Negatywna analiza terminu „edukacja seksualna” nie pozwala na łączenie jej z katolicyzmem. Uważam też, że nie jest stosowne operowanie nazwą „wychowanie seksualne” – mówi w rozmowie z Michałem Wałachem teolog i pedagog profesor Marek Marczewski, autor pracy pt. „Stanowisko wobec dokumentu Standardy edukacji seksualnej w Europie: Podstawowe zalecenia dla decydentów oraz specjalistów zajmujących się edukacją i zdrowiem” odpowiadając także na pytanie o to, dlaczego standardy WHO w edukacji seksualnej stanowią zagrożenie dla młodego pokolenia – także wszystkich uczniów polskich. Część III wywiadu – kolejna zostanie zaprezentowana 22 lutego.
Czy może istnieć katolicka edukacja seksualna?
Wesprzyj nas już teraz!
Negatywna analiza terminu „edukacja seksualna” nie pozwala na łączenie jej z katolicyzmem, choć w tłumaczeniu polskim adhortacji Papieża Franciszka O miłości w rodzinie on się pojawia[1]. Uważam też, że nie jest stosowne operowanie nazwą „wychowanie seksualne”, choć w Deklaracji o wychowaniu chrześcijańskim czytamy, że dzieci i młodzież powinny „otrzymać pozytywne, mądre i odpowiednie do wieku wychowanie seksualne (educatione sexuali)”[2]. Interesujące, że Niemcy zdali sobie sprawę z niewłaściwości literalnego tłumaczenia terminu (a przy tym błędnego) i oddali nazwę w języku łacińskim jako „wychowanie płci: Geschlechtserziehung”, co więcej, w komentarzu do tego artykułu, omawiając zagadnienie wychowania do przyjęcia płci, posługują się określeniem „wychowanie płci” („wychowanie płciowe: Erziehung der Geschlechter”) lub wprost przywołują przetłumaczony przez siebie tekst soborowy[3].
Mam poważne zastrzeżenia wobec nazwy „wychowanie seksualne”. Ona zubaża. Człowiek jest istotą rozdzielnopłciową, a rzeczywistość męskości i kobiecości odnosi się do płci. Należałoby zatem raczej mówić o wychowaniu do odkrycia znaczenia ludzkiej płciowości lub wychowaniu do małżeństwa i rodziny. Termin „wychowanie seksualne” zawiera w sobie ostre wyzwanie, jest pozbawiony skromności, poza tym ogranicza przekaz i myślenie. Wychowanie do płciowości, jak każde wychowanie, ma swój cel: „W tej sferze polega ono na przygotowaniu młodych ludzi do tego, co jest naturalnym kresem rozwoju człowieka jako mężczyzny i kobiety, to znaczy do przyszłego życia rodzinnego, czyli zgodnego życia małżeńskiego i odpowiedzialnego rodzicielstwa oraz do rzetelnego wypełniania zadań rodzicielskich”[4].
Wydaje się, że wprowadziliśmy w obszar wychowania i kultury nazwę (nazwy), którą przyzwyczailiśmy się niewłaściwie określać mianem sfery/obszaru życia seksualnego osoby ludzkiej (seks). Niewłaściwie, bo łaciński termin sexus, z którego wywodzą się używane przez nas wyrazy „seks” lub „seksualny” w istocie oznacza płeć, życie płciowe człowieka, zwłaszcza w jego fizycznym, zmysłowym aspekcie. Jest on zatem w przestrzeni wychowania i kultury niepełny, nie wyraża pełni i nie kieruje ku pełni. Doświadczamy tego między innymi w rozpowszechnianych opiniach na temat płci i życia seksualnego. Używamy określonych pojęć/terminów, ale przestajemy się rozumieć, bo znaczą u drugiej osoby zupełnie coś innego, choć czasem pytanie skierowane do dziewczyny, „czy ma ochotę na seks”, jest w pełni zrozumiane. W tym sensie płeć (sexus) jest przedstawiana i przeżywana wyłącznie jako źródło przyjemnych uczuć. Co prawda mówi się powszechnie o „miłości”, ale przez nią „rozumie się uczucie o charakterze przelotnej namiętności”. Tu znowu mamy do czynienia z pokrętnym, niepełnym rozumieniem tego słowa, a więc nieprawdziwym. Mamy do czynienia z bałaganem znaczeniowym, z wieżą Babel. Ludzie przestają się rozumieć.
Warto zwrócić uwagę, że w cytowanym tekście św. Jana Pawła II, traktującym o banalizowaniu ludzkiej płciowości[5], Ojciec Święty zwraca uwagę na posługę wychowawczą rodziców wobec swoich dzieci, która „musi skupić się zdecydowanie na kulturze życia płciowego”. Cieszy mnie to, że nie został tu użyty termin „wychowanie seksualne”, a także i to, że podkreślił rolę rodziców jako wprowadzających w zagadnienia płci, tworzących szczególną atmosferę domu, mającą ich zadanie ułatwić. Cieszy także fakt, że przedmiot (przy wielu zastrzeżeniach co do jego potrzeby) mający wprowadzić w proces przyjęcia płci przez dzieci i młodzież, a także wspomóc rodziców ze strony szkoły w realizacji ich zadania nosi nazwę „Wprowadzenie do życia w rodzinie”. Rację takiego wyboru nazwy tłumaczy i uzasadnia wspomniany przeze mnie Ojciec Meissner: „Kresem rozwoju psychoseksualnego jest u znacznej większości ludzi założenie rodziny. Zdolność do doświadczenia zadowolenia płciowego jest oczywiście warunkiem nie tylko przekazywania życia, ale również zawarcia małżeństwa i założenia rodziny. Warunek nawet konieczny, nie może stać się celem poszukiwanym dla siebie. Toteż celem wychowania w dziedzinie płciowości, a więc wychowania młodego człowieka jako mężczyzny i kobiety, powinno być zwrócenie uwagi tych młodych ludzi nie na to, czego oczekują od życia płciowego, ale na to, czego oczekują od życia w rodzinie i co w życie rodzinne mogą wnieść”[6].
Święty Jan Paweł II doda: „Jeśli rodzice chrześcijańscy rozpoznają u dzieci oznaki Bożego powołania, dołożą wszelkiej troski i starania, aby wychowywać do dziewictwa, jako najwyższej formy owego daru z siebie, który jest istotnym sensem płciowości ludzkiej”[7].
Dlaczego standardy WHO w edukacji seksualnej stanowią zagrożenie dla młodego pokolenia? Także wszystkich uczniów polskich.
By odpowiedzieć na postawione pytanie, należałoby napisać książkę, która byłaby owocem poważnej konferencji odpowiedzialnych i dobrze wykształconych osób. Spróbuję zatem zaznaczyć pewne punkty znaczące, „zworniki” refleksji nad wychowaniem płciowym osoby ludzkiej, sugerując jednocześnie Czytelnikowi konieczność zapoznania się z podstawową lekturą.
a) Źródłem nieporządku w ogóle, a sferze wychowania do przyjęcia płci szczególnie, jest odrzucenie związku jaki istnieje „od początku” (Księga Rodzaju 1-2) pomiędzy Bogiem a człowiekiem. Ten związek dotyka „komunijnej” istoty Boga w Trójcy Osób; poprzez związek małżeński (męża i żony) staje się ona bardziej zrozumiała: „Jeśli zaś zapożyczymy z tegoż opisu, czyli z tekstu kapłańskiego [Rdz 1], pojęcie obrazu Boga, wówczas moglibyśmy wnioskować, że obrazem i podobieństwem Boga stał się człowiek nie tylko poprzez samo człowieczeństwo, ale także poprzez komunię osób, którą stanowią od początku mężczyzna i niewiasta (…). Człowiek staje się odzwierciedleniem Boga nie tyle w akcie samotności, ile w akcie komunii (…). Nie jest to oczywiście bez znaczenia również dla teologii ciała (…). Teologia ciała, która od początku związana jest ze stworzeniem człowieka na obraz Boży, staje się poniekąd także teologią płci – albo raczej teologią męskości i kobiecości”[8]
Co więcej, tajemnicy kreacji człowieka na „obraz Boży” odpowiada perspektywa prokreacji („bądźcie płodni i zaludniajcie ziemię”)[9]; Ewa, „pierwsza rodząca kobieta (Księga Rodzaju 4, 1) ma pełną świadomość tajemnicy stworzenia objawiającą się w ludzkim rodzeniu” (…). W tym to, zrodzonym z kobiety rodzicielski za sprawą mężczyzny-rodzica nowym człowieku, odtwarza się ten sam za każdym razem „obraz Boga”, który ukonstytuował samo człowieczeństwo pierwszego człowieka: „na obraz Boży go stworzył; stworzył mężczyznę i niewiastę”[10].
Przyjęcie teorii kreacji, podnosi znaczenie człowieka jako osoby i nie pozwala na jego „redukcję do świata”, o co tak łatwo w ideologizacji biologicznej teorii ewolucji i jej naporu kulturowego[11].
b) Jednym z owoców pracy w redakcji Encyklopedii Katolickiej było zyskanie przekonania, że do każdego z zagadnień należy podejść z uwzględnieniem jego wieloaspektowości. Tak też jest z wychowaniem do przyjęcia płci; nie można go ograniczyć do edukacji seksualnej: Płciowość, jak pisze Pan Profesor Jakub Pawlikowski, dr hab. nauk medycznych, dr prawa i filozof, jest „przynależna ludzkiemu bytowi przez cały okres jego istnienia (przyrodzona), teleologiczna (ukierunkowana na cel prokreacyjny) i transgresywna (wykraczająca poza jednostkę). Ale chociaż jest jednym z elementów konstytutywnych człowiek, to nie jest całym człowieczeństwem i nie należy redukować człowieka do wymiaru płciowego, a tym bardziej seksualnego. Wiele cech natury ludzkiej jest bowiem wspólnych dla osób różnej płci, a w wielu obszarach ludzkiej aktywności element płciowości nie odgrywa roli dominującej. Płciowość zatem jest kategorią o wiele szerszą i bardziej podstawową niż seksualność, a brak aktywności seksualnej nie oznacza braku lub zaniku płciowości. Aktywność seksualna pojawia się u większości ludzi tylko w pewnych okresach ich życia, natomiast niezależnie od tego pozostają oni ciągle istotami płciowymi. Antropologiczny błąd nadinterpretacji, a niekiedy nawet absolutyzacji, znaczenia aktywności seksualnej, pojawia się w niektórych popularnych nurtach myśli współczesnej. Nie należy także płciowości redukować do sfery uczuciowo-emocjonalnej, rozpatrując jej znaczenie i cel tylko, albo przede wszystkim, na poziomie psychologicznym, społecznym, filozoficznym lub teologicznym, w oderwaniu od wymiaru biologicznego ukierunkowanego na rozrodczość”[12].
Każdy z nas doświadcza, że sfera płciowości może stanowić i stanowi źródło zachowań o charakterze pozytywnym i negatywnym (destrukcyjnym). Dlatego winna być poddana działaniom wychowawczym, „wymaga właściwych oddziaływań środowiskowych i wychowawczych ukierunkowanych na jej zintegrowanie z innymi wymiarami osoby ludzkiej. Istotą wychowania człowieka w sferze płciowości (wychowania seksualnego) jest wychowanie do odpowiedzialnego przezywania płciowości w wymiarze biologicznym, psychologicznym i społecznym. Oddziaływania wychowawcze zaczynają się już w okresie dziecięcym od akceptacji płci dziecka. W okresie dzieciństwa i dojrzewania rolę wychowawczą pełnią przede wszystkim rodzice i opiekunowie, a w wieku dojrzałym dominować powinno samowychowanie (…). Zredukowanie edukacji w zakresie płciowości do sfery aktywności seksualnej może być bodźcem ukierunkowującym niedojrzałych słuchaczy (dzieci) do poszukiwania przyjemności w oderwaniu od fundamentalnych celów płodności, co prowadzi w latach dziecięcych do utraty pogody ducha i otwierających drogę zepsucia. Bez odniesienia do odpowiedzialności edukacja w tym zakresie staje się jedynie instrukcją seksualną. Akt płciowy powinien być rozumiany jako przeniesienie miłości do drugiej osoby do sfery cielesnej, a nie wyłącznie skupieniem na doświadczeniu przyjemności lub wybranych cechach płciowych (…). Wychowanie i edukacja w zakresie płciowości powinny prowadzić do umiejętnego panowania nad popędem i rozwijania zdolności wstrzemięźliwości seksualnej i cnoty czystości. Cnota czystości, porządkująca sferę płciowości, ukierunkowuje aktywność płciową ku jej własnemu dobru, integrując ja z innymi sferami aktywności ludzkiej. Jej celom służą również cnota skromności i wstydliwości (…). W dzisiejszym społeczeństwie istnieje wiele okoliczności, które utrudniają prawidłowe wychowanie w sferze płciowości, prowadzą do rozluźnienia norm moralnych, wczesnej inicjacji seksualnej, utowarowienia seksu oraz ryzykownych zdrowotnie zachowań. Szczególnie negatywny wpływ na tę sferę w naszym kraju wywiera szeroki dostęp do pornografii dla osób w każdym wieku, a także ukazywanie kulturowej swobody wyboru płci i orientacji seksualnej bez odwołania do determinant biologicznych oraz celowości i odpowiedzialności w sferze płciowości”[13].
c) Musimy zapytać o to, co sprawia przeciwstawianie się procesowi wychowania do przyjęcia płci, a tak bezwzględnej i arbitralnej decyzji przyjęcia edukacji seksualnej przez dokument Standardy edukacji seksualnej w Europie ? Gdzie tkwi przyczyna zła? Często nie zdajemy sobie sprawy z działania tak zwanych megatrendów, a więc zjawisk charakterystycznych dla opisu zjawisk globalnych, pojawiających się na polu filozofii, w życiu gospodarczym, politycznym, kulturalnym, mającym swe odniesienia także do religijności i moralności ludzi współczesnych: „Kształtują się powoli, ale gdy już zaistnieją, wywierają wpływ na wiele dziedzin życia ludzkiego”[14]. W przekonaniu socjologów niewątpliwie chodzi o proces upowszechniania się przekonania o indywidualnym „prawie do swobodnego wyboru przekonań, postaw i wzorów zachowań”[15] w tak zwanym społeczeństwie ponowoczesnym.
Z kolei św. Jan Paweł II zwraca uwagę na toczącą się walkę pomiędzy indywidualizmem a personalizmem, to znaczy nurtem myślowym wskazującym na osobę ludzką jako „najważniejszą i naczelną kategorię bytu, poznania, języka oraz za cel sam w sobie w sferze działania moralnego”[16]. Przedstawiciele personalizmu demaskują indywidualizm zafałszowanym rozumieniem wolności (tak zwana wolna miłość) i programowym etycznym utylitaryzmem, „związanym z indywidualistycznie zaprogramowaną wolnością”. Ojciec Święty podkreśla, że w tym starciu „jesteśmy tutaj na tropie antytezy pomiędzy indywidualizmem a personalizmem. Miłość i cywilizacja miłości związane są z personalizmem. Dlaczego właśnie z personalizmem? Dlaczego indywidualizm zagraża cywilizacji miłości? Klucz odpowiedzi stanowi soborowe wyrażenie bezinteresowny dar[17]. Indywidualizm oznacza takie użycie wolności, w którym podmiot czyni to, co sam chce. Nie przyjmuje, aby ktoś chciał, wymagał od niego w imię obiektywnej prawdy. Nie chce drugiemu dawać, stać się darem bezinteresownym w prawdzie. Indywidualizm pozostaje egocentryczny. Antyteza pomiędzy nim a personalizmem rodzi się nie tyle na gruncie teorii, ile na gruncie »etosu«. Etos personalizmu jest altruistyczny. W jego zasięgu osoba nie tylko zdolna jest stawać się darem dla drugich, ale co więcej – znajduje w tym radość. Jest to radość, o jakiej mówi Chrystus (por. J 15, 11; 16, 20. 22). Jeżeli społeczeństwa ludzkie – a wśród nich rodzina – żyją w orbicie zmagań pomiędzy cywilizacją miłości a jej antytezami, to trzeba dla tych zmagań szukać ostatecznej podstawy w słusznym sposobie rozumienia człowieka oraz tego, co stanowi o spełnieniu, urzeczywistnieniu jego człowieczeństwa. Tak więc z pewnością przeciwna jest cywilizacji miłości tak zwana »wolna miłość« – tym niebezpieczniejsza, że zwykle sugeruje się przy tym oparcie na tak zwanym prawdziwym uczuciu. Sugestią taką w gruncie rzeczy niszczy się miłość. Ileż rodzin uległo rozbiciu z tego właśnie powodu! Sugestia, aby iść zawsze za prawdziwym uczuciem, chociaż pozornie służy miłości wolnej, naprawdę czyni człowieka niewolnikiem tego, co św. Tomasz nazywa »passiones animae« – niewolnikiem ludzkich namiętności i instynktów. Wolna miłość wykorzystuje więc ludzkie słabości, dostarcza im pewnej oprawy szlachetności przy pomocy środków uwodzenia, a także doraźnej aprobaty opinii publicznej. Usiłuje ona w ten sposób uspokoić wyrzuty prawego sumienia. Usiłuje stworzyć moralne alibi. Nie bierze jednak pod uwagę wszystkich konsekwencji, jakie z tego powodu wynikają, zwłaszcza gdy cenę – oprócz współmałżonka – płacą dzieci, które – pozbawione własnego ojca czy matki – zostają skazane na faktyczne sieroctwo, chociaż prawdziwi rodzice nadal żyją.
Motywacją etycznego utylitaryzmu jest – jak wiadomo – intensywne poszukiwanie szczęścia w stopniu maksymalnym. Jednakże to »utylitarystyczne szczęście« bywa pojmowane tylko jako przyjemność, jako doraźne zaspokojenie, które uszczęśliwia poszczególne jednostki bez względu na obiektywne wymagania prawdziwego dobra.
Cały ten program utylitaryzmu, związany z indywidualistycznie zaprogramowaną wolnością – wolnością bez odpowiedzialności[18] – jest antytezą miłości, również jako wyrazu ludzkiej cywilizacji, jej całościowego i spójnego kształtu. O ile takie pojęcie wolności natrafia w społeczeństwie na podatny grunt, można się obawiać, iż sprzymierzając się łatwo z każdą ludzką słabością, stanowi ono systematyczne i permanentne zagrożenie dla rodziny”[19].
[1] Na przykład: Ojciec Święty Franciszek. Posynodalna adhortacja apostolska »Amoris laetitia« O miłości w rodzinie art. 282. Kraków 2016 s. 222.
[2] Deklaracja o wychowaniu chrześcijańskim art. 1. W: Sobór Watykański II. Konstytucje – dekrety – deklaracje. Tekst polski. Nowe tłum. Poznań 2002 s. 315.
[3] Erklärung über die christliche Erziehung […]. Kommentar besorgt von einer Kommission unter Vorsitz von Bischof Dr. Johannes Pohlschneider, Aachen. W: Das Zweite Vatikanische Konzil. Konstitutionen, Dekrete und Erklärungen. Lateinisch und Deutsch. Kommentare. Tl. 2. Freiburg-Basel-Wien 1967 s. 370-371.
[4] Meissner. Płciowość i czystość s. 10.
[5] Jan Paweł II. Adhortacja apostolska »Familiaris consortio« […] O zadaniach rodziny chrześcijańskiej w świecie współczesnym art. 37 s. 70
[6] Meissner. Płciowość człowieka w kontekście wychowania osoby ludzkiej s. 14-15. Jego tok rozumowania jest następujący: „Rzeczywistość męskości i kobiecości odnosi się do płci […]. Człowiek jest istotą rozdzielnopłciową. Uzmysłowienie tak oczywistego faktu może spotkać się z zarzutem trywializowania zagadnienia. Niemniej ta rzeczywistość biologiczna jest podstawowa dla osoby ludzkiej, która jest uduchowionym ciałem i ucieleśnioną duszą. Pociąga ona za sobą doniosłe następstwo w postaci zdolności mężczyzny, a zatem i możliwości, do nałożenia się na relację mężczyzna-kobieta relacji ojciec-matka i do powstania doniosłej relacji ojciec-dziecko. Wszystkie relacje międzyosobowe wiążą się z powinnościami moralnymi i z odpowiedzialnością. Wszakże relacje mąż-żona, ojciec-matka, ojciec-dziecko czy matka-dziecko, nakładające się w określonych warunkach na relację mężczyzna-kobieta, wiążą się z zadaniami, których właściwe wypełnienie jest powinnością moralną. Ani mężczyzna, ani kobieta nie powinni o tym zapominać. Wydaje się, że w obrazie siebie mężczyzny przeważa przeżywanie relacji mężczyzna-kobieta. Oznacza to, że model męskości kształtowany jest głównie w odniesieniu do relacji mężczyzna-kobieta, a nie w odniesieniu do funkcji rodzicielskiej, czyli do relacji ojciec-dziecko. Przedmiotem troski, a nawet pewnego rodzaju lęku, jest to, co fizycznie różni mężczyznę i kobietę. Można to określić mianem niepokoju związanego z płciowym zróżnicowaniem ciała. Wyrazem tego niepokoju są liczne publikacje tzw. uświadamiające i programy tzw. wychowania seksualnego, w których daje się zauważyć skoncentrowanie autora na szczegółach dotyczących budowy ciała i stosunku seksualnego, podczas gdy funkcja rodzicielska, a więc w najściślejszym znaczeniu płciowa, ukazana jest jako zagrożenie dla działających seksualnie, którą albo trzeba odsunąć, albo się przed nią bronić czy zabezpieczyć – jak przed chorobą. Takie ujmowanie prowadzi do okaleczenia doświadczenia męskości przez przeciwstawienie jej relacji rodzicielskiej. Model męskości utworzony na podstawie takiej lękowej postawy zupełnie nie odpowiada potrzebom dziecka. Nietrwałość współczesnych małżeństw przemawia też za tym, że sama relacja mężczyzna-kobieta, kształtowana na podstawie takiego nasyconego lękiem modelu męskości, nie może się przekształcić w harmonijną relację mąż-żona. W pewnym sensie nie ma nic w tym dziwnego. Relacja mężczyzna-kobieta jest bowiem powszechna w życiu społecznym i kształtuje w wieloraki sposób życie wszystkich członków społeczności. Wyrazem niedojrzałości zarówno mężczyzny i kobiety, jest jednak to, jeśli nie są w pełni świadomi, że z natury rzeczy jest ona podstawą dla relacji mąż-żona. Trudno mówić o dorosłości mężczyzny i kobiety, jeśli nie są oni świadomi, że relacja ta w swej istocie jest płciowa, a więc że na relację mężczyzna-kobieta, jeśli te osoby podejmują stosunki płciowe, może się nałożyć relacja ojciec-matka, a co za tym idzie – relacja ojciec-dziecko i matka-dziecko” (Meissner. Ojciec – potrzeby dziecka a wzorzec męskości s. 197-198).
[7] Jan Paweł II. Adhortacja apostolska »Familiaris consortio« […] O zadaniach rodziny chrześcijańskiej w świecie współczesnym art. 37 s. 71.
[8] Jan Paweł II. Mężczyzną i niewiastą stworzył ich. Odkupienie ciała a sakramentalność małżeństwa. Città del Vaticano 1986 s. 39-40, 41.
[9] Tamże s. 13.
[10] Tamże s. 87, 88.
[11] A. Maryniarczyk. Ewolucja czy kreacja? „Ateneum Kapłańskie” 2019 z. 3 s. 462-488.
[12] J. Pawlikowski. Ludzka płciowość. „Ateneum Kapłańskie” 2019 z. 3 s. 505.
[13] Tamże s. 513-514, 515, 516.
[14] Mariański. Megatrendy religijne w społeczeństwach ponowoczesnych. Studium socjologiczne s. 19. „Wiara pozbawiona podstaw egzystencjalnych łatwo przekształca się w nieokreśloną formę subiektywizmu i zindywidualizowanej arbitralności” (tamże s. 26).
[15] Tamże s. 158. „Indywidualizm w oczach młodzieży nie oznacza aspiracji do bycia »indywidualnością«, bogatą, oryginalną, osobowościową. Znaczy raczej tyle, że każdy żyje, jak chce, wybiera jak chce, a inni nie powinni się do tego wtrącać (…). Ów indywidualizm można określić mianem tolerancyjnego egoizmu (…). W życiu jednostki ważne jest jej osobiste »ja« i jej wybory, niezależnie od tego, jakie one są. Jednostki bardziej są skupione na dokonywaniu wyborów, mniej zaś koncentrują się na tym, czy wybory są właściwe czy niewłaściwe, dobre czy złe, szlachetne czy nie szlachetne. Można by powiedzieć, że indywidualizacja oznacza swoistą sakralizację »ja«” (tamże s. 163, 164).
[16] [Red.]. Personalizm. W: Encyklopedia katolicka. T. 15: Pastoralna psychologia – Porphyreon. Red. E. Gigilewicz. Lublin 2011 kol. 337.
[17] Wyjaśnienie dla Czytelnika: Chodzi o użyte w Konstytucji duszpasterskiej o Kościele w świecie współczesnym określenia miłości (zob. art. 24). W starym tłumaczeniu tekstów soborowych, którym posługuje się Ojciec Święty jest mowa o »bezinteresownym darze«. W nowym tłumaczeniu z roku 2002 jest użyte sformułowanie „szczery dar”: „Pan Jezus (…) ujawnia pewne podobieństwo pomiędzy jednością Osób Boskich, a jednością dzieci Bożych w prawdzie i miłości. Podobieństwo to ujawnia, że człowiek, będący na ziemi jedynym stworzeniem, którego Bóg chciał ze względu na nie samo, nie może się w pełni odnaleźć inaczej, jak tylko przez szczery dar z siebie samego” (Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym 24. W: Sobór Watykański II. Konstytucje – dekrety – deklaracje. Tekst polski. Nowe tłum. Poznań 2002 s. 544).
[18] W refleksji św. Jana Pawła II „nie można rozumieć wolności jako swobody czynienia czegokolwiek. Wolność oznacza nie tylko dar z siebie, ale oznacza też wewnętrzną dyscyplinę daru. W pojęcie daru wpisana jest nie tylko dowolna inicjatywa podmiotu, ale też wymiar powinności. To wszystko zostaje z kolei urzeczywistnione w »komunii osób«. W ten sposób znajdujemy się w samym sercu każdej rodziny” (Jan Paweł II. List do rodzin art. 14. W: tenże. Dzieła zebrane. T. 3: Listy. Kraków 2007 s. 376).
[19] Jan Paweł II. List do rodzin art. 14. W: tenże. Dzieła zebrane. T. 3: Listy. Kraków 2007 s. 376-377.
*****
Część I wywiadu z prof. Markiem Marczewskim można przeczytać TUTAJ.
Część III rozmowy zostanie opublikowana w sobotę 22 lutego. Zapraszamy!