James Taranto na łamach „The Wall Street Journal” zarzuca amerykańskim dziennikarzom, że od czasu przejęcia władzy przez Obamę nie są prawdziwymi dziennikarzami a propagandystami. Obnaża on także pracę tzw. kontrolerów faktów, których ranga obecnie stała się wyższa niż samych dziennikarzy, a którzy korygują teksty, przedstawiając fałszywy obraz rzeczywistości.
Taranto zauważa, że jeszcze do niedawana praca tzw. kontrolerów faktów pozostawała w cieniu pracy redakcyjnej. Ich głównym zadaniem było sprawdzanie, czy fakty przedstawione w materiale medialnym są prawdziwe. Szczególnie silną sieć takich kontrolerów posiadają redakcje „The New York Times” czy „Readers Digest.” Sprawdzają oni niemal każde stwierdzenie dziennikarzy.
Wesprzyj nas już teraz!
W ciągu ostatnich kilku lat, wiele instytucji zdegradowało dziennikarzy a wywyższyło tych ostatnich, czyniąc ich właśnie de facto dziennikarzami. „Kontrolerzy faktów” tymczasem nie ograniczają się obecnie do sprawdzania, czy dane zjawisko zaistniało, albo czy dany polityk mówi prawdę. Koncentrują się oni coraz częściej na powtarzaniu ich słów i takiej interpretacji ich „prawdziwości” by była zgodna z ich sympatiami.
Widać to w szczególności na przykładzie obecnej kampanii prezydenckiej. Co więcej, niektóre redakcje np. „The New York Times” narzekają, że ludzie kwestionują „opinie” kontrolerów. Taranto twierdzi, że jakość pracy „kontrolerów faktów” jest kiepska i nieprzydatna. Często nie mają oni głębokiej wiedzy na dany temat, jaką posiadają dziennikarze przygotowujący materiał prasowy a ingerują w ich teksty, stwierdzając, że wysnuto błędne twierdzenia itp.
Publicysta zarzuca kolegom po fachu, a właściwie tzw. nowym dziennikarzom – kontrolerom faktów, że w coraz mniejszym stopniu dociekaj prawdy. Poprzestają na wypowiedziach polityków, które mają się nijak do rzeczywistości. Nie wyjaśniają kontekstu zdarzeń i kontekstu wypowiedzi polityków, ani nie obnażają ich kłamstwa. Podał wiele konkretnych przykładów takiej manipulacji „faktami,” które odnoszą się do bieżącej sceny politycznej w USA.
W szczególności widać to na przykładzie kampanii prezydenckiej. Dziennikarze, zdaniem publicysty powinni korygować wypowiedzi kandydatów na dany urząd, przedstawiać czytelnikom, czy to co mówią jest prawdą. Nie powinni powtarzać demagogicznych haseł, a tak się często dzieje.
Weźmy np. ostatnią konwencję Demokratów. Wybrali oni tematy, które chcieli by dominowały w mediach. I właśnie sprzyjające im gazety, radiostacje oraz stacje telewizyjne powtarzają bez przerwy wygłaszane przez nich stwierdzenia, jak by to były bezsporne fakty.
Zdaniem Taranto tak nie powinno być. Na dziennikarzach bowiem spoczywa obowiązek dociekania prawdy i wyjaśniania rzeczywistości. Jeśli dany polityk mówi, że coś zostanie zrobione, to dziennikarz powinien przedstawić fakty, które potwierdzą lub zanegują wykonalność głoszonych deklaracji. Dziennikarz ma przedstawić rzeczywistość taką jaka jest, a nie jaką by chcieli widzieć inni.
Publicysta zauważa ponadto, że złe dziennikarstwo coraz bardziej ulega skrajnej retoryce lewicowej, przypisując innym „łatki”, że się jest rasistą, nazistą itp. Taranto konkluduje, że „podczas ery Obamy, tzw. dziennikarstwo głównego nurtu coraz częściej charakteryzuje zatarcie rozróżnienia nie tylko pomiędzy faktami a opiniami, ale także pomiędzy opiniami a propagandą.” Dodaje: „Można tylko mieć nadzieję, że publiczność widzi sprawy jaśniej”.
Źródło: wsj.com, AS.