymać to, co mamy dzisiaj – oczywiście w jakiejś mgliście „lepszej” formie, o której bliższą definicję nie chcemy się wszelako w żadne sposób pokusić.
Wkrótce polskie refleksje synodalne trafią na szczebel europejski. Tam zostaną przemielone przez rewolucyjnie nastawionych hierarchów zachodnich wskazanych przez papieża do zarządzania synodem. Nie zostanie z nich nic, poza samozadowoleniem manifestowanym w kościelnej prasie, że wzięliśmy udział w wielkim synodzie. Szkoda, że oprócz nas samych nikt tego udziału nie odnotuje.
Paweł Chmielewski