Krótka pamięć opinii publicznej umożliwia powrót wszelkich skompromitowanych pandemicznych wyroczni. Podczas gdy Adam Niedzielski straszy setkami tysięcy zakażeń, a premier Morawiecki spotyka się z reglamentowanym składem Rady Medycznej, w mediach ponownie zaistnieli, wygadując prawdziwe androny prof. Flisiak z prof. Horbanem. Kolegom najwidoczniej pozazdrościł również prof. Krzysztof Simon, zbyt długo pozostający poza światłem jupiterów.
Słuchając rewelacji wrocławskiego hepatologa, odnosi się wrażenie, że zasłużona przerwa od mediów nie przyniosła oczekiwanych skutków w postaci choćby najmniejszej refleksji nad jakością głoszonych propozycji. Kiedy w Polsce na ponad 4 tys. przypadków odnotowuje się 5 zgonów z powodu COVID-19, a mutacje, jak sam przyznaje, „idą w stronę mniejszej patogenności”, prof. Simon na antenie Polsatu postuluje wprowadzenie obowiązkowych szczepień.
Co prawda, wobec osób po 60. roku życia, ale i cierpiący na „wielochorobowość” (tutaj bez limitu wiekowego) mogą zostać podciągnięci do tej kategorii. A w ogóle spać spokojnie nie powinien nikt, bo profesor, znanym już sobie pandemicznym szantażem, oznajmił, że „miał olimpijczyków, czy ironmanów, którzy poumierali z powodu poprzednich wariantów”. Jak jednak wyegzekwować przymus…o pardon!, obowiązek szczepień, i z jakimi niedogodnościami wiązać się będzie niepodporządkowanie nakazowi, szacowny profesor nie wyjaśnił.
Wesprzyj nas już teraz!
Prof. Simon wie lepiej również od ekspertów hiszpańskiego rządu twierdzających, że za „siódmą falę” na Półwyspie Iberyjskim odpowiada już zupełnie innny patogen. „To jest absolutnie ten sam wirus, który wykazuje określone warianty i w miarę szerzenia się zakażenia w populacji, szczepień itd. zmienia swoją ekspresję antygenową” – oznajmił. Ale o skuteczności dwuletnich szczepionek wobec obecnych, jakże innych od oryginalnego, wariantów nie wspomniał. Chyba, że „ekspert” rzeczywiście posiada jakąś zakulisową wiedzę na temat prac nad zupełnie nowymi preparatami.
Jego zdaniem, nie ma również konieczności wprowadzania jakichś „wielkich, gigantycznych” lockdownów, ponieważ poradzimy sobie dzięki lokalnym, mniejszym zamknięciom, np. oddziału zakaźnego w jakimś szpitalu, albo…całej Warszawy. Pomijając kwestię, w jaki sposób odciąć od świata niemal dwumilionową Stolicę bez dysponowania mechanizmami rodem z zamordystycznych Chin, profesor jednocześnie stwierdził, że „przy tym typie wirusa i przy tej jego patogenności, czyli agresywności, jeśli chodzi o wywoływanie objawów chorobowych” nie ma sensu zamykać całego kraju. No to po co zamykać cokolwiek?
Na końcu, jak gdyby nigdy nic przyznał, że po szcześćdziesiątce i tak „śmiertelność jest kilkukrotnie różna” bo w tym wieku „każdy już na coś choruje”.
Wypowiedzi pandemicznego „autorytetu”, oprócz rażącej niekonsekwencji, pokazują jeszcze jedno. Choćby nie wiadomo ile tytułów wpisać przed nazwisko, ich przewidywania mają nie większe znaczenie niż dywagacje bacy z popularnej serii żartów. I wywołują podobną reakcję.
Piotr Relich