40. rocznica wprowadzenia stanu wojennego w Polsce skłania do wspomnień i refleksji. Trudno jednak zrozumieć co chodziło po głowie red. Konradowi Piaseckiemu, by w tym szczególnym czasie wspominania ofiar komunistycznego reżimu, mającego krew Polaków na rękach, oddać głos Jerzemu Urbanowi. I czemu dziś służyć ma promowanie człowieka tak zasłużonego dla komunistycznej władzy.
Jerzy Urban, rzecznik rządu Wojciecha Jaruzelskiego i twarz stanu wojennego wystąpił w TVN24 Go. To jeden z gości Konrada Piaseckiego w rozmowach o wydarzeniach sprzed 40 lat. Z jakiego powodu naczelna twarz komunistycznej propagandy, twarz przez wielu Polaków zapamiętana jako odrażająca, znalazła swoje miejsce i czas na promocję we współczesnych mediach?
Trudno znaleźć tu jednoznaczna odpowiedź. Bo to co Urban uczynił dla słusznie minionej władzy sprawia, że o jego „dokonaniach” należy rozmawiać (jeśli już nie na sali sądowej), to tylko na zasadzie eksperckiej debaty historycznej o stanie wojennym i jego głównych aktorach. Nie jest to z pewnością partner do ekskluzywnych wywiadów i wspomnień, które – mimo starań redaktora prowadzącego o obiektywność – owocują czymś co wygląda na opowieść (udającego poczciwego) starszego pana, któremu przyszło niegdyś żyć w trudnych czasach, i którego los postawił po jednej ze stron jakiegoś konfliktu… Sam Urban tego rodzaju medialną inicjatywę politycznych oponentów zapewne zaliczyłby do kategorii „seans nienawiści”, jak raczył mawiać o Mszach za Ojczyznę.
Wesprzyj nas już teraz!
Urban w swoich wspomnieniach wychodzi na niewiniątko. On nic nie wiedział o planach wprowadzenia stanu wojennego, bo choć władza miała do niego zaufanie, to była to wiedza ekskluzywna i jak mówił, „dzięki temu to się udało”. Gdy otrzymał polecenie stawienia się w biurze trwały już aresztowania, w których skali nie był zorientowany.
Były rzecznik gen. Jaruzelskiego, jak się okazało, wciąż nie wyszedł ze swej roli i opowiadał jak to towarzysz generał szykował swoje sławne przemówienie, jakby w oderwaniu od trwających w Polsce obław – odizolowany od tych „co robili stan wojenny”. On tylko pisał… A Urban? On tylko bał się tego, że tak jak w Budapeszcie, wydarzy się coś niespodziewanego, że „pijany milicjant na motocyklu przejedzie kobietę w ciąży, zrobi się zbiegowisko, tłum się podnieci i pójdzie na magazyn broni”.
Komunistyczny propagandzista opowiadał jak to oddychał z ulgą, gdy okazało się, że historia się tak nie potoczyła, że była to „dobrze zrobiona pacyfikacja” i już nie grozi Polsce radziecka interwencja – to była ta wielka niepewność, której władza się obawiała. Sam Jaruzelski miał mieć bowiem wielkie obawy, że jak nastąpi interwencja wielkiego brata ze wschodu, to go zamkną i miał twierdzić, że „by sobie palnął w łeb”. A Urban i podobnie myślący komunistyczni aparatczycy obawiali się bardzo, że w partii są agenci, którzy chcą ową interwencję sprowokować.
„Bohater” rozmowy TVN24 Go wspomniał też o zapomnianym „dobrodziejstwie” stanu wojennego – to większa autonomia Polski w relacjach z Moskwą. To był dla Urbana jeden z motywów, dla których popierał „bardzo entuzjastycznie” stan wojenny. Mówił, że Zachód też był zadowolony z decyzji władz Polski. Bo stan wojenny był lepszy niż interwencja radziecka, która oznaczałaby destabilizację Europy i destabilizację w kraju. Bo obawiano się, że wewnątrz Polski wybuchnie starcie, być może zbrojne i wówczas koegzystencja Wschodu i Zachodu „upadnie na pysk”. Cóż z tego, że Solidarność takich planów działania nie miała?
Dalej Urban uznał, że nigdy nie myślał, że stał po złej stronie barykady. Mówił, że niezależnie od sytuacji zawodowej nie chciałby mieć ze „S” nic wspólnego, tak jak dziś nie można sobie wyobrazić że się jest zwolennikiem PiS. To go „mierziło jako katolickie, tradycjonalne”. Choć, jak wyznał, towarzysko było mu nieco bliżej do niektórych opozycjonistów niż do twardogłowych generałów.
Jerzy Urban opowiadał jak to „z niechęcią” patrzył na działania władzy, która wsadzała ludzi do więzień właściwie za nic. Twierdził, że trzeba to robić bez więźniów politycznych i sam sugerował, by na 2 lata osoby te opuszczały kraj. Ale i tak twierdził, że nie miał wówczas pojęcia o liczbie internowanych. Ów brak wiedzy nie przeszkadzał mu gdy odsądzał od czci i wiary aresztowanych opozycjonistów… No zaraz bohatersko przeszedł do etapu grupy trzech (Ciosek, Pożoga, Urban), którzy sugerowali zmiany dotyczące sposobu porozumienia się z „drugą stroną”. A to Urban odczytał nawet jako akt buntu przeciw władzy, bo tego rodzaju planowanie było w gestii Komitetu Centralnego.
Pytany o śmierć Grzegorza Przemyka, naczelny propagandysta komunistów stwierdził, że nie pamięta co dokładnie mówił, że był tu krytyczny wobec działań MO i uważał, że należy tych milicjantów co byli wówczas na komisariacie zawiesić i następnie zbadać, który bił studenta, a który nie.
Urban, jako rzecznik zaprzeczał, że SB torturuje ludzi i bronił ich działań. „Ogólnie rzecz biorąc broniłem, nie znaczy to, że zajmowałem się głupią propagandą, by potwierdzać wszystko, co się by władzy spodobało” – dodał. I stwierdził, że nie miał wiedzy o wszystkich podłościach bezpieki. A to co głosiła opozycja niekoniecznie było prawdą, choć… często było. Urbana przekonywały materiały bezpieki, bo zawierały wiele detali, ale nie chciał uogólniać do czego go przekonywały, a do czego nie, bo to „różnie było”.
Pytany o śmierć ks. Jerzego Popiełuszki i jego narracją o kapłanie stwierdził, że pisał o nim różne rzeczy, ale czy to oznacza, że się jest współwinnym morderstwa. Jak mówił, wierzył w to co pisał o kapłanie, choć sam nie chodził do kościoła i nie słuchał jego słów. Dostawał za to esbeckie stenogramy i w „oparciu o nie, z pewnym wyostrzeniem” mówił to, co wyczytał z tych kazań. I to były wiece polityczne, a władzę mocno to irytowało. A były trzy takie ośrodki (Warszawa, Nowa Huta i Wybrzeże), gdzie trwała „agitacja polityczna mająca przykrywkę kazań”.
Dziś Urban właściwie nie żałuje swoich wyborów (w tamtym czasie, z tamtą wiedzą). I jak mówił, nie jest skłonny do wybielania się, to pisząc historię o sobie eksponowałby swoją działalność reformatorską. Rzecznikowanie szefowi reżimu Urban ocenił jako dobrą decyzję, bo jego nazwisko stało się sławne. A choć popularność nie jest celem samym w sobie, to po zmianie władzy jego pismo zyskało poczytność.
Niestety, dziś w pułapkę owej urbanowej sławy wpadł Konrad Piasecki, dając twarzy zbrodniczego systemu kontynuować swoją narrację z pozycji „poczciwego dziadka” na antenie tym razem nie reżimowej telewizji, ale prywatnej platformy. I to jest chyba najlepszy obraz 32 lat wolności w Polsce i jakości rozliczenia się z komunistyczną przeszłością.
Marcin Austyn
Zobacz także komentarz Łukasza Karpiela: