11 marca 2024

Za ten skandaliczny film Emma Stone otrzymała Oscara! [Prostytutka nowym nadczłowiekiem. Recenzja „BIEDNYCH ISTOT”]

(Źródło: materiały promocyjne filmu/Oprac. GS/PCh24.pl)

W skrócie – to filmowy Frankenstein w epoce wiktoriańskiej, gloryfikujący naczelne mity rewolucji seksualnej. Nic dziwnego, że to krzywe zwierciadło, utrwalające – niczym baśniowe lustereczko – swojego posiadacza w absolutnym samozadowoleniu, zdobywa poklask lewicy na całym świecie.

Na początku zastrzeżenie. „Biedne Istoty” to niestety kolejny film z cyklu „zobaczyliśmy, abyście Wy nie musieli”. Najnowszy szlagier Krainy Marzeń (11 nominacji do Oscara) to nie tylko, jak można wnioskować z materiałów promocyjnych, intrygujący komedio-dramat science-fiction, ale perwersyjna opowieść o kobiecej seksualności, miejscami przechodzący w soft-porno, przykryte dla niepoznaki pastelowymi barwami i jaskrawością kostiumowej belle epoque.

Rozdźwięk między zabawnymi trailerami a przytłaczającą w swej wulgarności treścią jest tak ogromny, że niejeden widz może poczuć się oszukany. Licząc na steampunkową wersję Pięknej i Bestii, otrzymujemy bowiem nieco bardziej kolorową Nimfomankę.

Wesprzyj nas już teraz!

Z zewnątrz ekranizacja powieści z 1992 r. o tym samym tytule, nie wyróżnia się niczym szczególnym: ot, kolejna postmodernistyczna adaptacja powieści o doktorze Frankensteinie. Tym razem szalony naukowiec Godwin Baxter (Willem Dafoe) przywraca do życia kobietę w ciąży, która rzuciła się z mostu. Chcąc uchronić ją przed powrotem koszmarów z przeszłości, przeszczepia jej mózg nienarodzonego dziecka. Tym samym Bella (Emma Stone) – dojrzała fizycznie kobieta o umyśle noworodka, ma okazję napisać historię swojego życia na nowo.

Ale „Biedne istoty”, podobnie jak literacki pierwowzór, to coś więcej niż kolejna propozycja z gatunku fantastyki naukowej. Jak przekonywała odtwórczyni głównej roli – film to „jedna wielka metafora”.  Rzeczywiście, dzieło Yorgosa Lanthimosa stanowi lustro, w którym przegląda się dekadencka i zdemoralizowana antykultura współczesnego Zachodu. Ale czyni to w sposób absolutnie afirmatywny. Filmowy Frankenstein w epoce wiktoriańskiej gloryfikuje naczelne mity rewolucji seksualnej. Nic dziwnego, że to krzywe zwierciadło, utrwalające – niczym baśniowe lustereczko – swojego posiadacza w absolutnym samozadowoleniu, zdobywa poklask lewicy na całym świecie.

Świat między nogami

Pierwszy z nich dotyczy mitu feministycznego, zgodnie z którym kobieta prawdziwie wyzwolona to taka, która z seksualności uczyniła narzędzie poznania, a prawdę o sobie może zacząć odkrywać dopiero w momencie pełnego zaspokojenia wszelkich fizycznych pragnień. Na drodze tego osobliwie rozumianego „oświecenia” stają, jak nietrudno się domyślić, religia, kultura, wychowanie, „toksyczna męskość”, monogamia, a zwłaszcza – instytucja małżeństwa, ukazywana jako narzędzie opresji i praprzyczyna wszystkich problemów. Natomiast pierwszy krok na tej drodze stanowi – zarysowana enigmatycznie i bynajmniej nie wprost – aborcja, czyli, choć bolesne i tragiczne, to jednak oczyszczające doświadczenie, dzięki któremu kobieta otrzymuje drugie życie.  

Dopiero oswobodzona z kajdan, symbolizowanych przez rygoryzm XIX – wiecznej epoki, Bella Baxter jest w stanie stać się prawdziwie sobą. A na dodatek, jak słyszy od pewnej „burdelmamy” – „zdobyć cały świat”, tzn. skutecznie wykorzystywać seks do swoich celów. Główna bohaterka świadomie wstępuje w stały związek, wybiera drogę kariery zawodowej i jest w stanie uporać się z przeszłością dopiero po odbyciu podróży, która rozpoczyna się w łóżku kochanka, a kończy sadomasochizmem w paryskim zamtuzie.

Hollywood promuje niniejsze przesłanie w czasie, gdy pornografia na dobre weszła już do mainstreamu, „praca na kamerkach” robi furorę wśród nastolatek, a w Polsce nie ma tygodnia, by któreś z lewicowo-liberalnych mediów nie przekonywało o zaletach niewierności. Na naszych oczach obserwujemy swoisty marsz wyzwolicieli prostytutek, domagających się praw socjalnych, rezygnacji ze „stygmatyzującej” terminologii i afirmacji „sex workingu”, jako pracy, która nie hańbi.

Tym biednym dziewczynom – Biedne Istoty (sic!) – wmawia się, że po latach pracy w branży, a nawet zwyczajnym okresie poszukiwań i eksploracji, będą w stanie nie tylko spełniać marzenia o pracy w kancelarii prawnej, ale również spełniać się jako żony i matki. Kłamstwo rzekomego wyzwolenia seksualnego jeszcze nigdy nie było tak perfidne, a złota klatka jeszcze nigdy nie błyszczała tak jasno. A rozczarowanie i frustrację wynikające z niemożności spełnienia powyższych obietnic, z łatwością można skierować w stronę wyimaginowanych systemów opresyjnych: Kościoła, małżeństwa, czy samej kultury chrześcijańskiej.

Nadczłowiek

Ale „Biedne istoty” uosabia również współczesne nadzieje zdemoralizowanych elit Zachodu, dla których obecna egzystencja, pozbawiona jakichkolwiek odniesień do metafizyki i moralnych fundamentów, jawi się niczym więzienie. Podobnie jak w przypadku historii o dr. Frankensteinie, a także poprzednich wcieleń tej opowieści, sięgających żydowskich legend o golemie czy snów średniowiecznych alchemików, mamy do czynienia z marzeniem o nadczłowieku. Wyzwolonym nie tyle od cierpienia czy śmierci, ale przede wszystkim od moralnej winy. Wyzwolonym, dodajmy, nie siłą Chrystusowego Odkupienia, ale przy pomocy środków technicznych.

Dzieło Lanthimosa to przede wszystkim hołd złożony nauce i samym naukowcom, którzy przekraczają granice tego co znane i osiągalne, nawet za cenę ogromnego cierpienia. Symbol tej niewdzięcznej misji stanowi zdeformowane ciało Godwina Baxtera, będącego ofiarą eksperymentów własnego ojca. Szalony naukowiec nie tylko nie miał mu tego za złe, ale sam poszedł w ślady swojego oprawcy, będąc przekonanym o wyższości dzieła nad osobistymi animozjami.

Co więcej, Baxter już na samym początku pyta swojego asystenta, czy jest osobą wierzącą. Jednak nie w Boga, ale swój własny geniusz. Bella natomiast zwraca się do swojego twórcy mianem „God”, co można by uznać za skrót od „Godwina”, gdyby nie oficjalne tłumaczenie, wyjaśniające, że chodzi o słowo „Bóg”.

Sama główna bohaterka nie jest człowiekiem, w pełnym tego słowa znaczeniu. Nie jest też, choć może się tak na początku wydawać, potworem. Bella to w istocie istota transhumanistyczna, udany eksperyment, potrafiący analizować nawet najbardziej intymne doświadczenia przez pryzmat chłodnej empirii. Jej seksualność nie ma w sobie nic z romantyzmu; traktuje ją jako czystą aktywność fizjologiczną, oderwaną od jakichkolwiek emocji. Poczucie opanowania nie opuszcza jej nawet w sytuacji oddania się za pieniądze czy gwałtu.

Seks, w odróżnieniu od ludzi żyjących w jej epoce, nie jest dla niej przedmiotem zniewolenia, ale wręcz przeciwnie; pozwala odkryć niezmierzone pokłady wewnętrznej siły. To apoteoza wręcz okultystycznego przekonania, że akt miłosny jest w stanie połączyć nas z Absolutem, ale dopiero za cenę bluźnierczego sprzeciwu wobec pierwotnego celu, jaki nadał mu Stwórca. 

Transhumanizm obiecuje zaś ludzkości wyzwolenie od udręki spowodowanej wyborem moralnego zła. Dostrzegając fiaska poprzednich rewolucji, rozwiązanie problemu widzi nie w rewolucji społecznej, edukacji czy przejęciu instytucji kulturowych, lecz w rozwoju technologicznym. Sprowadzając człowieka wyłącznie do aktywności elektrochemicznej mózgu, przekonuje o możliwości zapewnienia szczęścia poprzez odpowiednie „zhakowanie” jego wewnętrznego systemu operacyjnego. Przy okazji przejmując jego stery kontrolne.

Ideał uosabiany w postaci Belli, przekonują transhumaniści, da się osiągnąć dzięki odpowiedniej „lobotomii” mózgu, resetowi zapewnionemu przez farmakologię lub rozwiązania cyfrowe, które nie tylko pomogą w uporaniu się z niechcianą ciążą, ale i wyrzutami sumienia.

Niekończąca się przyjemność bez konsekwencji. Oto jedyne marzenie na które stać postmodernistyczne, zdegenerowane, miotane przez pożądliwości ciała i zwierzęce instynkty elity. Na dodatek porywające w swoich nieustannych bachanaliach coraz więcej mas – prawdziwe „biedne istoty”, które potrzebują współczucia, ale nade wszystko – modlitwy.

Piotr Relich

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij