– Nie jestem zwolennikiem partii wodzowskiej. Wyznaję pogląd, który być może jest błędny, ale uważam się za republikanina, który wierzy w głos obywateli. Wiem, że partie wodzowskie sprawdzają się w działaniu i być może w historii – mówię to jako historyk – bywały przyzwolenia społeczne, jeśli można tak powiedzieć, na taką formułę działania – mówi w rozmowie z tygodnikiem „Do Rzeczy” prof. Andrzej Nowak.
Krakowski historyk przywołuje konkretny przykład, kiedy w Polsce istnienie partii wodzowskiej miało uzasadnienie. Był to m. in. okres 1918-1922, czyli pierwsze lata po odzyskaniu niepodległości. – W sytuacji zagrożenia państwa, walki o jego niepodległość, pierwsza dyktatura Naczelnika Państwa, czyli Józefa Piłsudskiego, do 1922 roku, Polsce się przydała, a w każdym razie popierali je sami Polacy – wyjaśnia.
– Najważniejszym sprawdzianem tego, czy partia wodzowska ma rację bytu, jest jej skuteczność. Moim zdaniem ostatnie wybory, a także sytuacja po wyborach pokazują, że ten model w wypadku PiS okazuje się przeciwskuteczny. Rozumiem, że Jarosław Kaczyński i przeciwnicy odważniejszych zmian odpowiadają, że potrzeba jest jedna – jeszcze bardziej skupimy się wokół przywódcy w sytuacji kryzysu i zagrożenia i tak wytrwamy w PiS jako w swoistej szalupie ratunkowej, a potem zwyciężymy. Tu właśnie jest różnica zdań – podkreśla rozmówca „Do Rzeczy”.
Wesprzyj nas już teraz!
W ocenie prof. Nowaka w każdym zdrowym systemie politycznym potrzebne jest poszukiwanie odpowiedzi na kryzysy nie w jednej głowie wodza, ale w szerszej debacie, w której dopuszcza się także głosy docierające spoza partii i otwiera się na współpracę z nowymi, wynikającymi z dynamiki życia społecznego (teraz np. strajki rolników, ruch wokół CPK) ruchami.
– Zajmowanie się samą partią, jej „uszczelnianiem” na czas sztormu, to dla mnie jako zwykłego obywatela – który na tę partię głosował nie dla niej samej, ale dla tego, co uważa za dobro Polski – za mało – podsumowuje historyk.
Źródło: tygodnik „Do Rzeczy”
TG