Rosyjski prezydent chce totalnie kontrolować dostęp do internetu, a administracja Obamy pomaga mu w realizacji tego celu – ostrzega publicysta „Wall Street Journal” L. Gordon Crovitz.
„Putin dąży do kontroli stron internetowych nie tylko w Rosji, ale na całym świecie”– pisze Crovitz. Publicysta nawiązuje do niedawnej zapowiedzi administracji Obamy, która w marcu br. ogłosiła, iż zrezygnuje w 2015 r. z kontroli technicznej Internetowej Korporacji ds. Nadawania Nazw i Numerów (ICANN).
Wesprzyj nas już teraz!
Korporacja ICANN jest organizacją non profit powołaną przez duże amerykańskie spółki. To ona praktycznie ma kontrolę nad tym, jakie wpisy są powielane na rozsianych po całym świecie serwerach DNS. Jednym słowem odpowiadała za treści publikowane w sieci.
Szef ICANN Fadi Chehadé poinformował, że rząd USA ostatecznie zrezygnuje z kontroli technicznej sieci do września 2015 r. Wtedy wygasa umowa zawarta między przedstawicielami Departamentu Handlu a zarządem spółki ICANN. W celu kontroli sieci ma być powołany inny ponadnarodowy podmiot.
Mimo szumnie zapowiadanych „historycznych zmian” rzekomo zmierzających do uczynienia internetu bardziej otwartym, internauci nie mają powodów do radości. Kontrola bowiem – zgodnie z życzeniem rządów Chin, Rosji, Indii i innych państw zostanie najprawdopodobniej oddelegowana do oenzetowskiego Międzynarodowego Związku Telekomunikacyjnego(IUT). Crovitz obawia się, że większość państw opowie się za polityczną kontrolą sieci.
W ub. miesiącu Sekretarz Stanu John Kerry apelował, by nie blokować użytkownikom dostępu do sieci. Potępił także rządy , które ograniczają dostęp do internetu.
Crovitz pisze, że Amerykanie rezygnując z kontroli technicznej wspomagają autokratów, w tym Putina w dążeniu do pełnej kontroli sieci. „Putin wie – zauważa – że ten, kto kontroluje nazwy i adresy ma możliwość kontrolowania internetu globalnie”. „Przy odpowiednim poparciu innych państw rosyjski prezydent – dodaje Crovitz – mógłby wyłączyć strony ukraińskich blogerów w USA lub w Londynie”.
Rosja już przyjęła prawo zgodnie z którym blogerzy, których wpisy są śledzone codzienne przez co najmniej 3 tys. osób, są traktowani tak samo jak dziennikarze i ponoszą surową odpowiedzialność nie tylko za swoje wpisy, ale także za wpisy osób odwiedzających blogi. Prawo – wzorowane na ustawie izraelskiej – przewiduje możliwość blokady określonych stron internetowych. Zakazano już m.in. blogowania Aleksiejowi Nawalnemu. Zabroniono także publikacji trzem innym stronom, prezentującym krytyczne wobec rządu stanowisko w sprawie Ukrainy.
Prokurator na wniosek urzędu ds. komunikacji nakazał dostawcom internetowym zablokować strony: Grani.ru , Kasparov.ru i Yezhednevny Zhurnal. Administratorom tych stron zarzucono, że namawiali do bezprawnych zachowań i udziału w masowych protestach przeciwko władzy.
Rzecznik Yandex, największej wyszukiwarki rosyjskiej powiedział, że nowe przepisy są „kolejnym krokiem w kierunku zwiększania kontroli rządu nad internetem w Rosji, co będzie miało negatywny wpływ na dalszy rozwój branży”.
Dodał, że celem tych przepisów jest blokowanie dostępu rosyjskich użytkowników sieci do zagranicznych sieci społecznościowych i ustanowienie kontroli nad rosyjskimi dostawcami internetu.
W ub. miesiącu Paweł Dorow, założyciel rosyjskiej wersji Facebooka (VKontakte) uciekł z kraju. Jego udziały trafiły do pro-putinowskich oligarchów. Dorow tłumaczył, że wolał oddać firmę niż ujawnić dane dziesiątki grup ukraińskich krytycznych wobec aneksji Krymu.
Rosjanin szuka obecnie kraju, w którym mógłby założyć podobną firmę i propagować wartości, które wyznaje. Durov napisał na stronie VKontakte, że „co prawda stracił swoje udziały, ale ma czyste sumienie i ideały, które jest gotów bronić”. Krytykuje on m.in. rozbudowane państwa biurokratyczne, wielkie rządy, socjalizm i nadmierne regulacje ograniczające rozwój wolnego rynku.
Rosyjski rząd w tej chwili pracuje nad ustawą, która zmusi dostawców usług internetowych do korzystania z serwerów i nazw domen znajdujących się w Rosji.
Źródło: wsj.com, AS.