29 czerwca 2020

Przywódcy „wystrugani z banana” i „trzecia droga”

Słynne powiedzenie publicysty Stanisława Michalkiewicza o „naszych umiłowanych przywódcach wystruganych z banana” znajduje zastosowanie w odniesieniu do wielu liderów na całym świecie. To szersze zjawisko sprawiające, że – niezależnie od tego, kto by rządził – odnosi się wrażenie jakbyśmy zmierzali w jednym, wyznaczonym z góry kierunku.

 

Profesorowie M. Gillens i B. Page opisując sytuację panującą w Stanach Zjednoczonych („Testing Theories of American Politics: Elites, Interest Groups, and Average Citizens”) podkreślają, że elity ekonomiczne i „zorganizowane grupy interesu” posiadają znaczny wpływ na politykę amerykańskiego rządu, podczas gdy przeciętni obywatele nie mają go wcale albo niewielki. Z kolei prof. P.L. Graham („Public adminsitration and the press”) zauważył, że grupy lobbujące i korporacje działają często na pograniczu korupcji, przyciągając polityków do swoich organizacji. Ci ostatni mogą także czerpać osobiste lub finansowe korzyści z relacji z biznesem. Zgodnie z koncepcją Jospeha P. Overtona (byłego pracownika korporacji Dow Chemical, późniejszego założyciela think-tanku Mackinac Centter of Public Policy) politycy realizują tylko te pomysły, które w danym czasie cieszą się szerszą akceptacją społeczną (okno Overtona). W zwiększeniu akceptacji dla niepopularnych idei globalistów pomagają politykom think-tanki i tzw. agenci zmian (celebryci, aktywiści itp.). Progresiści wychodzą z założenia, że to, co jest radykalne dla jednego pokolenia, może być już normalne dla następnego.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Dziś trudno oprzeć się wrażeniu, że chociaż głosuje się na danego kandydata w nadziei, iż pewne granice nie zostaną przesunięte, wkrótce okazuje się, że jest inaczej. Jakby z góry został wyznaczony cel, do którego wszyscy zmierzają. Politycy „wystrugani z banana” – używając określenia S. Michalkiewicza – mogą poruszać się w ramach wytyczonych granic. Różnica między liderami w zasadzie polega na tym, że niektórzy decydują się zmierzać w określonym z góry celu w sposób ewolucyjny (czasami nawet podrygując i odgrażając się, że są w stanie zrobić to czy tamto), a inni – rewolucyjny, nie zważając już prawie na nic. Pośród grupy tej znajdują się obecni przywódcy Kanady, Francji, czy Nowej Zelandii. Niegdyś byli to liderzy Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, realizujący cel globalizacji sprowadzający się do transformacji eko-społeczna.

 

Justin Trudeau

Kanadyjski premier Justin Trudeau wspiął się na szczyt rodzimej polityki po śmierci sławnego ojca, Pierre’a Trudeau – katolika z nazwy, który zalegalizował aborcję, sodomię i rozwody. Praktycznie zdominował kanadyjską politykę w latach 1968–1984, wygrywając cztery elekcje z rzędu. Ten prawnik i profesor był hołubiony zarówno przez przywódcę komunistycznej Kuby Fidela Castro, jak i przez amerykańskiego prezydenta Jimmy Cartera. W kraju wywoływał skrajne emocje. Przez jednych był uwielbiany, przez innych znienawidzony. Nauczycielowi i katolickiemu działaczowi w karierze politycznej pomógł episkopat. 28 września 2000 r. ,,gdy zmarł ojciec obecnego premiera, archidiecezja w Montrealu postanowiła zorganizować – jak pisał „The New York Times” – pogrzeb stulecia”. Kardynał Jean-Claude Turcotte koncelebrował Mszę z udziałem 3 tys. osób, a w tym i kubańskiego dyktatora. Liturgię odprawiono z naruszeniem norm kościelnych. Najmłodszy syn zmarłego – Justin – wygłosił niezwykle emocjonalną mowę, która podsyciła spekulacje na temat przyszłości politycznej 28-latka…

 

Dziesięć miesięcy później Trudeau był twarzą komitetu przygotowującego Światowe Dni Młodzieży. W ciągu następnych lat przyszły premier brał udział w niezliczonej liczbie wydarzeń katolickich i spotkań z młodzieżą organizowanych w szkołach kościelnych. Dyrektorom i duchownym nie przeszkadzało, że już wtedy Trudeau zachęcał młodzież do ignorowania nauki moralnej Kościoła. Gdy w 2012 r. katolicy podnieśli alarm domagając się odwołania spotkania w szkole w Sudbury, lokalny biskup  Marie Jean-Louis Plouffe stanął w jego obronie. Hierarcha stwierdził, że „Trudeau jest praktykującym katolikiem, ma ślub kościelny i wychowuje dwójkę dzieci. On nie jest w żaden sposób oddzielony od Kościoła”. W maju 2014 r. – już jako lider Partii Liberalnej – Justin Trudeau wykluczył z udziału w niej osoby broniące życia. Z pośród 87 kanadyjskich biskupów zareagowało tylko sześciu i upomniało publicznie premiera.

 

Lider liberałów uznał za priorytetowe dla swojej partii upowszechnienie aborcji, tzw. praw gejów i innych mniejszości seksualnych oraz legalizację eutanazji. Mimo tego episkopat wydał przewodnik, który w trakcie wyborów faworyzował liberałów. Duchowni w kraju, w którym co roku zabija się około 100 tys. dzieci poczętych, nie wspomnieli nic o aborcji i eutanazji. Skupili się na tzw. prawach imigrantów, wynagrodzeniu minimalnym, zmniejszającym ubóstwo itp., co obiecywała zrobić Partia Liberalna. Trudeau natychmiast też wezwał do legalizacji marihuany. Przyznał, że sam „palił trawkę” i nie dostrzega w tym nic złego. Poparł większą liberalizację prawa aborcyjnego. Jednocześnie naraził się postępowcom, gdy opowiedział się za kontrowersyjnym ustawodawstwem antyterrorystycznym (Bill C-51). Popierał prawo do noszenie nikabu przez kobiety uczestniczące w ceremoniach cywilnych. Kanadyjski premier, jako reprezentant tzw. trzeciej drogi w światowej polityce, broni interesów korporacji, jest także orędownikiem globalizmu.

 

Emmanuel Macron

Innym, ideowo bliskim Trudeau „cudownym dzieckiem” globalistów jest Emmanuel Macron, były bankier inwestycyjny, który starając się o urząd prezydenta zapowiadał gigantyczną zmianę porządku politycznego. Jego program społeczny obejmował szereg postępowych haseł. Sam Macron przekonywał, że „nie jest ani lewakiem, ani prawicowcem”. Głosił, że „nie można dłużej bronić systemu politycznego, którego praktyki osłabiają demokrację”. Obiecywał, że zakwestionuje polityczne status quo. W przeciwieństwie do swojego najbliższego rywala po lewej stronie, Benoîta Hamona, popierał liberalizację gospodarki.

 

Był i pozostaje bezwzględnym zwolennikiem globalizacji. Ostrzegał przed dołączeniem do Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, których gospodarki się zamykają. Macron silnie nawiązywał do programów globalistów propagujących system pozwalający na monopol korporacji, jak niegdyś „centryści” Tony’ego Blaira w Wielkiej Brytanii czy ekipa Billa Clintona w Stanach. Progresiści pokładali wielkie nadzieje we francuskim przywódcy. Jako lider drugiej co do wielkości gospodarki Europy miał utorować drogę do ściślejszej integracji Unii Europejskiej oraz ustabilizować sytuację decyzyjną w grupie siedmiu najbogatszych i najbardziej uprzemysłowionych państw (G7). Miał też gwarantować postępy rewolucyjnej agendy środowiskowej, dającej możliwości rozwoju korporacjom i instytucjom finansowym stawiającym na globalnie koordynowaną politykę klimatyczną (dotacje budżetowe i odgórne regulacje, partnerstwa publiczno-prywatne).

 

Inwestycje w nowe, kosztowne technologie przynoszą korzyści inwestorom tylko wtedy, gdy są dotowane i odgórnie regulowane. W rywalizacji na wolnym rynku szans nie mają np. odnawialne źródła energii, elektryczne samochody, szczepionki i inne rozwiązania biotechnologiczne. Jako mało znany kandydat Macron utrzymywał stałą przewagę wśród 11 osób ubiegających się o urząd prezydenta. Jego założona rok wcześniej partia En Marche! cieszyła się „dziwnie” dobrymi wynikami.

 

Trzecia droga Tony’ego Blaira i Billa Clintona

Dwadzieścia lat przed Macronem Tony Blair proponował w Wielkiej Brytanii radykalny postęp polityczny lansując tzw. trzecią drogę. W 1994 r. stanął na czele Partii Pracy przeżywającej poważny kryzys, będąc wówczas najmłodszym jej liderem od czasów II wojny światowej, po ponad dekadzie miażdżących porażek wyborczych. „Playboy” – jak o nim mówiono – idąc za przykładem innego progresywnego polityka amerykańskiego, prezydenta Billa Clintona, był w stanie przekonać lewicowych rodaków, by zaakceptowali wielki biznes. Ten zdeklarowany globalista jest obecnie jednym z liderów nadających impet agendzie klimatycznej. Do Clintona i Blaira dołączył niemiecki kanclerz Gerhard Schröder. Zresztą Blair – zanim opuścił urząd w 2007 roku – w wyborach powszechnych odniósł trzy kolejne zwycięstwa.

 

„Trzecia droga” to swoista filozofia polityczna dzięki której możliwe ma być zbliżenie do centrum. Teoretycznie łączyć ma „prawicową politykę gospodarczą z niektórymi elementami lewicowej polityki społecznej”, pozostaje jednak wymysłem różnych ruchów lewicowych w odpowiedzi na wątpliwości co do ekonomicznej żywotności państwa komunistycznego i nadużywania państwowego interwencjonizmu spopularyzowanego przez keynesiz. Tony Blair, twierdził, że propagowany przez niego socjalizm „to zbiór wartości opartych na pojęciach sprawiedliwości społecznej. Socjalizm, jako sztywna forma determinizmu ekonomicznego, skończył się – i słusznie”. Blair, uznając „współzależność wszystkiego,” opowiadał się także za spójnością społeczną i równością.

 

Socjaldemokratyczny teoretyk „trzeciej drogi”, Anthony Giddens, twierdził, że stanowisko to odrzuca tradycyjną koncepcję socjalizmu i akceptuje myśl Anthony’ego Croslanda, która uważa, że rządy socjaldemokratyczne osiągnęły „realny etyczny socjalizm” poprzez usunięcie niesprawiedliwych elementów kapitalizmu, zapewniając m.in. opiekę społeczną. W 2009 roku Blair publicznie deklarował poparcie dla swojego socjalizmu, czyli „nowego kapitalizmu”. Egalitaryzm, partnerstwa publiczno-prywatne, poprawa podaży pracy, inwestycje w kapitał ludzki, ochrona środowiska, przeobrażenie dotychczasowych instytucji społecznych – to tylko niektóre elementy socjalizmu brytyjskiego premiera.

 

„Trzecia droga”, która różni się na różnych kontynentach – krytykowana jest tak przez konserwatystów, jak i liberałów oraz libertarian za zdradę zasad leseferyzmu, a także za zdradę wartości lewicowych przez anarchistów, komunistów i socjalistów. Pomijając wcześniejsze odmiany „trzeciej drogi”, obecny wariant ma być alternatywą zarówno dla kapitalizmu, jak i tego, co uważa się za tradycyjne formy socjalizmu. Ma „humanizować kapitalizm”. To system o  gospodarce mieszanej, pluralizmie politycznym i liberalnej demokracji. Zdaniem Blaira, „trzecia droga oznacza zmodernizowaną socjaldemokrację, z pasją oddającą się sprawiedliwości społecznej”.

Wśród reprezentantów „trzeciej drogi” we Francji natrafiamy – poza Macronem i jego partią, La République En Marche ! i MoDem – w mniejszym stopniu także na np. Françoisa Hollande’a, Dominique’a Strauss-Kahna i Manuela Vallsa. We Włoszech ten nurt reprezentuje chociażby były premier Matteo Renzi i Włoska Partia Demokratyczna, a także były premier Romano Prodi. Renzi mówił, że jest zwolennikiem ideologii trzeciej drogi Blaira. Według Marii Teresy Meli z „Corriere della Sera”, Renzi „realizował model zapożyczony od Partii Pracy i Partii Demokratycznej Billa Clintona”, obejmujący „dziwną mieszankę (dla Włoch) liberalnej polityki w sferze gospodarczej i populizmu”. Sam Blair inspirował się australijskim przywódcą Bobem Hawkiem z lat 80. ub. wieku, wskazując na istnienie dwóch „wybitnych wariantów socjalizmu”, mianowicie tego opartego na marksistowsko-leninowskiej tradycji ekonomicznej (deterministycznej i kolektywistycznej) oraz „etycznego socjalizmu”, opartego na wartościach „sprawiedliwości społecznej”, równej wartości każdego obywatela oraz równości szans.

 

Siedem lat temu amerykański prawnik William K. Black oceniał to zjawisko następująco: „Trzecia droga to grupa udająca czasami, że jest centrolewicą, ale tak naprawdę jest ona w całości dziełem Wall Street – kierowana jest przez Wall Street dla Wall Street używając operacji pod obcą banderą, tak jakby była to formacja centrolewicowa”. Były przywódca Czech, Václav Klaus, oświadczył w roku 1990, że „Próba realizacji tzw. trzeciej drogi [między centralnym planowaniem a gospodarką rynkową] jest głupia. Mieliśmy z tym doświadczenie w latach 60-tych, kiedy szukaliśmy socjalizmu z ludzką twarzą. To nie zadziałało i musimy wyraźnie powiedzieć, że to nie zadziała”.

 

Macron, który stale podkreślał, że „urodził się w prowincjonalnym miasteczku, w rodzinie, która nie miała nic wspólnego ze światem dziennikarzy, polityków lub bankierów” mówił, że jest jedynym politykiem wprowadzającym „naprawdę nowe idee”. Twierdził, że jego rywale reprezentowali establishment. Le Pen wypominał „faszystowskie korzenie jej partii”. „Centrolewicowi” politycy europejscy mieli nadzieję, że Macron powstrzyma rosnący na znaczeniu protekcjonizm oraz powiększające się wpływy skrajnej prawicy.  Wpływowy think-tank Atlantic Council określił jego sukces wyborczy jako „wybór pragmatycznej wizji przyszłości”. Taką wizję w naszym kraju promuje chociażby Szymon Hołownia.

 

Jacinda Ardern – lepsza twarz „trzeciej drogi” XXI wieku

O ile Macron miał być „odmłodzonym reprezentantem trzeciej drogi”, o tyle premier Nowej Zelandii, Jacinda Ardern, ma być dzisiaj jej jeszcze lepszą twarzą odpowiadającą wymaganiom XXI wieku. W końcu, polityczne szlify zbierała pod okiem samego Blaira. W pierwszym wywiadzie na stanowisku premiera, udzielonym „The Nation”, przekonywała, że kapitalizm poniósł „rażącą porażkę”, a „płace nie nadążają za inflacją”. Narzekała, że w jej kraju panuje „najwyższa bezdomność pośród rozwiniętych państw na świecie”. Podkreślała, że z powodu narastających problemów konieczna jest większa interwencja rządu, przynajmniej w niektórych sektorach gospodarki. Ardern, była przywódczyni Międzynarodowej Unii Młodzieży Socjalistycznej, zszokowała jednak lewicowych kolegów, gdy w ciągu zaledwie pierwszych dwóch tygodni urzędowania pchnęła naprzód sprawę przystąpienia Nowej Zelandii do transpacyficznej umowy CPTPP. Jej sympatycy wskazują na empatię, optymizm, ale także nieustępliwość i zdecydowane działanie w kwestiach klimatycznych oraz progresywnych zmian w społeczeństwie (rozbrojenie obywateli, cenzura).

 

Nowa generacja liderów, zwłaszcza takich jak Ardern czy Trudeau i Macron, uosabiać ma dążenia kosmopolitycznego pokolenia wychowanego w zglobalizowanej kulturze. Politycy mają wzbudzać sympatię, zaufanie i sprawiać wrażenie ludzi zwyczajnych. Arden i jej partner, Clarke Gayford, mieszkają w tym samym trzypokojowym domu na przedmieściach, który zajmowali jeszcze zanim została premierem. Prasa zachwyca się, że szefowa rządu sama maluje ściany, a nie wzywa ekipy malarskiej itp. Po strzelaninie w Christchurch chwalono Ardern, że wykazała się „niezwykłą umiejętnością mówienia w imieniu zasmuconego narodu” oraz empatią wobec społeczności muzułmańskiej. Progresywna polityk skrytykowała „islamofobię” jako główną przyczynę tragedii i wypowiedziała wojnę „wrogom tolerancji”. Po kilku dniach wyjaśniła, że interesuje ją coś więcej niż tylko gesty. Ocenzurowała manifest zamachowca eko-faszysty, a także zażądała ogólnoświatowej reakcji na „ekstremizm” oraz „szerzenie nienawiści”, uderzając w środowiska prawicowe. Wkrótce po zamachu w Christchurch zakazała m.in. posiadania broni półautomatycznej. Globaliści uznają to za jej wielki sukces (zakaz wprowadzono w kraju o znacznej populacji wiejskiej, w której mocno zakorzenione są tradycje myśliwskie).

 

Po Christchurch pisano, że „Jacinda Ardern właśnie udowodniła, iż typowo kobiece zachowanie jest potężne”. Nowozelandzka lider reprezentuje „nowy typ przywództwa pełnego miłości, empatii, troski, łagodności i wszelkiego rodzaju wspaniałych umiejętności, których desperacko brakowało w ponurym męskim świecie skoncentrowanym na ego” – rozpisują się nie tylko media, ale także fachowe periodyki od zarządzania. Trend ten polega na odejściu od modelu opartego na hierarchii, autorytecie i konkurencji. Ma być więcej emocji i empatii, ale także zdecydowanego działania. Nowy model przywództwa ma być bardziej inkluzyjny, tak by „każdy mógł być wierny sobie”. Przez to lider stawać ma się autentyczny, co zdobywa zaufanie ludzi i umożliwia przeprowadzenie istotnych zmian tworzących nowe, ekologiczne społeczeństwo. „Nasiona już są i zaczynają kiełkować” – twierdzi Matt Browne, ekspert ds. polityki europejskiej w Center for American Progress, który żywi nadzieję, że na całym świecie u władzy pojawi się więcej liderów takich, jak Macron, Trudeau i Renzi, pełniąc funkcję „ogniw spajających nowy, globalny, postępowy ruch”. Wysiłki Blaira, Clintona i Obamy nie poszłyby na marne, a wielki eksperyment globalnie otwartych demokracji dostałby drugą szansę.

 

Takimi liderami w naszym kraju mieli być: Robert Biedroń, Rafał Trzaskowski czy Szymon Hołownia. Programy tych kandydatów – także Władysława Kosiniaka-Kamysza, a nawet obecnego prezydenta Andrzeja Dudy – w zasadniczej części nie różnią się od siebie. Wszyscy chcą jedności, solidarności, transformacji eko-społecznej i utrzymania globalizmu. Mówią o nowej umowie społecznej, inkluzyjności czy polityce klimatycznej. Różnice dotyczą tempa wprowadzanych zmian światopoglądowych, cel został jednak wytyczony: jest nim zrównoważony rozwój.

 

Giddens bardzo wyraźnie określił główne cechy „trzeciej drogi”. Są to nacisk na „nowe państwo demokratyczne” i otwartą politykę międzynarodową oraz naiwne dążenie do tworzenia „państw bez wrogów”. Celem jest podnoszenie świadomości ekologicznej, bardziej aktywne i zaangażowane społeczeństwo obywatelskie, które przejmie większą odpowiedzialność za zarządzanie poprzez rozpowszechnianie inicjatyw społecznych o określonym (progresywnym) profilu ideowym. Celem jest polityka równościowa, „nowa gospodarka mieszana” i akceptacja partnerstw publiczno-prywatnych oraz „kosmopolityczne państwa”, celebrujące różnorodność kulturową oraz upowszechnienie wartości kosmopolitycznych na całym świecie poprzez instytucje globalnego zarządzania. Dlatego też szkoli się wolontariuszy i agentów zmiany w różnego rodzaju laboratoriach społecznych na uniwersytetach, w instytucjach oenzetowskich, NGOsach, urzędach, by jak najszybciej powstała sieć aktywistów zdolnych wprowadzić na szczeblu lokalnym, regionalnym i globalnym rozwiązania wcześniej wypracowane przez globalistów.

 

Politycy „wystrugani z banana” – jak to na swojej stronie internetowej przedstawiało Światowe Forum Ekonomiczne w artykule pod wymownym tytułem „Welcome to 2030. I own nothing, have no privacy, and life has never been better” – zmierzają w kierunku świata, w którym nieliczni wciąż pozostają ekstremalnie bogaci, a reszta społeczeństwa jest bezwolna i zdegenerowana. Ale z jakiegoś powodu reszta ta jest jednak szczęśliwa. „Witamy w roku 2030. Witam w moim mieście – a raczej w naszym mieście. Nic nie posiadam. Nie mam samochodu, domu, żadnych urządzeń ani ubrań. Może ci się to wydawać dziwne, ale ma to dla nas sens (…) Wszystko, co uważałeś za produkt, stało się teraz usługą (…) W naszym mieście nie płacimy czynszu, ponieważ ktoś inny korzysta z naszej bezpłatnej przestrzeni, gdy jej nie potrzebujemy. Gdy mnie nie ma mój salon służy do spotkań biznesowych. Raz na jakiś czas decyduję się ugotować coś dla siebie. To proste – niezbędny sprzęt kuchenny jest dostarczany do moich drzwi w ciągu kilku minut. Odkąd transport stał się bezpłatny, przestaliśmy mieć te wszystkie rzeczy w domu (…) Ułatwiło to także przełom w gospodarce o obiegu zamkniętym. Kiedy produkty zamieniane są w usługi, nikt nie jest zainteresowany rzeczami o krótkim okresie użytkowania. Wszystko zostało zaprojektowane z myślą o trwałości, możliwości naprawy i recyklingu. Materiały przepływają w naszej gospodarce szybciej i można je z łatwością przekształcić w nowe produkty. Problemy środowiskowe wydają się odległe, ponieważ stosujemy wyłącznie czystą energię i czyste metody produkcji. Powietrze jest czyste, woda jest czysta i nikt nie odważyłby się tknąć chronionych obszarów przyrody. Stanowią one wartość dla naszego dobrego samopoczucia. W miastach jest mnóstwo zieleni, roślin i drzew (…) Zakupy? Naprawdę nie pamiętam, co to jest. Dla większości z nas zmieniło się to w wybór rzeczy do użycia. Czasami sprawia mi to przyjemność, a czasem po prostu chcę, aby algorytm zrobił to za mnie. Teraz zna mój gust lepiej niż ja.

 

Kiedy AI i roboty przejęły tak dużą część naszej pracy, nagle mamy czas, aby dobrze zjeść, dobrze spać i spędzać czas z innymi ludźmi. Pojęcie godziny szczytu nie ma już sensu, ponieważ pracę, którą wykonujemy, można zrobić w dowolnym momencie. Naprawdę nie wiem, czy nazwałbym to pracą. Bardziej przypomina czas na myślenie, czas na tworzenie i rozwój.

 

Moją największą troską są wszyscy ludzie, którzy nie mieszkają w naszym mieście (…) Ci, którzy zdecydowali, że nazbyt wiele pozwolono całej tej technologii. Ci, którzy czuli, że nie nadążają za postępem i są bezużyteczni, gdy roboty i sztuczna inteligencja przejęły dużą część naszej pracy. Ci, którzy byli zdenerwowani systemem politycznym i zwrócili się przeciwko niemu. Żyją (…) poza miastem. Niektórzy z nich utworzyli małe samowystarczalne wspólnoty. Inni pozostali tylko w pustych i opuszczonych domach w małych XIX-wiecznych wioskach.

 

Raz na jakiś czas denerwuję się tym, że nie mam prawdziwej prywatności. Nigdzie nie mogę się udać bez rejestracji. Wiem, że gdzieś kodowane jest wszystko, co robię, myślę i o czym marzę. Mam tylko nadzieję, że nikt nie wykorzysta tego przeciwko mnie. Podsumowując, jest to dobre życie. Znacznie lepsze niż droga, na której byliśmy. Stało się jasne, że nie mogliśmy kontynuować tego modelu wzrostu. Działy się te wszystkie okropne rzeczy: choroby związane ze stylem życia, zmiany klimatu, kryzys uchodźczy, degradacja środowiska, całkowicie zatłoczone miasta, zanieczyszczenie wody, powietrza, niepokoje społeczne i bezrobocie. Straciliśmy zbyt wiele osób, zanim zdaliśmy sobie sprawę, że możemy żyć inaczej”. Taki obraz poznajemy czytając tekst, który w 2017 roku stanowił zachętę do dyskusji o naszej przyszłości.

 

 

Agnieszka Stelmach

 

PODCAST!!!

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie