Środki ostrożności, szczepienia, rosnąca liczba ozdrowieńców… Cały wysiłek Polaków związany z rządowym planem na ograniczenie koronawirusa wydaje się niewiele warty. Dlaczego?
Zdaniem prof. Andrzeja Horbana, głównego doradca premiera ds. COVID-19, szczyt tzw. trzeciej fali koronawirusa nastąpi pod koniec kwietnia 2021. Jak dodał, dzięki szczepieniom, „prognozy są niezłe”.
Wesprzyj nas już teraz!
Z taką oceną doradcy premiera można polemizować. Po pierwsze, jak można się spodziewać, dopiero przejście poza ów szczyt może oznaczać powolne znoszenie nałożonych ograniczeń. Zatem rysującym się tu terminem zdejmowania ograniczeń jest początek maja. A to później niż w roku 2020, gdy nasza wiedza o koronawirusie była znacznie mniejsza.
Warto pamiętać, że pierwszy etap znoszenia ograniczeń w roku 2020 rozpoczął się 20 kwietnia. Kolejne przypadły na 4 i 18 maja. 30 maja zniesiono obowiązek zasłaniania ust i nosa w przestrzeni otwartej, 13 czerwca zrezygnowano z ograniczeń w ruchu granicznym, zaś miesiąc później uwolniono obiekty sportowe.
Jest jeszcze druga kwestia. W Polsce rośnie liczba osób zaszczepionych (dzięki temu chronione mają być osoby narażone na „najbardziej niepomyślny przebieg choroby”), podobnie jak zwiększa się liczba osób, które nabyły odporność na Covid-19, bo przeszły tę chorobę. Czy zatem sukcesem szczepień można nazywać rysowany przez rząd scenariusz rozwoju koronawirusa z szczytem u końca kwietnia?
I tylko jedna rzecz napawa optymizmem. Prof. Horban zdaje się już sam nie wierzy w skuteczność całkowitego lockdownu (był pytany o dwutygodniowe zamknięcie Polaków w domach). Jak ocenił, taki okres nie byłby wystarczający, ale i nie ma dziś takiej potrzeby, „bo nauczyliśmy jako społeczeństwo reagować w większości prawidłowo”.
MA