Wraz z wdrażaniem edukacji włączającej za obce fundusze, do polskich szkół masowych napłynęła w ostatnich dwu latach fala psychologów, pedagogów i tzw. pedagogów specjalnych [nie należy ich mylić ze wspaniałymi fachowcami zatrudnianymi w szkolnictwie specjalnym], którzy mają odpowiedzieć na rosnące „zróżnicowane” potrzeby uczniów. Nikt nie neguje świadczenia pomocy, tam gdzie pojawiają się potrzeby, jednak istnieje bezpośredni związek masowego zjawiska psychologizacji polskiego szkolnictwa z projektem inkluzji, który zakłada radykalną zmianę formuły szkoły i jej zadań. Edukacja włączająca – groźna antyreforma oświaty wprowadzana w Polsce od lat – ma zmienić szkołę w rodzaj opiekuńczej placówki terapeutycznej. Według projektu, główną rolą tej pseudoszkoły będzie enigmatyczne wsparcie realizowane przez psychologów i pedagogów, a nie przekazywanie wiedzy przez nauczycieli przedmiotowych, ze wszystkimi konsekwencjami, jak: drastyczny spadek poziomu nauki, likwidacja podstaw programowych i obiektywnego systemu oceniania.
Bardzo niebezpiecznie – pomimo uspokajających deklaracji płynących z MEiN – brzmią zachęty do uczestnictwa we wciąż promowanych przez kuratoria szkoleniach z edukacji włączającej, tym razem pod szyldem „Edukacji w zasięgu ręki”. Jak rozumieć sformułowania w korespondencji kierowanej do nauczycieli np. z terenu województwa podkarpackiego na temat szkoleń: „Temat ten jest mile widziany podczas awansów zawodowych”? „Mile widziany”! Z czego wynika, iż inne tematy szkoleń są „mniej mile widziane”? Czy nie brzmi to jak rodzaj presji, by nieprzekonanych do lewicowego konceptu inkluzji pozyskać, przeszkolić i… sformatować, zmieniając na końcu w wyznawców ideologii włączającej?
Pomijaną, a niezwykle ważną kwestią jest światopogląd osób świadczących wsparcie psychologiczne i pedagogiczne uczniom. To nieprawda, że psycholog chrześcijański proponuje taką samą pomoc, jak najczęściej – niestety – pojawiający się w polskich szkołach absolwent studiów uniwersyteckich sympatyzujący z lewicowymi ideologiami, które zdominowały i zniewoliły świat akademicki. To nieprawda, iż obaj proponują taką samą metodologię i przyświecają im te same cele.
Wesprzyj nas już teraz!
Pomoc i wsparcie można rozumieć wielorako, a nawet zrelatywizować i podporządkować inżynierii społecznej, czego świadkami jesteśmy obecnie coraz częściej. Dziedzina nauk społecznych stała się w ostatnim czasie szczególnie wygodnym terenem manipulacji, nadużyć oraz posługiwania się nieuczciwością badawczą. Ich celem jest wykorzystanie szerokich grup społecznych dla realizacji ideologicznych projektów, spod znaku Klausa Schwaba i Yuvala Harariego.
Doświadczamy tego na co dzień stykając się z zaskakującymi, promującymi gender i tranzycję rekomendacjami i rozstrzygnięciami psychologów i pedagogów szkolnych, dalekimi od chrześcijańskiej wizji człowieka, uwzględniającej wymiar duchowy istoty ludzkiej, a nie tylko jej aspekt biologiczny, społeczny i psychiczny.
Na owo – dla wielu często dyskusyjne – wparcie psychologiczne w przeszłym roku ma zostać przeznaczone ponad 3 miliardy złotych z budżetu MEiN! Ministerstwo uważa za swój wielki sukces dosycenie kadrami nie-nauczycielskimi szkół ogólnodostępnych, podczas gdy nawet specjaliści od edukacji włączającej podkreślają, iż nadmiar specjalistów w otoczeniu dziecka ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi komplikuje jego świat i bardziej szkodzi, niż pomaga.
Zbyt rzadko porusza się niezwykle istotną kwestię kompetencji kadr wykształconych na lewicujących uniwersytetach i ich psychologicznych oraz pedagogicznych kierunkach, według panującej tam mody na inkluzję, ze wszystkimi równościowymi różnorodnościami. To te kadry promują neuroróżnorodność – nie tylko uczniów, ale i pedagogów! To te kadry często genderyzują uczniów w szkołach – wbrew zdrowemu rozsądkowi marginalizowanych wychowawców i nauczycieli przedmiotowych. To one otwierają dzieciom wrota do niszczącej tranzycji pod hasłami wsparcia psychicznego i niewykluczającej nikogo akceptacji odmienności. Również przesunięcie akcentów z poradni psychologiczno-pedagogicznych [należących do systemu oświaty, ale autonomicznych] właśnie na szkoły, w zakresie diagnozy uczniów i bieżącego wsparcia psychologicznego, należy do włączającej układanki – konsekwentnie realizowanej na naszych oczach.
Teraz szkolni pedagodzy specjalni mają być jeszcze bardziej „specjalni”, o ile będą posłusznie wędrować po inkluzyjnej ścieżce kariery i przejdą przez nowy system szkoleń. Nazwano ich ekskluzywnie DDU – doradcami ds. dostępności uczenia się. Kim będą w szkołach, do końca nie wiadomo. Spróbujmy zrozumieć, co kryje się za takimi deklaracjami, pochodzącymi ze strony MEiN, jak: „w ramach zadań DDU przeprowadzą w swoim środowisku szkolnym interwencje, rozumiane jako konkretne strategie reagowania na sytuacje problemowe, wynikające ze zróżnicowanych potrzeb dzieci i uczniów”. Interwencje nie kojarzą się zbyt dobrze tym, którzy kiedykolwiek doświadczyli wszelkich interwencji. Słownikowe znaczenie wyrazu podpowiada, iż interwencja to nie przelewki, a: «wywieranie na kogoś wpływu w celu uzyskania określonego efektu; też: zabiegi z tym związane». Interwencja w sprawy innego państwa – to już wręcz groźne mieszanie się, przekraczanie granic i stwarzanie niebezpieczeństwa. Owi doradcy będą więc mogli zdziałać jeszcze więcej na terenie szkół.
Dalszy ciąg opisu zadań DDU wyjaśnia kontekst – owe interwencje mają pomóc, gdy w szkole wystąpią „sytuacje problemowe” , jakie wprost wynikają „ze zróżnicowanych potrzeb” uczniów. Zamiast więc unikać stwarzania sytuacji problemowych, wykreowanych poprzez wprowadzenie do szkół nadmiernej liczby uczniów ze sprzecznymi często potrzebami edukacyjnymi i natychmiast wycofać się z tej ślepej uliczki, nadaje się tzw. pedagogom specjalnym dodatkowe uprawnienia do niezbyt precyzyjnie określonych interwencji, o ile dadzą się ponownie przeszkolić.
Wbrew zapewnieniom resortu oświaty, a wedle założeń edukacji włączającej tak właśnie w polskiej szkole zrobiono: przed uczniami z wszelkimi orzeczeniami o specjalnych potrzebach edukacyjnych [do niedostosowanych społecznie i niepełnosprawnych intelektualnie w stopniu znacznym – włącznie] otwarto szkoły i na dodatek zachęcano przez lata rodziców, by właśnie tam posyłali [„włączali”] swoje dzieci. Następnie przeszkolono pedagogów i nauczycieli na studiach podyplomowych i szkoleniach [których jakość niejednokrotnie ośmieszali ich uczestnicy, gdyż często tak infantylnie, że aż groteskowo były prowadzone], by radzili sobie ze stworzonym tyglem często sprzecznych dysfunkcji i problemów. Teraz okazuje się, iż dopiero po kolejnych nowatorskich szkoleniach pedagodzy nabędą specumiejętności i staną się „jeszcze bardziej specjalnymi specjalistami”, by mogli opanować lawinowo występujące w szkołach „sytuacje problemowe”.
Niepokojące, iż owym planowanym doradcom ds. dostępności uczenia się coraz bliżej do roli, jaką np. w proinkluzyjnym australijskim systemie oświaty pełnią school counsellor [doradcy młodzieży szkolnej]. Zaznaczmy, iż Australia weszła na drogę inkluzji z początkiem lat 80. i od razu skoczyła na głęboką wodę – zlikwidowano szkoły specjalne, wymieszano wszelkie odmienne problemy uczniów w szkołach masowych, by teraz mozolnie próbować opanować upadek szkolnictwa przez rozpaczliwie rzucane koła ratunkowe. Jednym z pomysłów są doradcy i cała przekonstruowana ścieżka edukacyjna, polegająca na bardzo wczesnym „strumieniowaniu” uczniów na różne poziomy kształcenia.
To właśnie pedagodzy-doradcy decydują o losie i dalszej nauce uczniów po klasie 6. Od ich „raportów”, badań i diagnoz zależy, na jakim poziomie będzie się kształcił australijski uczeń w państwowej szkole średniej, i to ze wszystkich przedmiotów. Uczeń nie ma odwrotu z raz wskazanej [czytaj: narzuconej] przez doradcę ścieżki edukacyjnej. Kto nie chce się podporządkować temu wyrokowi, może przenieść dziecko do drogiego elitarnego szkolnictwa prywatnego. Tam nie panuje inkluzja i nikt nie nakazuje niczego, poza nauką. Utrzymanie wysokiego poziomu kształcenia jest w interesie wszystkich. Wysokie czesne to gwarancja wysokich standardów. Dzięki temu kontynuacja właściwej i wcale nierównościowej edukacji przyszłych elit jest zapewniona. Gdy pytamy o znajomość rozwiązań, jakie przejęto w innych krajach w ramach inkluzyjnego amoku i dokąd doprowadziły one wysokorozwinięte kraje, to tylko z troski o polskich uczniów i chęci zapobieżenia podobnej katastrofie szkolnictwa w Polsce.
Powróćmy więc do polskiego systemu edukacji i planów dotyczących nowych specdoradców DDU. Wśród przedstawionych przez MEiN i Instytut Badań Edukacyjnych założeń nowych szkoleń jest „budowanie klimatu proinkluzywnego szkoły”.
Czy proinkluzywny, to przypadkiem nie prowłączający? Czy wspomniane wśród założeń metody diagnostyczne na pewno nie mają nic wspólnego z oceną funkcjonalną – filarem inkluzji? Czy gromkie zapewnienia ze strony MEiN, iż straszny ideologiczny unijny projekt edukacji włączającej nigdy nie będzie realizowany w Polsce, że szkoły specjalne zachowają swój należny status i pilotaż edukacji włączającej zakończy się raz na … Właśnie, owo „raz na zawsze” nie padło, gdyż nie mogło, wobec realizowanego właśnie przez MEiN projektu „Szkoła dostępna dla wszystkich [Accessible School for All – ASA] „, oczywistej mutacji krytykowanego programu edukacji włączającej z 2020 r., znanej pod nazwą „Edukacja dla wszystkich”.
Na stronach MEiN i Instytutu Badań Edukacyjnych – realizującego projekt – znajdujemy konkrety i dowiadujemy się o skali przedsięwzięcia: „Do udziału w projekcie zaproszonych zostanie łącznie 560 szkół, przedszkoli, poradni psychologiczno-pedagogicznych, placówek doskonalenia nauczycieli oraz 1120 zatrudnionych w nich nauczycieli specjalistów. Rekrutacja do projektu rozpocznie się we wrześniu 2023 r.” Już dziś na stronach wielu kuratoriów trwa promocja tego projektu. Od listopada ruszają szkolenia.
Docelowo 30 tysięcy uczniów obejmie oddziaływanie „Szkoły dostępnej dla wszystkich”. Analizując tematykę szkoleń – trudno dostrzec różnice w stosunku do szkoleń z zakresu edukacji włączającej; to samo wsparcie, zaburzenia, integracja i pomoc; a że akcent przesunięto z uczniów niepełnosprawnych na dzieci imigrantów? Toć taki trend od dawna dominuje w krajach UE i był od lat przygotowywany także dla Polski.
Koordynatorów dostępności już znamy z większości instytucji państwowych i samorządowych. Teraz czas na szkoły i doradców ds. dostępności uczenia się – ich odziaływaniem mają być objęte dzieci, uczniowie i rodzice.
Gdy sygnalizowaliśmy zapędy inkuzjonistów i zagrożenie ich ingerencjami w sfery zastrzeżone dla praw rodzicielskich, zapewniano nas, iż do takiej neomarksistowskiej ideologizacji nie dojdzie w polskich szkołach. Teraz zdaje się, że ma ją zapewnić tajemniczy DDU.
Grozy całej sytuacji dodaje fakt konsolidacji sił z podmiotami międzynarodowymi, poprzez formalne włączenie do tego projektu UNICEF-u, instytucji znanej z globalnych lewicujących projektów. To, podobnie jak WHO, międzynarodowa „niezależna” instytucja współpracująca z ONZ, której ogólnoświatowe działania nakierowane na dzieci i młodzież od lat niepokoją uważnych obserwatorów. Operuje gigantycznymi środkami i poszerza krąg oddziaływania o kolejne obszary. Oto czytamy o podpisaniu istotnego dokumentu o współpracy MEiN-u i UNICEF-u na rok 2023 r., które dokonało się 18 lipca w siedzibie MEiN z udziałem wiceministra Tomasza Rzymkowskiego. Pod hasłem pomocy dzieciom z Ukrainy kryje się szerokie spectrum zagadnień ingerujących w polski system oświaty.
Warto przypomnieć, iż nikt inny, tylko UNICEF opublikowała w 2021 r. skandaliczny raport, „Digital Age Assurance Tools and Children’s Rights Online across the Globe”, z którego wynikało, że pornografia wcale nie musi być szkodliwa dla dzieci. Wobec zabezpieczeń wprowadzanych przez niektóre państwa w celu uniemożliwienia dzieciom dostępu do pornografii w internecie, UNICEF stwierdzał wówczas z ubolewaniem, iż pornografia mogła być okazją do odnalezienia odpowiedzi na pytania dzieci dotyczące dojrzewania i tożsamości seksualnej. Kompromitacja UNICEF nie przeszła bez echa w polskich tzw. prawicowych mediach. Czyżby MEiN nie wiedział o tych faktach sprzed zaledwie 2 lat?
Rashed Mustafa Sarwar z UNICEF podczas podpisania dokumentu z MEiN podkreślił, że edukacja jest jednym z tematów priorytetowych dla UNICEF-u. „Edukacja (…) będzie przesądzała o przyszłości i myślimy tutaj nie tylko o dzieciach z Ukrainy, myślimy również o dzieciach z Polski, które będą mogły na naszych wspólnych przedsięwzięciach skorzystać”.
Skąd to nagłe zainteresowanie edukacją polskich dzieci?
Jak się to ma do autonomii narodowych systemów oświatowych? Czyżby trwała u nas walka z analfabetyzmem, co nadal kojarzy się z działaniami UNICEF w Azji i Afryce? A może chodzi o analfabetyzm w dziedzinie seksedukacji i uznania pedofilii za normę? Otwarcie formuły bieżącej współpracy z UNICEF w ujawnionych obszarach wystawia najgorsze świadectwo przedstawicielom polskiego rządu. Polskie dzieci są bezpośrednio narażone na szokujące i niebezpieczne pomysły propagatorów permisywnej edukacji seksualnej, która jak najbardziej mieści się w ogólnoświatowym trendzie inkluzji i zrównoważonego rozwoju propagowanych szeroko przez UNICEF.
W planie współpracy MEiN z UNICEF zapisano kampanię na rzecz kontynuowania edukacji do uzyskania pełnego wykształcenia, co jest równoznaczne z permanentną edukacją, charakterystyczną dla ideologii edukacji włączającej, oraz – co domaga się natychmiastowych wyjaśnień ze strony MEiN – analizę polskiej i ukraińskiej podstawy programowej. Kto, pod jakim kątem i w jakim celu będzie ją analizował oraz jakie wnioski i decyzje mają z tego wyniknąć dla systemu oświaty w Polsce? Oto pytania, jakie wprost kieruję do MEiN.
Przypomnijmy tylko, iż to przedstawicielom UNICEF, na czele z Panem Mustafą, Ruch Ochrony Szkoły wręczył w dn. 24.03 2023 r. protest w związku z wdrażaniem i promocją edukacji włączającej podczas konferencji na Uniwersytecie Warszawskim współorganizowanej przez MEiN. List odczytano podczas zwołanej wówczas konferencji prasowej “Ideologia włączająca niszczy polską oświatę”, a następnie wręczono go wobec zgromadzonego audytorium uczestników konferencji, jako głos osobny podczas debaty, w obecności sekretarz stanu w MEiN Marzeny Machałek. Żaden z postawionych wówczas zarzutów nie stracił na aktualności.
Od tamtej pory niewiele się zmieniło na korzyść w polskich szkołach ogólnodostępnych, jeśli chodzi o inkluzję. Zwraca uwagę jedynie znamienny fakt, iż na skutek szerokiej kampanii krytyki wokół edukacji włączającej nigdzie obecnie w dokumentach dotyczących projektu „Szkoły dostępnej dla wszystkich” oraz porozumienia z UNICEF nie pojawia się termin „edukacja włączająca” . Jedynie nieostrożne wyrażenie ”klimat proinkluzywny szkoły” – cytowane powyżej – jak widać umknęło oku wewnętrznego cenzora lub autokorekcie.
Zmiana narracji, terminologii i instytucji wdrażającej na IBE [dotychczasowy lider edukacji włączającej Ośrodek Rozwoju Edukacji został skierowany „na inny odcinek”] – to pozorowane działania, które mają na celu uspokoić społeczne obawy, szczególnie w roku wyborczym. Inkluzyjny nowotwór rozrasta się w polskim systemie oświaty. Faktów nie zaczarują deklaracje oraz zapewnienia. Potrzebny jest polski skalpel usuwający agresywną implementowaną z zagranicy globalną hydrę.
Edukację włączającą mogą powstrzymać jedynie odważne decyzje przedstawicieli władzy na najwyższym szczeblu, naprawdę świadomych poważnych zagrożeń i zdeterminowanych, by im stawić czoła.
Czekamy na nie.
Hanna Dobrowolska
Ideologia „równości” wchodzi do polskich szkół. Co na to minister?!
Totalna rewolucja w polskiej szkole. Komu służy produkcja „homo debilis”?
Groźna iluzja inkluzji – edukacja włączająca jako metoda na dekonstrukcję oświaty
Ideologia „równości” wchodzi do polskich szkół. Co na to minister?!