Z mistrzem Claudiem Scimone, założycielem i dyrektorem obchodzącego pięćdziesięciolecie istnienia zespołu I Solisti Veneti, rozmawia Paola Stefanucci.
W dzisiejszym świecie rozdzieranym tysiącami konfliktów i rozbuchanym konsumpcjonizmem, muzyka bardziej niż kiedykolwiek stanowi potrzebę ducha. Jako z natury najsubtelniejsza i najbardziej ulotna ze sztuk, dzięki swemu bezpośrednio angażującemu odbiorcę językowi, łączy ludzkie istoty ponad wszelkimi podziałami. A najwspanialsze karty w całych dziejach muzyki biorą swój początek z uczuć religijnych.
Wesprzyj nas już teraz!
Jaki okres był, według Pana, najważniejszy pod tym względem i jakie arcydzieło (lub arcydzieła) uważa Pan za najważniejsze z tej perspektywy?
– Wiara od zawsze stanowiła jedno z najważniejszych źródeł inspiracji wielkiej muzyki. Z tego punktu widzenia wielkie arcydzieła muzyki sakralnej powstawały we wszystkich stuleciach. Muzyka szkoły Maîtrise de Notre Dame czy wzniosłe karty śpiewu gregoriańskiego wybijały się w twórczości poszczególnych epok historycznych, jak również wspaniałe utwory sakralne Gabrielego, Monteverdiego, Galuppiego, Vivaldiego, Mozarta i im podobnych – aż do dziś.
Nie jest możliwe wskazanie najważniejszego arcydzieła wśród ogromnego repertuaru monumentalnych, wzruszających, niezwykle bogatych w wartości muzyczne i duchowe utworów. Jeżeli chodzi o moje czysto osobiste preferencje, bodaj najbardziej przeżyłem Missa solemnis Beethovena – jeden z najwyższych szczytów, na jakie kiedykolwiek wspiął się ludzki duch, wykonywaną pod moją batutą w bazylice św. Antoniego w Padwie z okazji 800. rocznicy urodzin tego świętego. Wielkie przeżycia towarzyszyły mi także podczas wykonywania Messa di Gloria Pucciniego z udziałem Andrei Boccellego z okazji otwarcia 50. sezonu I Solisti Veneti.
Gdy Missa solemnis Beethovena wyraża najbardziej majestatyczną a równocześnie wzruszającą wewnętrzną głębię uczuć religijnych poprzez swą pełną pasji i wzniosłości wymowę oraz język często pod względem harmonicznym i formalnym nowy, o tyle Msza Pucciniego uwypukla szczegółowo każde zdanie tekstu liturgii, ukazując i podkreślając poezję i najwyższą fascynację artystyczną każdym słowem i każdym zdaniem. Pozwala nam w pełni zrozumieć to nieprawdopodobnie nieosiągalne literacko i poetycko arcydzieło, jakim jest łaciński tekst Mszy.
Czy istnieje jakaś formuła na określenie partytury o charakterze sakralnym?
– Nie. Sakralny charakter partytury ma swoje źródło w sercu i w umyśle jej twórcy. Zbyt często krytycy muzyczni, niewolniczo trzymając się swych formuł (wygodnych dla ułatwienia katalogowania, ale nierzadko niebiorących pod uwagę religijnej inspiracji dzieła) chcieli na siłę identyfikować cechy niezbędne do uznania danego sposobu tworzenia za sakralny. Według nich muzyka religijna miałaby być komponowana w dość podstawowym stylu harmonicznym bez wokalności właśnie lirycznej i z obfitością elementów fugato, a jednak kontrapunktowych. W ten sposób poddano w wątpliwość religijny charakter licznych dzieł ożywionych najgłębszym mistycznym przesłaniem, takich jak Stabat Mater Rossiniego czy Requiem Verdiego!
W roku 1968 Paweł VI, zwracając się do uczestników kongresu AISC (Włoskiego Stowarzyszenia św. Cecylii) powiedział: Nie wszystko, co jest na zewnątrz świątyni, potrafi przekroczyć jej próg. Co Pan myśli o modnych ekstrawagancjach przenikających do liturgii z muzyki świeckiej, a nieodpowiadających z pewnością duchowi religijnemu?
– Paweł VI wypowiedział te słowa, bo miał ku temu wyraźne i udokumentowane powody. Niestety, istnieje bowiem w codziennej rzeczywistości Kościoła muzyka stanowiąca dysonans wobec muzyki Mozarta, jak na przykład najgorszego gatunku rock wykonywany przez grupki młodzieży.
Z drugiej strony, o ile to prawda, że w modlitwie może się wyrazić nawet najprostsze z religijnych uczuć, to jednak należy pamiętać o jej funkcji rytualnej, ukierunkowanej na wspólnotę wiernych, w której nie wszyscy są głusi, stąd trudno uznać za modlitwę bądź hołd składany Panu wykonywanie muzyki pozbawionej znaczenia przez zespół rozstrojonych gitar. Kościół zawsze, na przestrzeni całych swych dziejów, traktował muzykę jako narzędzie podnoszenia ducha, a nie naruszania dobrego smaku.
Przeczytałem z radością o żywionych przez niektórych biskupów zamiarach przywrócenia do Kościoła tej cudownej muzyczno-duchowej rzeczywistości, jaką jest śpiew gregoriański, który mimo swej monodyczności może być wykonywany w sposób akceptowalny praktycznie przez każdy chór wiernych, chociaż najdoskonalsze interpretacje pozostają zastrzeżone dla tych, którzy, jak benedyktyni, kultywują go od wieków.
Z Claudiem Scimone rozmawiał Paola Stefanucci.
Tekst ukazał się w nr. 11 dwumiesięcznika Polonia Christiana