Liberalna strona sceny politycznej lubi przypisywać swoim oponentom „ruską agenturalność” i mowę nienawiści. Sama zaś – w sercu imprezy mającej mieć związki z wysoką kulturą – promuje wulgarność i gesty zapamiętane w historii jako przejawy sympatii towarzyszy dyktatorów zza żelaznej kurtyny.
Mowa o tegorocznej gali Fryderyków i zachowaniu Krzysztofa Zalewskiego. Artysta ten odebrał nagrodę w kategorii „Autor roku”. Wiadomość tę ze sceny ogłosił Ralph Kamiski. Nagroda zapewne przeszłaby bez większego echa, gdyby nie zachowanie laureata. Zalewski bowiem – w chwili radosnego uniesienia – obdarował konferansjera namiętnym pocałunkiem wprost w usta.
Można zastanawiać się czy zachowanie artysty było działaniem spontaniczny, czy zaplanowanym i czy chodziło tu o promocję homoseksualizmu, czy może było to westchnienie do praktyk komunistycznych dyktatorów zza żelaznej kurtyny. Wszak to ich serdeczne pocałunki zapisały się w historii, a prym wiódł tu sam Leonid Breżniew.
Wesprzyj nas już teraz!
Może było to spontaniczne zachowanie. Niemniej, to co wydarzyło się później sprawia, że trudno przyjąć za inny niż zaplanowany scenariusz działań artysty. Zalewski najpierw dziękował za inspirację m.in. Kasi Nosowskiej, Oldze Tokarczuk i Grzegorzowi Ciechowskiemu czy Oldze Tuszewskiej. Następnie stwierdził, że wypadałoby, żeby „jako autor roku powiedział coś autorskiego”.
W tym momencie ze sceny padła żenująca polityczna deklaracja: „Ci, którzy tak mówią, chyba mają rację: pięć gwiazdek, trzy gwiazdki i Konfederację”. Liberalne media wpadły w ekscytację.
Ot, cały obraz „wielkości” przedstawicieli współczesnego, meinstreamowego „świata kultury”.
MA