15 czerwca 2021

Przyjeżdża wujek z Ameryki…

(POOL / Reuters / Forum)

Pierwsza wizyta nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych do Europy, zawsze wzbudza intensywne spekulacje. Kimkolwiek by nie był, Demokratą czy Republikaninem, słusznie oczekuje się, że wizyta ta wyznaczy trend na całą jego kadencję. W przypadku prezydenta Bidena, który ma stanowić zwrot o 180 stopni względem poprzednika, te oczekiwania są tym bardziej wygórowane. Słusznie – a zarazem, zupełnie niesłusznie.

We wcale nie tak dawnych czasach, za PRL-u, dobrze było mieć wujka w Ameryce. Co jakiś czas bowiem wujek albo coś przysyłał, albo przyjeżdżał z furą prezentów. Ale nie zawsze. Czasem wujek przyjeżdżał jako zrujnowany, schorowany bankrut. Nic nie dawał, za to sam potrzebował wsparcia. Skoro więc media amerykańskie ustawicznie kreują prezydenta Bidena na dobrego „wujaszka” czy wręcz „dziadunia”, nasuwa się oczywiste pytanie: do którego z przedstawionych wariantów wujka z Ameryki pasuje obecny prezydent. Pytanie to ma dwa aspekty – personalny i państwowy.

Kim jest ten wujek z Ameryki?

Na poziomie personalnym więc, Bidena można scharakteryzować jako polityka elastycznego, doświadczonego, ale niezbyt błyskotliwego. Człowieka, który nawet w swoich najlepszych latach nigdy nie wykazywał ani szczególnego polotu, ani żadnych ponętnych wizji. Człowieka, który, jeśli miał własne poglądy, to zawsze był gotów je zmienić na rzecz takiego czy innego ducha czasu. W normalnych okolicznościach, Biden i inni mu podobni politycy nigdy nie dochodzą do prezydentury – partia dobiera ich jako wiceprezydentów, aby „uzupełnić” wizerunek bardziej błyskotliwego, ale zwykle młodszego i mniej doświadczonego kandydata na prezydenta. Dojście do władzy Bidena w 2020 r., jest pochodną szeregu zbiegów okoliczności, które sprawiły, że z jednej strony, Partia Demokratyczna nigdy nie była bardziej zdesperowana zwycięstwa przeciw znienawidzonemu Republikaninowi, a z drugiej – nigdy nie była bardziej niepewna co do szans swoich kandydatów. Demokraci wybrali Bidena na swojego kandydata jako tego który ma najmniejszy elektorat negatywny. Nikt nie chciał Bidena, ale też nikt go nie nienawidził – i to wystarczyło. W tym sensie, Biden rzadko tylko będzie błyszczał swoimi własnymi pomysłami – jest prezydentem fasadowym, prezentującym obecne poglądy amerykańskiego establishmentu. Politycy, którzy myślą, że będzie im łatwiej coś ugrać ze Stanami, jeśli nawiążą dobre relacje z Bidenem są po prostu w błędzie. Biden zbudował swoją karierę na byciu wcieleniem establishmentu.

Wesprzyj nas już teraz!

Do osobowości dochodzi kwestia zdrowia. Zachowanie i przemówienia 78-letniego Bidena drastycznie się zmieniły w ostatnich dwóch latach, dając nieustannie pożywkę spekulacjom o starczej demencji. Niemalże w każdym dłuższym wystąpieniu Bidena, o ile nie jest ono ściśle wyreżyserowane z użyciem teleprompterów, pojawiają się nie tyle wpadki, co zupełne nieraz wykolejenia. Prezydent potrafi mieszać fakty, wydarzenia, imiona i nazwiska, gramatykę, słowa. Zdarzyło mu się parokrotnie wypowiadać słowa nie figurujące w żadnym słowniku, a w paru przypadkach wygłosił tak niekoherentne frazy, że nikt właściwie nie wiedział co miał na myśli. Oczywiście, tak nie jest cały czas, a nieraz widać przebłyski dawnego Bidena – ale nawet w najlepszym przypadku, Biden operuje na zwolnionych obrotach, co doskonale było widać na nagraniach z zakończonego właśnie szczytu G7.

Na poziomie personalnym więc, wujek Biden jest nie tyle bankrutem, co figurantem, otoczonym wianuszkiem doradców, pilnujących, aby nigdy nie odchodził od uprzednio zaplanowanego scenariusza. Jego spotkania będą oczywiście pozorować ważkość i powagę – ale prawdziwe rozmowy odbędą się w cieniu, prowadzone przez jego sekretarza stanu, Antony’ego Blinkena. Ten zaś jest tym bardziej sztampowym reprezentantem amerykańskiego establishmentu, który będzie dążył do przywrócenia między Stanami a Europą status quo ante Trump. Ale co to konkretnie oznacza i jakimi kartami przetargowymi dysponują obecnie Stany?

Do czego jest zdolna współczesna Ameryka?

Tu dochodzimy więc do aspektu państwowego. Nie ulega wątpliwości, iż Stany Zjednoczone jako państwo znajdują się dziś w najgorszym stanie co najmniej od czasów pierwszej wojny światowej, jeśli nie od początku swego istnienia. Gospodarka kraju jest w tragicznym stanie, na skutek spektakularnego samookaleczenia w związku z pandemią oraz narastających od lat problemów strukturalnych. Nie miejsce tu na dokładne opisanie tych problemów. Jest jednak jasne, że nawet jeśli w przekazie medialnym wciąż mówi się o potędze, to jednak na poziomie rządowym Stany Zjednoczone zdają sobie sprawę ze słabnięcia własnej pozycji w świecie. Właśnie dlatego, niektóre amerykańskie działania, zwłaszcza vis-à-vis Chiny, sprawiają wrażenie pewnej desperacji, chęci dopięcia swego zanim będzie za późno. Bez wątpienia Ameryka jest nadal najpotężniejszym mocarstwem świata, jednak stosunek sił zmienił się na tyle na niekorzyść Amerykanów, że ci nie wierzą już, iż mogliby samodzielnie powstrzymać rozpychanie się Chin na globalnej scenie.

Ameryka potrzebuje sojuszników przeciw Chinom. Ale Chiny to nie Związek Radziecki, mroczne imperium gotowe podbić świat siłami zbrojnymi. Zgoła odmienny modus operandi Chin, polegający na wymuszaniu kontroli poprzez handel, uzależnienie finansowe, a czasem po prostu przekupstwo, sprawia, że inne państwa nie uciekają w ramiona Amerykanów. Skoro walka nie jest konieczna, to wielu zastanawia się – czy można się jakoś z tymi Chinami ułożyć? Prawda jest taka, że gdyby nie „wstydliwe” problemy ludobójstwa na mniejszościach w Chinach, które tak „niefortunnie” nagłaśniają europejskie media, to Ameryka już teraz utraciłaby większość europejskich sojuszników.

Oprócz innych problemów, specyficznym wyzwaniem dla Stanów w tym momencie są konsekwencje prezydentury Donalda Trumpa. Prezydent ten potrafił w wielu istotnych sprawach zmienić kurs swego państwa o 180 stopni. Nie ma właściwie znaczenia czy oceniamy jego działania jako dobre czy złe – z perspektywy reszty świata, Ameryka przestała być przewidywalna. Cóż bowiem z tego, że teraz władzę przejął znowu przewidywalny Biden, gdy głębokie problemy Ameryki sprawiają, że za cztery lata, z lądującego w Europie Air Force One może znowu wysiąść Trump, albo ktoś jeszcze bardziej zaskakujący? Kto zaś chciałby nadstawiać karku – choćby tylko politycznie – za interesy kraju, który w niedalekiej przyszłości może się obrócić na pięcie i pójść inną drogą?

Czy powróci „tak jak było”?

Z tego względu, Ameryka roku 2021 nie może już w Europie odzyskać pozycji, którą miała jeszcze kilka lat temu. Pierwszą tego wskazówką jest wycofanie amerykańskich sankcji wobec rurociągu Nord Stream 2. Amerykanie nadal uważają, iż rurociąg ten uderza w interesy amerykańskie, popychając Europę w ramiona Rosji. Musieli jednak uznać, że są wobec tego projektu bezsilni, i lepiej jest zrezygnować z jawnego sprzeciwu w nadziei że w ten sposób uda się zaskarbić odrobinę dobrej woli w Berlinie… i w Moskwie.

Kolejną wskazówką były „stanowcze” rozmowy między Bidenem a premierem Johnsonem w Wielkiej Brytanii. Ani Biden, ani jego sekretarz stanu nigdy nie ukrywali, iż uważają Brexit za rzecz katastrofalną z perspektywy interesów amerykańskich. Jednak Brexit to po prostu fakt, a Wielka Brytania dziś jest innym miejscem niż w 2016 roku. Biden miał zakomunikować Johnsonowi, że stanowczo nie życzy sobie, aby Brytyjczycy „zagrażali” traktatom pokojowym w Irlandii w ramach trwającego nadal sporu o post-brexitowską pozycję handlową Irlandii Północnej. Wszystko jednak wskazuje na to, że sprzeciw Bidena był może i stanowczy, ale bezobjawowy. Właśnie bowiem w tych dniach, potężny nowy brytyjski lotniskowiec, HMS Queen Elizabeth, płynie z grupą bojową do Azji, gdzie ma wspierać Amerykanów w manewrach na Morzu Południowochińskim. Brytyjczycy, poza tym, że Chiny zraniły ich dumę naruszając traktaty odnośnie Hong Kongu, nie mają już żywotnych interesów na tych wodach. Po raz pierwszy od czasów kolonialnych, Ameryka bardziej potrzebuje wsparcia brytyjskiego niż vice-versa. Tego faktu nie sposób przecenić.

A co z zakończonym właśnie szczytem państw G7? Tu przynajmniej Stany Zjednoczone odniosły już zawczasu konkretny sukces – wynegocjowały wstępną akceptacji państw G7 dla wprowadzenia globalnego minimalnego poziomu podatku dochodowego dla firm na 15%.  Tyle tylko że Stany Zjednoczone, które właśnie planują podniesienie tego podatku u siebie z 21% do 28%, z pewnością zaczynały te negocjacje od bardziej ambitnych celów niż 15%. Co więcej, zgoda państw G7, które wszystkie utrzymują swoje podatki powyżej tego poziomu, nie była wielkim wyzwaniem – tymczasem jednak, żeby faktycznie wprowadzić minimalny podatek na skali globalnej, Stany będą musiały przekonać do swojej propozycji wiele innych państw, z których wiele czerpie korzyści z niskich podatków. Jednym z tych państw są Chiny, które w Hong Kongu i w Makao utrzymują obecnie niższe podatki. W sytuacji rosnących napięć, ocierających się niemal o konfrontację zbrojną, Chiny mogą domagać się słonej ceny za takie ustępstwa.

Pozostaje wreszcie środowe spotkanie z prezydentem Putinem. Temu Biden obiecał bardzo stanowczo powiedzieć co myśli o rosyjskich poczynaniach na Ukrainie, na Białorusi i o atakach rosyjskich hakerów na amerykańskie cele. Czy powinniśmy się więc spodziewać, że po tym spotkaniu, prezydent Putin zmieni swoje stanowisko? Skoro Ameryka zrezygnowała, zawczasu i bezwarunkowo, z karty przetargowej jaką były sankcje na Nord Stream 2 – odpowiedź nasuwa się sama.

W ostatecznym więc rozrachunku, jeśli Amerykanie w ogóle żywią nadzieje, iż uda się „wymazać” cztery lata odmiennej polityki Trumpa, i sprawić, że będzie tak jak było – te nadzieje są płonne. Zresztą, Amerykanie chyba takich złudzeń nie mają. Ich wzrok kieruje się ku Azji, a gotowość na ustępstwa wobec Rosji wynika z faktu, iż Stany Zjednoczone nadal liczą na to, że uda się namówić Rosję przynajmniej do neutralności w amerykańskim zimnym konflikcie z Chinami.

Najważniejszym więc wnioskiem z amerykańskiej wizyty w Europie będzie brak szczególnych wniosków. Brak wielkich gestów, umów. Są sukcesy medialne – walka z globalnym ociepleniem i z wielką pandemią, a jakże, i oczywiście deklaracje, że stoimy razem wobec Chin. Jest jednak wątpliwe, aby Biden usłyszał ze strony swoich europejskich sojuszników jakiekolwiek konkretne i wiążące długoterminowo zobowiązania.

W jednej tylko kwestii, można powiedzieć, że faktycznie nic się nie zmieni. Oto prezydent Biden spotkał się ze swoim polskim odpowiednikiem tylko przelotem – zdjęcie i nic więcej. Z kolei nasz minister spraw zagranicznych wyraża publicznie zdumienie, że pomimo wcześniejszych obietnic, Ameryka nie konsultowała się z Polską w sprawie Nord Stream 2. W toksycznym związku polsko-amerykańskim, wszystko dalej obraca się wokół potrzeb jednej tylko strony.

Jakub Majewski

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(10)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie