15 lutego 2016

Przeciwko imigrantom i centralistycznej UE. O co walczy Alternatywa dla Niemiec?

(fot. alternativefur.de)

Alternatywa dla Niemiec stała się w tym roku trzecią polityczną siłą w kraju. Będzie zyskiwać na popularności tak długo, jak długo trwać będzie kryzys imigracyjny. Rządząca koalicja robi wiele, by zdyskredytować nową konkurencję. Określanie jej mianem populistycznej, faszystowskiej i po prostu głupiej to norma. O co tymczasem tak właściwie walczy Alternatywa?

Skąd się wzięła?
Alternatywa dla Niemiec (Alternative für Deutschland, AfD) powstała w lutym 2013 roku z inicjatywy byłych polityków CDU, przede wszystkim Bernda Lucke, Alexandra Gaulanda, Konrada Adama i Gerda Robanusa. Ugrupowanie zaczęło działalność od ostrego kontestowania unijnej polityki wobec kryzysu strefy euro. Partia opowiadała się albo za ograniczeniem obszaru wspólnej waluty i wyrzuceniem z niego bankrutów, albo za powrotem walut narodowych. Towarzyszyła temu silna krytyka Unii jako projektu centralistycznego: AfD, choć podkreśla wagę swobodnego handlu na rynku europejskim, sprzeciwia się nadmiernej władzy instytucji UE, postulując przekazanie na powrót szerszych kompetencji rządom narodowym. W polityce wewnętrznej od początku głosi konieczność ograniczenia państwa opiekuńczego, uproszczenia systemu podatkowego i wzmocnienia rodziny. Sprzeciwia się ideologii gender, zwłaszcza w edukacji. Partia popiera silniejszą ochronę życia, ale nie proponuje zakazu „aborcji”. W tej sprawie chciałaby jedynie ogólnokrajowego referendum. Już w początkach działalności Alternatywa prezentowała się jako ugrupowanie wrogie bezrefleksyjnemu otwieraniu granic na imigrantów, zwłaszcza obcych kulturowo i nieprzydatnych dla niemieckiej gospodarki.

Wesprzyj nas już teraz!

Rozłam… i przełom
Ten program przynosił pewne sukcesy. W 2014 roku AfD wprowadziła kilku posłów do parlamentów Brandenburgii, Saksonii i Turyngii, w 2015 roku – Bremy i Hamburga. W 2014 otrzymała też 7,1 proc. głosów w wyborach do Parlamentu Europejskiego, co dało jej dwa mandaty. Aż do kwietnia 2015 roku partia była jednak wstrząsana wewnętrznymi konfliktami o władzę. Rozwiązał to dopiero zjazd partyjny w Essen, po którym u steru Alternatywy stanęła Frauke Petry, doktor chemii z dość niewielkim doświadczeniem politycznym. Walkę o władzę przegrał za to Bernd Lucke, jeden ze współzałożycieli ugrupowania. Lucke odszedł z AfD, pociągając za sobą wielu jej działaczy zaangażowanych głownie w kwestie ekonomiczne. Oprócz Petry w „nowej” AfD najważniejszą rolę zaczęli odgrywać Alexander Gauland, ekonomista prof. Jörg Meuthen oraz europosłanka Beatrix von Storch. Choć wielu prognozowało partii problemy z odrobieniem strat kadrowych, stało się inaczej.

Wszystko zmienił nagły rozwój kryzysu imigracyjnego, na którym AfD zbiła znakomitą część kapitału politycznego, zyskując zarówno nowych członków, jak i znaczne wsparcie finansowe od rozrastających się szybko rzesz sympatyków.

Kryzys imigracyjny
Gdy latem ubiegłego roku niemieckie granice zaczęły być szturmowane przez muzułmańskich imigrantów, wszystkie partie reprezentowane w Bundestagu – CDU/CSU, SPD, Zieloni, Lewica – opowiedziały się za pełnym ich otwarciem. Poza parlamentem donośny głos przeciwko zielonemu światłu dla „uchodźców” wznosiła w zasadzie jedynie Pegida. To jednak stowarzyszenie, a nie partia. Nadarzającą się okazję doskonale wykorzystała AfD, która pod wodzą Petry szybko wykreowała się na najbardziej zdecydowanego politycznego przeciwnika strategii partyjnego establishmentu. Zaczęła zwoływać demonstracje, częściowo konkurencyjne dla organizowanych przez Pegidę. Działacze Alternatywy otwarcie domagali się ustąpienia kanclerz Angeli Merkel, oskarżając ją o łamanie prawa niemieckiego. Wszystko to trafiało na podatny grunt: sondaże poszybowały w górę. W styczniu 2016 roku AfD cieszyła się poparciem 10-11 proc. Niemców, co uczyniło ją trzecim ugrupowaniem w kraju. Dla porównania: w wyborach do Bundestagu w 2013 roku zagłosowało na nią tylko 4,7 procenta uprawnionych. Skok jest olbrzymi i nie ma wątpliwości, że Alternatywa zawdzięcza go w całości kryzysowi imigracyjnemu. Ten zaś zdaje się nie mieć końca, a to oznacza, że paliwa wyborczego dla nowej siły długo jeszcze nie zabraknie.

Wszyscy są przeciw – także Kościół
Ogromny wzrost popularności AfD spowodował bardzo silną i agresywną reakcję jej ideologicznych oraz politycznych przeciwników. Lewackie bojówki ANTIFY zaczęły napadać na polityków Alternatywy. Ich ofiarą padła kilka razy choćby Beatrix von Storch. Zniszczono jej samochód i elewację biura. Z kolei jeden z szeregowych działaczy został niedawno, podczas rozwieszania plakatów partii, postrzelony z broni palnej przez nieznanego sprawcę. Także poważni przeciwnicy polityczni AfD rzadko kiedy mówią o niej inaczej niż jako partii „populistycznej”, „radykalnej” lub wręcz „faszystowskiej”. Wicekanclerz i szef lewicowej SPD domagał się nawet – wprawdzie bezskutecznie – objęcia Alternatywy nadzorem konstytucyjnym. Z kolei należący do grona najważniejszych i najbliższych Merkel polityków CDU, Wolfgang Schäuble, nazwał publicznie działaczy AfD „tępakami”.

Pomimo pewnej bliskości wobec katolickiego nauczania moralnego – większego na pewno, niż w przypadku CDU – Alternatywa nie cieszy się względami Kościoła katolickiego. Kością niezgody jest tu… imigracja. Kościół w Niemczech gorąco popiera politykę Merkel, przez AfD całkowicie kontestowaną. Sami politycy Alternatywy potrafią zresztą dolewać oliwy do ognia: Kilka dni temu Frauke Petry oraz Beatrix von Storch mówiły publicznie, że do uchodźców, którzy chcieliby przedrzeć się nielegalnie przez granicę, należałoby strzelać – także do kobiet. Miałoby to być zgodne z niemieckim prawem.

Alternatywa dla… Polski?
Czy wpływ AfD na rządy w Berlinie po wyborach w 2017 roku byłby pożądany z perspektywy Polski? Znaczna część spośród nas z chęcią widziałaby u władzy Niemców sprzeciwiających się lewicowo-liberalnym utopiom współczesności, a dodatkowo niechętnym europejskiemu centralizmowi. Z drugiej strony realizacja części postulatów Alternatywy mogłaby uderzyć po kieszeniach niektóre grupy naszych rodaków. Chce ona mianowicie ograniczenia wsparcia finansowego dla poszczególnych państw unijnych, w tym zmniejszenia dopłat dla rolników. Dla Polski niepokojąca może być też postawa tej partii wobec Rosji. Alternatywa, choć popiera ścisłą współpracę Niemiec i UE ze Stanami Zjednoczonymi w ramach NATO, jest przeciwna sankcjom nałożonym na Moskwę i opowiada się za „koncertem mocarstw” z jej udziałem. Oto cytat z oświadczenia wydanego w listopadzie ubiegłego roku, dość wymownie pokazujący, że trudno o jednoznacznie pozytywną ocenę AfD z perspektywy Warszawy: „Rosję postrzegamy jako prawomocnego gracza w koncercie mocarstw [niem. Konzert der Mächte] i jako ważnego partnera we wspólnej walce przeciwko islamistycznemu terroryzmowi. Wszystkie akty wymierzone w Rosję powodują w związku z tym osłabienie koalicji antyterrorystycznej. Z tego powodu AfD domaga się zniesienia wszystkich wymierzonych w Rosję sankcji oraz przywrócenia normalnych stosunków między NATO, UE a Rosją. Spór o prawno-międzynarodową przynależność Krymu nie może dłużej obciążać stosunków z Rosją”.

 

 

Paweł Chmielewski

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij