Wiosną 2020 roku scenariusz relacji międzynarodowych jest nowy, nieoczekiwany i dramatyczny. Dominuje zamieszenie i nikt nie jest w stanie dokładnie stwierdzić, co się stało: skąd wziął się koronawirus, kiedy się skończy i jak należy się z nim konfrontować. Pewne jest jednak to, że na tle tych wydarzeń ścierają się ze sobą dwa miasta – Civistas Dei i Civitas Diaboli – a ich celem jest zniszczenie siebie nawzajem. To miasta, o których mówił święty Augustyn: „społeczności ludzi zbożnych i ludzi niezbożnych, a każdą z nich wraz z należącymi do niej aniołami. Bo w aniołach pierwszej społeczności naprzód okazała się miłość Boga, w aniołach drugiej – miłość siebie” (św. Augustyn, Państwo Boże, księga XIII, tłum. ks. W Kubickiego).
O tym śmiertelnym starciu przypominał 12 października 1952 roku Pius XII w przemówieniu do mężczyzn należących do Akcji Katolickiej. Papież potwierdził, że światu zagraża wróg o wiele groźniejszy od Attyli, „bicza Bożego” z V wieku: „Nie pytajcie o to, kim jest ten wróg ani o to, jaki nosi strój. Przede wszystkim, znajduje się on pośród nas, wie jak być brutalnym i jak byś subtelnym. W ciągu kilku ostatnich stuleci starał się wywołać intelektualną, moralną i społeczną dezintegrację mistycznego organizmu Chrystusa. Chciał natury bez łaski, rozumu pozbawionego wiary, wolności bez władzy, a czasem władzy bez wolności. To nieprzyjaciel, który stał się jeszcze bardziej konkretny wraz z zaskakującą ludzi bezwzględnością: Chrystus tak, Kościół – nie. Następnie: Bóg? Tak. Chrystus – nie. Aż w końcu usłyszeć można było jego otwarty okrzyk: Bóg jest martwy, a nawet: nigdy nie istniał. Oto widzimy próbę zbudowania świata na fundamentach, które nie wahamy się wskazać jako zasadniczą przyczynę zagrożenia wiszącego nad ludzkością: ekonomii bez Boga, prawa bez Boga, systemów politycznych bez Boga”.
Wesprzyj nas już teraz!
Szkoła myśli kontrrewolucyjnej – idąc za nauczaniem papieży – nadała temu nazwę Rewolucji: trwającego na przestrzeni wieków procesu historycznego, którego celem jest zniszczenie Kościoła oraz cywilizacji chrześcijańskiej. Rewolucja posiada swoich agentów, wszelkie tajemne siły służące temu celowi działając publicznie, jak i skrycie. Kontrrewolucjonistami są ci, którzy sprzeciwiają się temu procesowi rozpadu; ci którzy walczą o odnowienie cywilizacji chrześcijańskiej, jedynej cywilizacji godnej tego miana, jak przypominał święty Pius X (Il fermo proposito, 11 czerwca 1905 r.).
Starcie między rewolucjonistami a kontrrewolucjonistami trwa także w epoce koronawirusa. To logiczne, że jedni jak i drudzy starają się maksymalnie wykorzystać tę nową sytuację. Niepokojące istnienie rewolucyjnych manewrów, mających na celu wykorzystanie tych wydarzeń nie oznacza jednak, że siły te wykreowały sytuację, w której obecnie się znajdujemy, ani też że ją kontrolują czy nadają jej kierunek. Przedstawiciele najróżniejszych rządów, od Chin i Stanów Zjednoczonych, przez Wielką Brytanię i Niemcy, aż po Węgry i Włochy, nałożyli na swe narody te same środki bezpieczeństwa (takie jak kwarantanna), choć niektórzy z nich wcale nie ufali tym rozwiązaniom. Czy ci przywódcy polityczni naprawdę dali by się zdominować zdrowotnej dyktaturze wirusologów? Z kolei wirusolodzy, którzy początkowo byli w tej sprawie podzieleni – niektórzy twierdzili, że to tylko taka „gorsza grypa” – zderzyli się z rzeczywistością i zgadzają się dziś, że w celu zapanowania nad koronawirusem konieczne są bardziej drastyczne rozwiązania. Prawda jest taka, że nauki medyczne okazały się niezdolne do wytępienia tego wirusa. Wybór polegający na wprowadzeniu kwarantanny, podejmowany w obliczu poważnych epidemii na przestrzeni stuleci, wynika ze zdrowego rozsądku, a nie z jakichś szczególnych kompetencji medycznych.
Naturalnie problem obejmuje nie tylko kwestie zdrowotne, ale także konsekwencje społeczne i gospodarcze, jakie wirus może przynieść w naszych współzależnych społeczeństwach. Rozwiązanie tych wciąż pogłębiających się problemów jest na całym świecie zadaniem należącym do polityków, a nie do lekarzy. A kiedy międzynarodowa klasa polityczna ukrywa się za plecami urzędników zajmujących się służbą zdrowia, to dzieje się tak dlatego, że dzisiejszym światem rządzą ludzie do tego nieadekwatni. Porażka polityczna oznacza także porażkę zdrowotną. Czy moglibyśmy zapomnieć, że Światowa Organizacja Zdrowia – największy międzynarodowy autorytet w kwestiach zdrowotnych – już trzydzieści lat temu ogłosiła „świat bez epidemii”, stworzony dzięki projektowi zatytułowanemu „Zdrowie dla wszystkich przed rokiem 2000”? Wskutek tego przedsięwzięcia w wielu krajach ograniczono środki przeznaczone na ochronę zdrowia, skupiając się na badaniach dotyczących chorób rzadkich. Dyrektor WHO Tedros Adhanom Ghebreyesus, politycznie blisko związany z komunistycznymi Chinami, udał się 28 stycznia 2020 roku do Pekinu i po spotkaniu z prezydentem Xi Jinpingiem obwieścił światu, że w prowincji Wuhan wszystko znajduje się pod kontrolą, pomniejszając w ten sposób skalę katastrofy. Dopiero po wielu wahaniach WHO uznało rzeczywistość, dalej jednak kłamiąc odnośnie liczb osób zakażonych i ofiar śmiertelnych, które – z całą pewnością – nie były zawyżane tylko niedoszacowane.
Poza problemami społecznymi i gospodarczymi istnieją także równie poważne problemy natury psychologicznej i moralnej, będące skutkiem przedłużonej kwarantanny i radykalnej zmiany życia narzuconej w związku z koronawirusem. Ale tu ostatnie słowo nie należy do lekarzy ani do polityków, tylko do kapłanów, biskupów i Ojca Świętego, najwyższego pasterza Kościoła Powszechnego. A jednak, obraz jaki papież Franciszek zaprezentował w trakcie Triduum, był obrazem człowieka przybitego i przygnębionego, niezdolnego do stawienia czoła katastrofie wykorzystując posiadaną broń duchową. To samo powiedzieć można o większości biskupów. Przywódcy kościelni, pozbawieni poważnych studiów teologicznych i autentycznego życia duchowego, ukazali się nam w zakresie prowadzenia powierzonej im owczarni jako równie nieadekwatni, co i politycy.
Co w tej sytuacji powinni robić kontrrewolucjoniści, gorliwi katolicy wierni Tradycji, pełni apostolskiego ducha? Jaka powinna być ich strategia wobec manewrów sił ciemności?
Przede wszystkim powinni oni wskazywać, że zglobalizowany świat kształtowany przez Billa Gatesa i jego kolegów ulega rozpadowi i nie utrzyma się na nogach bez względu na podejmowane przez nich wysiłki. Koniec tego świata, świata będącego owocem Rewolucji, został zapowiedziany sto lat temu w Fatimie, a horyzontem, na który spoglądamy, nie jest ostateczna dyktatura Antychrysta, tylko triumf Niepokalanego Serca Maryi – poprzedzony karą zapowiedzianą w przypadku, w którym ludzkość się nie nawróci. Dziś, nawet jeśli chodzi o najlepszych katolików, istnieje psychiczny opór wobec mówienia o karze. Hrabia Joseph de Maistre przypomina nam: „Całą ludzkością rządzą kary, kary jej strzegą, kary czuwają kiedy śpią strażnicy. Mędrzec uważa karę za doskonałość sprawiedliwości” (Les soirées de Saint Petersbourg, Pelagard, Lyon 1836, t. I, s. 37).
Z kolei święty Karol Boromeusz przypomina nam, że „pośród wszystkich napomnień zsyłanych przez boski Majestat, kara zarazy jest w sposób szczególny przypisywana Jego ręce”. Święty wyjaśnia tę zasadę na przykładzie Dawida, króla-grzesznika, któremu to Bóg pozwolił wybrać karę spośród wojny, głodu i zarazy. Dawid tymi oto słowami wybrał zarazę: Melius est ut incidam in manus Domini, quam in manus hominum. Lepiej wpaść w ręce Boga niż człowieka. Stąd też święty konkluduje: „zarazę wraz z wojną i głodem przypisuje się w sposób szczególny ręce Bożej” (Memoriale ai Milanesi di Carlo Borromeo, Giordano Editore, Milan 1965, s. 34).
To godzina, w której należy uznać miłosierne działanie ręki Bożej w pladze, która zaczyna uderzać w ludzkość.
Roberto de Mattei
Corrispondenza Romana
tłum. mat