4 lutego 2020

Prof. Marek Marczewski o edukacji seksualnej wedle WHO: potężny ładunek zła wobec dzieci

(Zdjęcie ilustracyjne. Źródło: unsplash.com (Siora Photography))

Lektura dokumentu wstrząsnęła mną tak mocno, że przez kilka tygodni nie mogłem dać sobie rady z przeżyciem, którego doświadczyłem podczas czy­tania. Uciekałem się do próby racjonalizowania tego doświadczenia, by w jakiś sposób dać sobie radę z doświadcze­niem potężnego, przemyślanego i zaplano­wanego ładunku zła i gwałtu skiero­wa­nego na dzieci i młodzież, a jednocześnie zrozumiałem, jak łagodne i pełne troski o zbawienie gorszycieli, autorów tego do­kumentu, są słowa miłosiernego i pełnego miłości naszego Pana, skierowane do uczniów, do nas: „Niepodo­bna, żeby nie przyszły zgorszenia; lecz biada te­mu, przez którego przychodzą. Byłoby lepiej dla niego, gdyby kamień młyński zawieszono mu u szyi i wrzuco­no go w morze, niż żeby miał być powodem grze­chu jednego z tych małych. Uważajcie na siebie (Łk 17, 1-2; por. Mt 18, 6-11) – mówi w rozmowie z Michałem Wałachem teolog i pedagog profesor Marek Marczewski, autor pracy pt. „Stanowisko wobec dokumentu Standardy edukacji seksualnej w Europie: Podstawowe zalecenia dla decydentów oraz specjalistów zajmujących się edukacją i zdrowiem. Część I wywiadu – kolejne zostaną zaprezentowane 15 i 22 lutego.

 

Co skierowało uwagę Pana Profesora na kwestię standardów WHO doty­czą­cych edukacji seksualnej?

Wesprzyj nas już teraz!

Uwaga jednej z Pań studentek, gdy poddałem w trakcie wykładu, bardzo powierzchownej, ale zdecydowanie negatywnej, krytyce dokument WHO do­ty­czą­cy standardów edukacji seksualnej w Europie[1], idąc za powszechnie wyra­ża­nymi opiniami. Miała ona swe nadto uzasadnienie w moim wcześniejszym przeko­na­niu, że WHO zaprzecza, a wręcz okłamuje społeczność ogólnoświa­tową, że realizuje swą działalność na rzecz ochrony zdrowia, gdy w rzeczywi­stości opowiada się za zabijaniem dzieci nienarodzonych i je realizuje. Moja (na­sza) Ojczyzna powinna przestać ją wspierać, bo przekazuje nasze pieniądze u­zy­ska­ne z podatków, czyniąc nas (obywateli) winnymi tej zbrodni.

 

Ta Pani zapytała mnie wprost, czy czytałem ten dokument, a następnie podjęła się jego obrony, informując jednocześnie, że uczestniczy w szkoleniach edukatorów mających w przyszłości realizować przedmiot dotyczący edukacji se­­ksualnej dzieci i mło­­dzieży. Zgodnie z prawdą, dopowiedziałem, że tekstu nie znam, ale poprosiłem o jego skopiowanie i przekazanie. Ponieważ były to ostat­nie zajęcia w semestrze obiecałem jej przesłać moje uwagi, co uczyniłem; nie dostałem jednak odpowiedzi.

 

Nie dawało mi spokoju także powszechnie przyjęte, ale zbyt ogólnikowe odrzucenie dokumentu, powtarzające, „jak za panią matką”, argumenty o cha­ra­kterze emocjonalnym, które, jak w ­moim przypadku były przejmowane, bez wcześniejszego lub późniejszego zapoznania się z tekstem. Zawierzenie opi­nii ma swoje uzasadnienie, tym bardziej, gdy towarzyszy temu społeczny sprzeciw i opór wobec szcze­gólnych środowisk, które w sposób obsceniczny i trywialny prezentu­ją swoje poglądy i wołanie o pomoc. Tak zwane parady wolności każdy pedagog odbiera właśnie jako wołanie o pomoc dzieci i osób skrzywdzonych przez swoich rodziców (rozwody, przemoc domowa), uwiedzionych przez kole­gów lub starszych oraz upodlo­nych przez szatana, gdy występują one trzymane na łańcuchach, w maskach zwierząt (psów, świń).

 

Lektura dokumentu wstrząsnęła mną tak mocno, że przez kilka tygodni nie mogłem dać sobie rady z przeżyciem, którego doświadczyłem podczas czy­tania. Uciekałem się do próby racjonalizowania tego doświadczenia, by w jakiś sposób dać sobie radę z doświadcze­niem potężnego, przemyślanego i zaplano­wanego ładunku zła i gwałtu skiero­wa­nego na dzieci i młodzież, a jednocześnie zrozumiałem, jak łagodne i pełne troski o zbawienie gorszycieli, autorów tego do­kumentu, są słowa miłosiernego i pełnego miłości naszego Pana, skierowane do uczniów, do nas: „Niepodo­bna, żeby nie przyszły zgorszenia; lecz biada te­mu, przez którego przychodzą. Byłoby lepiej dla niego, gdyby kamień młyński zawieszono mu u szyi i wrzuco­no go w morze, niż żeby miał być powodem grze­chu jednego z tych małych. Uważajcie na siebie” (Łk 17, 1-2; por. Mt 18, 6-11).

 

Wtedy zrozumiałem czemu służy nieporządek w świecie myśli noto­wa­ny przez filozofów (postmodernizm, libertynizm, indywidualizm, neomarksizm), so­cjologów (sekularyzacja, pluralizm społeczno-kulturowy, indywidualizacja, glo­balizacja, nowa duchowość), pedagogów społecznych (ro­dzina nie rozpada się, lecz jedynie zmienia swoje formy), etyków i moralistów (nowe sytuacje, ge­ne­rowane przez postęp naukowy oraz spo­łe­czno-kulturowe zmiany, wymagają po­szu­kiwania nowych standardów moralnych), kulturologów (zmiany uniwersum semantycznego, gdy te same słowa, na przy­kład rodzina, miłość, dziecko, ozna­czają różne rzeczy w nurcie liberalnym i ka­tolickim)[2]. Efektem tych doświad­czeń była publikacja tekstu pod tytułem Stanowisko wobec dokumentu »Sta­­n­dar­dy edukacji seksualnej w Europie: Podstawowe zalecenia dla decyden­tów i specjalistów zajmujących się edukacją i zdrowiem« (Ostrołęka 2019), w któ­rym poddałem krytyce założenia ideowe dokumentu.

 

Czym różni się edukacja seksualna od wychowania do życia małżeń­skie­go, rodzicielstwa oraz szeroko rozumianej płciowości i seksualności?

Przede wszystkim uważam, że wychowanie do przyjęcia ludzkiej płcio­wo­ści i rodziny, a także czegoś, co jest nieporozumieniem, a mianowicie eduka­cji seksualnej, ale z czymś takim się spotykamy, nie powinno być przed­miotem w programie szkolnym. Szkoła nie jest optymalnym, to znaczy: naturalnym i bez­­piecznym, miej­scem wprowadzenia w tajemnicę ludzkiego życia, ludzkiej pł­cio­wości. Jeżeli już, to może być, co najwyżej „protezą”. Bardzo zdecydowanie wypowiedział się na ten temat św. Jan Paweł II, wyjaśniając zarazem czym jest termin „wychowanie”: „Prawo-obowiązek rodziców do wychowania jest czymś istotnym i jako taki związany jest z samym przekazywaniem życia ludzkiego; je­st on pier­wotny i mający pierwszeństwo w stosunku do zadań wychowaw­czych innych osób z racji wyjątkowości stosunku miłości łączącej rodziców i dzie­ci; wyklucza zastępstwo i jest niezbywalny, dlatego nie może być całkowicie prze­ka­zany in­nym, ani przez innych zawłaszczany. Nie można zapominać, że poza tymi ce­cha­mi, charakteryzującymi zadanie wychowawcze rodziców, najgłę­b­sz­ym i o­k­re­ślającym je elementem jest miłość ojcowska i macierzyńska, która znaj­duje w dziele wychowawczym wypełnienie doskonałej służby życiu: miłość rodzicielska od początku staje się duszą, a przez to i normą, która inspiruje i nadaje kieru­nek całej działalności wychowawczej, ubogacając ją tak cennymi owocami mi­ło­ści jak: czułość, stałość, dobroć, usłużność, bezinteresowność i duch ofiary”[3]. To właśnie „w małżeństwie i w rodzinie – idąc tym tropem – wy­twarza się cały zespół międzyludzkich odniesień: oblubieńczość, ojcostwo-ma­cie­rzyństwo, synostwo, braterstwo [siostrzaność], poprzez które każda osoba wcho­dzi do rodziny ludzkiej i do rodziny Bożej, którą jest Kościół”[4]. Rodzina, w której rodzą się dzieci, bracia i siostry, staje się zespołem różnorodnych od­nie­sień dzieci do siebie, rodziców do dzieci i dzieci do rodziców, które w śro­dowi­sku rodzinnym w sposób naturalny doświadczają różnicy płci, a co za tym idzie swą podmiotowość i osobowy rozwój, którego nie sposób zatrzymać na pła­szczyźnie biologii (czy antropologii), lecz wchodzi w wymiar teologiczny, Bo­ży, w to, co nazy­wamy antropologią teologiczną, transcendując doświadczenie lu­dzkiego rodzicielstwa: „Ludzkie Rodzicielstwo jest biologicz­nie podobne do pro­kreacji innych istot żyjących w przyrodzie, ale istotowo jest »podobne« – ono jedno – do Boga samego. Takie właśnie rodzicielstwo stoi u po­d­staw rodziny ja­ko ludzkiej wspólnoty życia: jako wspólnoty osób zjednoczo­nych w miłości (com­munio personarum)”[5].

 

Edukacja seksualna nie jest wychowaniem. Na tę prawdę zwróciła uwa­gę Pani Profesor Jadwiga Izdebska: „W języku polskim zamiennie używa się ter­minów edukacja, kształcenie, formacja, wychowanie. Są to terminy bliskozna­cz­ne, ale nie tożsame. Edukacja (w ujęciu węższym) rozumiana jest jako eduko­wanie, nauczanie kogoś, przekazywanie wiedzy, rozwój intelektualny”[6]. Eduka­cja może być wprzęgnięta w proces wychowania, ale wychowaniem nie jest; po­zostawiona samej sobie staje się karykaturą, a jeśli rości sobie pre­tensje wio­dą­ce, pozostawiona sama sobie, nie wprowadzona w proces wychowa­nia wykrzy­wia rozwój człowieka, deprecjonuje go i deprawuje (tak zwany wyś­cig szczurów), a w końcu niszczy, czyniąc z osoby ludzkiej sprawnie działające narzędzie wy­czulone na realizację doznań: to, co mi się podoba, co sprawia przyjemność, staje się wyznacznikiem postaw i zachowań jednostki. W tym sensie autorzy do­kumentu WHO, wprowadzając pojęcie „edukacji seksualnej” są szczerzy aż do bólu. Informują, że czytelnik lub wykształcony na tym materiale edukator spra­wi, że prawda o funkcji rodzicielskiej, a więc w najściślejszym znaczeniu płciowej, ukazana „zostanie jako zagrożenie dla działających seksualnie, którą albo trzeba odsunąć, albo się przed nią bronić czy zabezpieczyć – jak przed cho­ro­bą”[7].

 

W przekonaniu Ojca Karola Meissnera (1927-2017) benedyktyna i leka­rza, autora opracowań dotyczących wychowania do przyjęcia płciowości, „sama in­for­macja nie przyczynia się do formacji człowieka, a proste przekazywanie wie­dzy nie jest równoznaczne z wychowaniem. Zasadniczym celem wychowania jest przygotowanie młodych ludzi do podejmowania właściwych decyzji moral­nych”[8]. W jego przekonaniu tak zwana edukacja seksualna, sprowadza się za­zwyczaj do dostarczenia pewnego zbioru informacji[9] „bez odniesienia ich do celów, jakim w życiu ludzkim służy płciowość i bez odniesienia ich do świata wartości (…). Założeniem leżącym u podstaw tego rodzaju edukacji jest trakto­wanie działania płciowego wyłącznie jako  źródła zadowolenia czy przyjemnoś­ci oraz satysfakcji emocjonalnej, które są przestawiane jako należące się czło­wie­kowi, a zatem nie tylko nie wymagają kierowania, ale są po prostu niestero­walne, kierowane emocjami. Zwolennicy takich poglądów nie biorą pod uwagę faktu, że doznania seksualne rodzą prawdziwe uzależnienie, okaleczając daną osobę emocjonalnie. Człowiek uzależniony nie jest zdolny do wchodzenia w głę­bsze więzi międzyosobowe, traktuje drugą osobę jako środek zaspokojenia wła­snych potrzeb, co jest postawą naganną. Sprowadza się bowiem ona do trakto­wania osoby jako rzeczy, jako czegoś, a nie kogoś, co myśliciele nazywają reifikacją, czyli uprzedmiotowieniem człowieka”[10]. Z takim działaniem eduka­cyj­nym związana jest także konieczność gruntownej wiedzy o środkach i meto­dach antykoncepcyjnych oraz budowania przekonania o koniecznym umożli­wia­­niu zabicia dziecka (tak zwanego przerywania ciąży), a ponieważ – pisze Oj­ciec Meissner dalej – „jako jedyny bodziec hamujący niekontrolowane szukanie doznań seksualnych ukazywana jest możliwość zarażenia się chorobami wene­rycznymi, programy te z obsesyjnym wprost naciskiem głoszą wyzwolenie od te­go typu lęku przez stosowanie np. prezerwatyw jako sposobu zabezpieczenia się nie tylko przed niepożądaną ciążą, ale i przed zakażeniem. Tworzy to atmosferę bezsensu w życiu ludzkim. Współczesne dziecko, żyjąc w takiej atmosferze, czu­je się niepotrzebne i niekochane. Na poczęcie dziecka patrzy się jako na niepo­żą­dany skutek działania seksualnego, uważanego za niesterowalne. Dziecka na­leży się wystrzegać, przed nim bronić. Gdy głębiej się nad tym zastano­wić, tego rodzaju programy wychowawcze są wyrazem filozofii bezsensu życia i ro­zpa­czy”[11].

 

W his­torii kultury, wychowania i szkol­nictwa wskazuje się na błąd in­te­lektualizmu moralnego, w myśl którego wychowanie, jako proces doskonalenia człowieka do dobrego życia i działania, związano przede wszystkim z kształ­ce­niem (edukowaniem): „Szkoła, społecz­no­ść, państwo, sam dom rodzinny, mają więc nauczyć, edukować, kształcić, czy­li wprowadzić w człowieka pewien zasób wiedzy. Dostrzeżono bowiem, że brak wie­dzy powoduje złe działania, dlatego trzeba przede wszystkim dać wiedzę (lu­dzkiemu rozumowi), kierować działa­niem. Stanowisko to, znane od starożytności, a nazywane intelektualizmem mo­ralnym, zadomowiło się szybko w kulturowej świadomości ludzi Zachodu. Mo­cno wspierało je przekonanie, że przecież prawdziwie ludzkie życie, to życie rozumne i dzięki rozumowi (…). Sprowadzenie wychowania do edukacji (pewne­go rozwoju intelektual­ne­go człowieka) wynikało przede wszystkim z błędnej wi­zji człowieka i absoluty­zowa­nia wiedzy. Człowiek bowiem nie jest duchem uwię­zionym w ciele, którego zadaniem jest podbój ciała i wyzwolenie się z niego. Wiedza nie jest jedynym dobrem człowieka, a jak poucza doświadczenie, można wiedzieć dużo, lecz nie umieć skutecznie działać, można dużo rozumieć, lecz odrzucać prawdę i wybie­rać działania pokierowane nieprawdą. Można gardzić prawdą i pragnąć rzeczy obiektywnie złych, wiedząc, że to doprowadzi do zła. Można także wiedzy używać do rzeczy złych (casus doktora Mengele i jemu podobnych). Absolutyzowanie wiedzy to przywara platonizmu (Sokratesa) i ide­a­li­­zmu, stanowisko fałszywe i w praktyce wychowawczej i edukacyjnej niebez­pie­czne, a w skrajnych formach prowadzące do totalitaryzmu i dewastacji czło­wieka. Nie­stety, przechodząc różne mutacje, cieszy się nadal znacznym pow­o­dzeniem, skutkując tym, co z niego logicznie wypływa, to znaczy sprowadze­niem wycho­wa­nia do edukacji. W życiu rodzinnym przejawia się ono przez po­u­cza­nie i in­stru­owanie, informowanie, namawianie, ostrzeganie, będąc przeko­nanym, że daje to rękojmię dobrego życia”[12].

 

Święty Jan Paweł II wyraźnie opowiada się za wychowaniem do przyjęcia płci i podkreśla znaczenie wychowania seksual­nego, które wypływa z „wycho­wa­nia do miłości pojętej jako dar z siebie”: „W ob­liczu kultury, która na ogół banalizuje płciowość ludzką, interpretując ją i przeżywając w sposób ogra­niczony i zubożony, odnosząc ją jedynie do ciała i egoistycznej przyjemności, po­sługa wychowawcza rodziców musi skupić się zdecydowanie na kulturze życia płciowego, aby była ona prawdziwie i w pełnio osobowa: płciowość jest w istocie bogactwem całej osoby – ciała, uczuć i duszy – ujawniającym swe głębokie znaczenie w doprowadzeniu osoby do złożenia daru z siebie w mi­łości (…). W tym kontekście bezwzględnie nieodzowne jest wychowanie do czys­tości, jako cnoty, która doprowadza osobę do prawdziwej dojrzałości i uzdalnia ją poszanowania i rozwijania oblubieńczego sensu ciała (…). Ze względu na po­wiązania zachodzące pomiędzy wymiarem płciowym osoby a jej wartościami etycznymi, wychowanie ma doprowadzić do znajomości zasad moralnych i uz­na­nia ich za konieczną i cenną gwarancję odpowiedzialnego wzrostu osobowego w dziedzinie płciowości ludzkiej”[13].

 

Zapewniam, że terminów takich, jak: „czystość”, „wychowanie do miło­ści”, „wartości etyczne”, „kultura życia płciowego” próżno szukać w dokumencie zatytułowanym Standardy edukacji seksualnej w Europie: podstawowe zalece­nia dla decydentów oraz specjalistów zajmujących się edu­ka­cją i zdrowiem (Lu­blin 2012).

 

 

 

[1] Biuro Regionalne [WHO] Światowej Organizacji Zdrowie dla Europy i Federalne Biuro ds. Edu­­kacji Zdrowotnej [w Kolonii] (BZgA). Standardy edukacji seksualnej w Europie: podstawowe zalecenia dla decydentów oraz specjalistów zajmujących się edu­ka­cją i zdrowiem. Lublin 2012.

[2] S. Kowalczyk. Współczesny kryzys ideowo-aksjologiczny. Lublin 2011; P. Skrzydlewski. Kul­tura: świat wartości czy uprawa ludzkiej duszy? O potrzebie realizmu w dziedzinie humanistyki. W: O wartościach i wartościowaniu. Historia – literatura – edukacja. Chełm 2012 s. 46-71; ten­że. Wolność człowieka w cywilizacji łacińskiej w ujęciu Feliksa Konecznego. Lublin 2013; P. Ja­ro­szyński. Spór o Europę. Zderzenia cywilizacyjne. Lublin 2015; J. Mariański. Megatrendy reli­gijne w społe­czeństwach ponowoczesnych. Studium socjologicz­ne. Toruń 2016; P. Magier. Esej postantypedagogiczny. Lublin 2016; G. L. Müller. Raport o stanie nadziei. Ro­zmowa z Carlosem Grandosem. Warszawa 2017; R. Dreher. Opcja Benedykta. Jak przetrwać czas neopogaństwa. Kraków 2018; P. Skrzydlewski. Ontyczne i społeczne podstawy pedagogii rodzinnej. Stu­dium z filozofii wychowania i edukacji. Gdańsk 2018.

[3] Jan Paweł II. Adhortacja apostol­ska »Familiaris consortio« […] O zadaniach ro­dzi­ny chrześci­jańskiej w świecie współczes­nym art. 36. Città del Vaticano 1981 s. 68.

[4] Tamże art. 15 s. 26; uzup. moje: M. M.

[5] Jan Paweł II.  List do rodzin art. 6. W: tenże. Dzieła zebrane. T. 3: Listy. Kraków 2007 s. 362. „Charakter owego pierwszego (a zarazem chronologicznie późniejszego) opisu [Rdz 1, 26-27] st­worzenia jest nade wszystko teologiczny. Stanowi o nim określenie jego istoty przede wszystkim ze stosunku do Boga (»na obraz Boży go stworzył«), w czym mieści się zarazem stwierdzenie nie­możliwości ostatecznej redukcji człowieka do »świata«. Człowiek w świetle pierwszych zaraz zdań Biblii nie może być zrozumiany i wytłumaczony do końca przy pomocy kategorii, których do­starcza »świat«: widzialny świat ciał. I to pomimo, że sam człowiek również jest ciałem. Rdz 1, 27 stwierdza, iż ta zasadnicza prawda o człowieku odnosi się zarówno do mężczyzny jak i do kobiety: »na obraz Boga go stworzył – stworzył mężczyznę i niewiastę«” (Jan Paweł II. Mężczyzną i niewiastą stworzył ich. Odkupienie ciała a sakramentalność mał­że­ń­stwa. Città del Vaticano 1986 s. 12-13). Zwieńczenie tego przekazu znajdujemy w Liście do rodzin św. Jana Pawła II, gdy podnosi prawdę dogmatyczną o wcieleniu Syna Bożego: „Rodzina bierze początek z miłości, jaką Stwórca ogarnia stworzony świat, co wyraziło się już »na początku«, w Księdze Rodzaju (1, 1), a co w słowach Chrystusa  w Ewangelii znalazło przewyższające wszystko potwierdzenie: »Tak (…) Bóg umiłował świata, że Syna swego Jednorodzonego dał« (J 3, 16). Syn Jednorodzo­ny, współistotny Ojcu, »Bóg z Boga i Światłość ze Światłości«, wszedł w dzieje ludzi przez rodzi­nę: »przez wcielenie swoje zjednoczył się z każdym człowiekiem. Ludzkimi rękoma pracował (…), ludzkim sercem kochał, urodzony z Maryi Dziewicy, stał się prawdziwie jednym z nas, we wszy­stkim do nas podobny oprócz grzechu«. Skoro więc Chrystus »objawia się w pełni człowieka samemu człowiekowi«, czyni to naprzód w rodzinie i poprzez rodzinę, w której zechciał narodzić się by wzrastać. Wiadomo, że Odkupiciel znaczną część swego życia pozostawał w ukryciu na­za­retańskim, będąc »posłusznym« (por. Łk 2, 51) jako »Syn Człowieczy« swej Matce Maryi i Jó­ze­fowi cieśli (…). Tak więc Boska tajemnica Wcielenia Słowa pozostaje w ścisłym związku z ludz­ką rodziną. Nie tylko tą jedną, nazaretańską, ale w jakiś sposób z każdą rodziną” (Jan Paweł II.  List do rodzin art. 2 s. 358-359).

[6] J. Izdebska. Dziecko – dzieciństwo – rodzina – wychowanie rodzinne. Kategorie pedagogiki ro­dziny w perspektywie pedagogiki personalistycznej. Białystok 2015 s. 177.

[7] K. W. Meissner. Ojciec – potrzeby dziecka a wzorzec męskości. W: Oblicza oj­co­stwa. Red. D. Kornas-Biela. Lublin 2001 s. 197.

[8] K. Meissner. Płciowość i czystość. Z problematyki życia seksualnego. Poznań 2005 s. 18.

[9] Tak jest faktycznie w odniesieniu do dokumentu Standardy edukacji seksualnej w Europie: podstawowe zalecenia dla decydentów oraz specjalistów zajmujących się edu­ka­cją i zdrowiem (Lublin 2012).

[10] K. Meissner. Płciowość człowieka w kontekście wychowania osoby ludzkiej. Wyd.  2 popr. i uzup. Poznań 2017 s. 13

[11] Tamże s. 14. Warto zapoznać się ze stanowiskiem Papieża Franciszka na ten temat: „Często edu­kacja seksualna skupia się na zachęcie do »zabezpieczenia«, dążąc do »bezpiecznego seksu«. Wyrażenia te sugerują negatywny stosunek do naturalnego prokreatywnego celu seksualności, tak jakby ewentualne dziecko było wrogiem, przed którym trzeba się bronić. W ten sposób krze­wiona jest nar­cystyczna agresja, a nie życzliwość. Nieodpowiedzialna jest wszelka zachęta kie­rowana do nastolatków, by bawić się swoim ciałem i swoimi pragnieniami, tak jak gdyby osią­gnęli już dojrzałość, wartości, wzajemne zaangażowanie i cele wła­­ściwe małżeństwu. W ten spo­sób beztrosko zachęca się ich do używania in­nej osoby jako przedmiotu eksperymentów, aby zre­kompensować braki i wielkie ograniczenia. Tymczasem ważne jest, aby nauczyć ich drogi pro­wadzącej przez różne przejawy miłości, wzajemnej troski, szacunku naznaczonego czułą tros­ką, bogatego w znaczenia komunikowania się. Wszystko to przygotowuje bo­wiem do pełne­go i hojnego daru z siebie, który wyrazi się po ślubie w darze ciał. Zjednoczenie seksualne w mał­żeństwie przejawi się wówczas jako znak zaanga­żowania całościowego, ubogaconego całą wcze­śniejszą drogą” (Ojciec Święty Franciszek. Posynodalna ad­hortacja apostolska »Amoris laetitia« O miłości w ro­dzinie art. 283. Kraków 2016 s. 222-223).

[12] P. Skrzydlewski. Wychowanie a edukacja rodzinna. W: Pedagogika rodziny. Podejście sy­ste­mowe. T. 2: Wychowanie rodzinne. Red. M. Marcze­wski (Red. naczelny), R. Gawrych, D. Opo­z­da, Tadeusz Sakowicz, P. Skrzydlewski. Gdańsk 2017 s. 26, 27. Szerzej na temat intele­ktu­a­lizmu moralnego, który torował drogę indywidualizmowi zob.: J. Woroniecki. Katolicka ety­ka wychowawcza. T. 1: Etyka ogólna. Lublin 1995 s. 18-31.

[13] Jan Paweł II. Adhortacja apostol­ska »Familiaris consortio« […] O zadaniach ro­dzi­ny chrześci­jańskiej w świecie współczes­nym art. 37 s. 70-71 (podkreślenie moje: M. M.).

 

 

 

*****

 

 

 

Część II wywiadu z prof. Markiem Marczewskim zostanie opublikowana w sobotę 15 lutego, a część III w sobotę 22 lutego. Zapraszamy!

 

 

 

Aby przeczytać pracę prof. Marka Marczewskiego pt. „Stanowisko wobec dokumentu Standardy edukacji seksualnej w Europie: Podstawowe zalecenia dla decydentów oraz specjalistów zajmujących się edukacją i zdrowiem” wystarczy kliknąć TUTAJ.

  

  

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij