2 listopada 2024

Przyjaciel i pomocnik Boga. Czy cierpienie i śmierć dziecka ma sens?

(Oprac. PCh24.pl)

W Księdze Izajasza czytamy: Spodobało się Panu zmiażdżyć Go cierpieniem. Jeśli On wyda swe życie na ofiarę za grzechy, ujrzy potomstwo, dni swe przedłuży, a wola Pańska spełni się przez Niego (Iz 53,10). Dlaczego Sługa Pański cierpi? Choć trudno to pojąć, to zadana mu boleść była wolą jego Pana. Chrześcijanin wie, że cierpienie, które współczesny człowiek najchętniej zaliczyłby do kategorii bezsensów, posiada wyjątkową wartość. Ale co począć, gdy niewinnie cierpi i umiera dziecko? Czy Bóg tego chce?

Trudno znaleźć odpowiednie słowa, kiedy ze zbolałym sercem pyta głośno matka lub ojciec o sens cierpienia oraz nieuchronnej śmierci ukochanego potomka. Dopiero, gdy z pytania: „dlaczego?”, przyjdzie im się mierzyć z pytaniem: „po co?”, mokrym od łez oczom może się ukazać zupełnie nowa perspektywa.

„One utrzymują świat”

Wesprzyj nas już teraz!

Wpatrując się w bolesne oblicze chorych i umierających dzieci, ks. Jacek Bazarnik, wieloletni kapelan Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie, doszedł do wniosku, że zarówno w Tym na Krzyżu, jak i w cierpieniu maleńkich niewiniątek Stwórca najpełniej przemawia do współczesnego świata – pragnącego żyć tak, jakby Boga nie było. W książce pt. „Cierpienie dzieci. Czy Bóg tego chce?”, duszpasterz chorych wskazuje, że Chrystus, choć przebywa w Chwale, to nadal cierpi w nas. Według duchownego, udrękami członków swego Mistycznego Ciała Jezus woła do Ojca: „ Przebacz!”. A do nas: „Opamiętaj się, patrz, jak ja w tym człowieku cierpię”. Cierpienie bowiem jest – pisze ks. Bazarnik – „dowodem zaufania, jakim Bóg darzy człowieka – nawet tak maleńkiego jak dziecko w tym szpitalu – pozwalając mu uczestniczyć w zbawczym cierpieniu swego Syna!”. Cierpienie dzieci zyskuje zatem odkupieńczy sens, jako że Chrystus wziął na siebie cierpienia ludzkości.

Tak przedstawiona perspektywa może być dla współczesnych niemal bluźnierstwem. Człowiek dzisiejszego zachodu nie chce, a nawet nie zamierza, cierpieć, ponieważ skupia się wyłącznie na doczesnej stronie ludzkiej egzystencji. Tymczasem w dotkniętym chorobą, obolałym dziecku zobaczyć możemy Szymona z Cyreny, który pomaga Bogu w niesieniu krzyża. Podobnie, jak Cyrenejczyk nie zdawał sobie sprawy, w dźwiganiu jakiego „ciężaru” miał zaszczyt uczestniczyć, tak i my często nie rozumiemy, że dotknięte „stygmatem cierpienia” maleństwa są w istocie wielkimi przyjaciółmi i pomocnikami Boga. Dla nas zaś nieocenionym darem.

O tym, skądinąd, mówił Pan Jezus św. Siostrze Faustynie, gdy ta prosiła Go o łaskę przez wzgląd na trudy i niedogodności, z jakimi zmagają się małe dzieci. Na to ze łzami w oczach Zbawiciel miał powiedzieć: „widzisz córko Moja, jak bardzo Mi ich żal, wiedz o tym, że one utrzymują świat (Dz 286). Zapewne z tego właśnie powodu Ojciec Święty Jan Paweł II Szpital-Pomnik Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie-Międzylesiu nazywał „Sanktuarium Odkupieńczego Cierpienia”. Bezsilny i utrapiony bólem mały człowiek zazwyczaj nie ma świadomości wagi swojego doświadczenia. Nie oznacza to, by dzieci nie rozważały zbawczych prawd wiary w odniesieniu do siebie. W książce-wywiadzie pt. „Nad życie. Czego uczą nas umierający?” Małgorzata Musiałowicz, pediatra i prezes zarządu Fundacji Hospicjum dla Dzieci „Alma Spei” w Krakowie, opowiedziała o ciężko chorym dwunastolatku, który do jednej z pracownic hospicjum zwrócił się ze słowami: „Wie pani, jak patrzę na ten krzyż zawieszony u wejścia do mojego pokoju, to tak sobie myślę, że Pan Jezus cierpiał bardziej niż ja”. Jak wspominała dalej, „Gdy umierał, to się uśmiechał. Nie powiedział ani jednego słowa skargi. Uśmiech nam zostawił”.

„Chore dzieci potrafią zmieniać świat”

Nastoletni syn rabina Herolda S. Kushnera nieuleczalnie zaniemógł. Problemy zdrowotne Aarona przemieniły ojca. Po śmierci chłopca swoje doświadczenia opisze w publikacji pt. „Kiedy złe rzeczy zdarzają się dobrym ludziom?”. Herold stał się bardziej empatyczny, potrafił udzielać innym dobrych rad, jego wnętrze promieniowało dziwną radością. Jednak wszystko to oddałby, jak sam przyznał, gdyby mógł odzyskać swoje zdrowe dziecko. Który kochający ojciec czy matka nie przyznałby mu racji? Dlaczego Pan Bóg wyznacza niektórym rodzicom taką ścieżkę życia, tego nie wiemy. Za św. Pawłem możemy jedynie powiedzieć: „Jakże niezbadane są Jego wyroki i nie do wyśledzenia Jego drogi. Kto bowiem poznał myśli Pana albo kto był Jego doradcą?” (Rz 11, 33-34). Spróbujmy zatem przyjrzeć się owocom trudnego do przyjęcia bólu, jaki dotyka najbliższe otoczenie dziecka naznaczonego „stygmatem cierpienia”, po którym zazwyczaj następuje kres życia.

Wspomniany kapelan, na co dzień posługujący maleńkim pacjentom w warszawskim szpitalu, relacjonuje w swojej książce historie złamanych przez śmierć potomka rodziców. Kiedy ich boleść jest tak wielka, iż każde nieumyślnie wypowiedziane słowo mogłoby pogłębić jedynie niewidzialną ranę, duchowny stara się razem z nimi – jak sam napisał – „przecierpieć”. Wtedy to bowiem czuje wielki ciężar w sercu oraz niewypowiedzianą niemoc. To prowadzi go jednak głębiej, do wnętrza. I nagle okazuje się, że to, o co się troszczy w codziennej egzystencji przestaje mieć znaczenie. Wówczas często pyta siebie: „O co tak właściwie chodzi w moim życiu?”.

Z podobną refleksją konfrontuje czytelnika Małgorzata Musiałowicz. W rozmowie z Marią Mazurek i Wojciechem Harpułą, autorami wywiadów pt. „Nad życie…”, pediatra wyznała: „Jestem twardo stąpającym po ziemi człowiekiem, ale czasem wydaje mi się, że te chore dzieci potrafią zmieniać świat. Pokazują zupełnie inną perspektywę. Problemy i zagadnienia, które stanowią treść życia większości ludzi, tracą na znaczeniu. Zaczyna się inaczej patrzeć na świat”.

Posługiwanie śmiertelnie chorym pacjentom zmienia nie tylko optykę personelu szpitalnego. Bywa, że korzyść odnoszą osoby, które znalazły się „przez przypadek” w otoczeniu wymagającego opieki medycznej malucha. „Współpracowaliśmy kiedyś z jedną z krakowskich szkół średnich. Gdy któryś z uczniów coś przeskrobał, to w ramach przymusowego wolontariatu, wysyłano go, żeby odstał swoje z puszką przed kościołem. (…) Raz padło na jedną dziewczynę z kłopotami: paliła, wagarowała, miała kontakt z narkotykami. Odbębniła kwestę, ale miała jeszcze przyjść do hospicjum i pomóc w organizacji spotkania z rodzicami chorych dzieci. Roznosiła herbatę i jedno z naszych dzieci się do niej uśmiechnęło. Opowiadała później, że coś się w niej wtedy stało. Sama nie wiedziała co. Zaczęła się uczyć, zdała maturę, dostała się na studia. To, czego przez lata nie zdołali dokonać pedagodzy, zrobiło nasze dziecko jednym uśmiechem” – mówiła prezes krakowskiego hospicjum.

Dla rodziców schorowany i bolejący potomek zmienia wszystko. Nic już nie jest takie, jakie było wcześniej. W obliczu wyzwań wiążących się z chorobą małego członka rodziny, przemodelowaniu ulega cała codzienność. Ludzie utrapieni trudami swoich pociech dojrzewają, przestają w sprawach błahych widzieć problem. Kompletnie zmienia się ich perspektywa i hierarchia wartości. Lekarze słyszą czasem od opiekunów swoich pacjentów godne rozwagi pytania: „Cóż mi z tych wszystkich pieniędzy, skoro nie mogę kupić zdrowia dla mojego dziecka?” Rozumieją, że to, co było dla nich kiedyś istotne, zostało niemal doszczętnie zdewaluowane. Przestają się liczyć sprawy materialne. Ważna zaczyna być obecność drugiego człowieka. Przywołana wcześniej pediatra na pytanie: „czy choroba dziecka zmienia rodziców?” odpowiedziała: „Pamiętam taką sytuację sprzed kilkunastu lat. Dziecko miało ciężką wadę genetyczną. (…) To dziecko było w domu przez kilka miesięcy. Po jego śmierci matka dziękowała Bogu za ten czas. Nie pytała, dlaczego jej dziecko nie żyło dłużej. Cieszyła się, że chociaż tyle. Rodzeństwo było dumne, że przez ten czas mogło zrobić tyle dobrego dla siostry – głaskać ją, trzymać na rękach, zmieniać pampersy.”

Nie wszyscy jednak z takim spokojem przeżywają boleść i śmiertelną rozłąkę z maleństwem. Niektórzy rodzice tracą wiarę w Boga, w innych wiara się chwieje. Chodzą wprawdzie do kościoła, ale kazania i pieśni opiewające dobroć Stwórcy drażnią ich. Bóg stał się dla nich niepojęty. Kłócą się z Wszechmocnym na poważnie, ale jednocześnie jakby wątpili, że istnieje i cokolwiek może sprawić.

Towarzyszący im w tych trudnych chwilach szpitalny kapelan, ks. Jacek Bazarnik, jest jednak zdania, o czym nie zawsze komunikuje rodzicom wprost, że w doświadczeniu „stygmatu cierpienia” u istot najniewinniejszych opiekunowie i bliscy mają szansę, aby w tym wszystkim Pana Boga poznać, pokochać i w ten przeciwny sposób Mu służyć, ożywiając w sobie chrześcijańską nadzieję na życie wieczne. Duszpasterz chorych dzieci radzi, by w tej kategorii otwarcia na świętość stanąć z odwagą u boku zawieszonego na drzewie krzyża Chrystusa oraz przyjąć każde cierpienie w świadomości, że choćby się chciało cały dom otoczyć kolczastym płotem, a potem wykopać wokół niego szaniec, cierpienie i tak przyjdzie. „Zawsze musimy pamiętać – pisał duchowny – że nasze życie na tym świecie jest przechodzeniem z Jezusem od Krzyża do Chwały, od śmierci do Życia. Jak nam przypomina św. Paweł Apostoł w Liście do Rzymian: cierpień obecnego czasu nie da się porównać z przyszłą chwałą, jaka objawi się w nas (por. Rz 8,18). Dlatego znośmy przyszłe cierpienia z radością przyszłej chwały. Szczęśliwi jesteśmy, jeśli potrafimy znosić z cierpliwością doświadczenia życiowe w łączności z cierpieniem Jezusa! Po okresie próby otrzymamy koronę Chwały, którą Pan Bóg obiecał tym, którzy Go miłują”.

W obliczu niegłębionego nieraz cierpienia pozostaje nam zawierzyć się Panu, prosząc o wystarczająco dużo łaski, byśmy przeszli przez ciemny tunel w zaufaniu, że na jego końcu czaka nas oślepiające światło, które nam wszystko wyjaśni.

Anna Nowogrodzka-Patryarcha

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij