14 lutego 2022

Putin i Ukraina: szaleństwo metody czy metoda w szaleństwie?

(Władimir Putin i Sergey Shoigu, fot. Mikhail Metzel / TASS / Forum)

Od miesięcy już, politycy, analitycy i publicyści zastanawiają się nad intencjami prezydenta Putina względem Ukrainy: uderzy, czy nie uderzy? Pośród tych, którzy twierdzą przecząco, często pojawia się argument „głośności” przygotowań do rzekomej inwazji. Przecież gdyby Rosja chciała uderzyć, zrobiłaby to z zaskoczenia. Rozwlekłe przygotowywanie inwazji na oczach świata miałoby sugerować więc że albo Putin uderzyć wcale nie zamierza – albo zwyczajnie oszalał. Słusznie? Niekoniecznie!

Rzadko zdarza się publicyście podchodzić do wybranego tematu z głęboką, szczerą nadzieję na własną kompromitację. Tak jest właśnie w tym przypadku – bardzo bym chciał, aby w nadchodzących tygodniach okazało się, że trwa pokój, a ja pisząc o groźbie wojny zwyczajnie dałem się nabrać misternej grze Rosjan. Jednak są sprawy, w których lepiej się głośno mylić, niż po cichu mieć rację. Lepiej jest abyśmy się zaniepokoili zagrożeniem wojny, która nie nadejdzie, niż żebyśmy żyli w przekonaniu, że wojna jest nierealna, a potem bezpośrednio doświadczyli jej realności. Dlatego, choć tak wiele już na ten temat mówiono i pisano, chciałbym tu wytłumaczyć punkt po punkcie, dlaczego nie jest prawdą, że „rozsądny” Putin musiałby uderzyć z zaskoczenia, a skoro przygotowania do inwazji są absolutnie jawne, to jego intencje muszą być inne (bądź też: zwariował). Zacznijmy od elementarnego pytania – jakie zaskoczenie?

Zaskoczenie w epoce satelity

Wesprzyj nas już teraz!

Kiedyś to były inwazje! Gdy Związek Radziecki uderzył na Węgry, nikt o tym nie wiedział zawczasu. Izraelowi udało się swoich sąsiadów zaskoczyć dwukrotnie, po czym w 1973 roku został kontr-zaskoczony. Nikt nie spodziewał się inwazji Iraku na Kuwejt, czy inwazji Stanów na Irak w 2003 roku. Również Talibów w 2001 r. zaskoczyło błyskawiczne uderzenie Ameryki, a Amerykę z kolei zaskoczyło błyskawiczne obalenie rządu Afganistanów przez Talibów dwie dekady później. Jest jednak pewne „ale”: prawie żadna z tych akcji nie była absolutnym zaskoczeniem. Uderzony zawsze wiedział przynajmniej na kilka dni zawczasu, że „coś” jest na rzeczy. Im silniejszy zaś uderzony, tym bardziej był świadom zagrożenie.

Klasycznym tu przykładem jest uderzenie Egiptu i Syrii na Izrael w 1973 roku. Uderzenie to było szokiem i zaskoczeniem – ale tylko medialnym. W rzeczywistości, rząd Izraela wiedział o nadchodzącym ataku. Uprzedzali go o nim również jego amerykańscy sojusznicy, przestrzegając jednocześnie, że gdyby Izrael zadał cios wyprzedzający, amerykańskie wsparcie materialne dla Izraela jako agresora byłoby o wiele trudniejsze do uzasadnienia przed opinią publiczną. Z takich to względów, Izrael zdecydował się przyjąć cios przeciwnika, wiedząc, że łatwiej będzie ponieść straty, ale mimo wszystko cieszyć się poparciem Ameryki, niż błyskotliwie zwyciężyć i zarazem ponieść klęskę izolacji. Paradoksalnie, to Izrael musiał utrzymać nadchodzący atak w tajemnicy przed swoimi mediami i żołnierzami, którzy mieli prawo wiedzieć tylko że sytuacja jest napięta, ale nie mogli wiedzieć, że za chwilę znajdą się pod ostrzałem.

A przecież w 1973 r., nasz świat nie został jeszcze opleciony siecią satelit które pozwalałyby bezustannie monitorować każdą granicę, nie tylko rządom potężnych mocarstw, ale nawet małym prywatnym firmom. Gdyby doszło do analogicznej sytuacji dzisiaj, uderzenie Egiptu na Izrael w ówczesnej formie nie mogłoby dojść do skutku, bo media już dwa miesiące wcześniej mówiłyby o przygotowaniach do wojny, epatując zdjęciami satelitarnymi.

Ci, którzy mówią, że gdyby Putin chciał uderzyć, to zrobiłby to błyskawicznie i z zaskoczenia mylą się: dziś nie ma mowy o uderzeniu całej armii z zaskoczenia w klasycznie rozumianym sensie tego słowa. Poprzednicy Putina mogli gromadzić swoje wojska na granicy Węgier spokojni, że nikt Węgrów nie ostrzeże, iż uderzenie już nadchodzi i w jakiej sile. Dziś nie ma na to szans. Gdyby nawet Amerykanie o tym nie mówili, zdjęcia satelitarne i tak dotarłyby do mediów. Owszem, lekko uzbrojeni Talibowie kryjący się w niedostępnych górach są w stanie uderzyć z zaskoczenia. Ale prawdziwa inwazja z wojskami pancernymi musi się dziać w świetle jupiterów. Wiedząc to, Putin byłby szaleńcem właśnie, gdyby próbował uderzyć z zaskoczenia – oznaczałoby to konieczność sklecenia naprędce siły inwazyjnej, która w boju niechybnie okazałaby się wybrakowana szczególnie w sferze logistycznej.

Oczywiście, wojskowi nadal chcą mieć po swojej stronie element zaskoczenia. I da się to osiągnąć. Ale inaczej niż dawniej.

Inne zaskoczenie

Klasycznym przykładem alternatywnej formy zaskoczenia jest inwazja Stanów Zjednoczonych na Irak w 2003 roku. Nie ma wątpliwości, że jest to akcja, która do dziś jest szczegółowo analizowana na akademiach wojskowych poważnych państw. W sytuacji, gdzie niemożliwe było przygotowanie inwazji bez wiedzy Saddama Husseina, gdy było pewne, że Irakijczycy dzięki wywiadowi lub zdjęciom satelitarnym będą wiedzieli, gdzie gromadzą się amerykańskie wojska, Stany świadomie wybrały inną strategię. Przez kilka miesięcy z premedytacją nagłaśniano ruchy wojsk amerykańskich w Zatoce Perskiej, dbając przy tym, aby realne wzmocnienie wojsk maskować ich rotacją. Jednego dnia Saddam Hussein czytał z niepokojem o przybyciu do regionu nowych oddziałów czy okrętów – następnego dnia dowiadywał się, że inne wojska region opuszczają. O perspektywie wojny politycy mówili często, ale chaotycznie, stwarzając wrażenie, że sami nie wiedzą jak ostatecznie zadecydują. Saddam Hussein miał więc świadomość, że Amerykanie zgromadzili dosyć wojsk, aby przeprowadzić uderzenie, ale nie wiedział czy taka jest ich intencja, zwłaszcza że taką gotowość Amerykanie regularnie osiągali i tracili na przestrzeni wielu miesięcy. Zaskoczenie było nie tyle wynikiem niewiedzy, co dezorientacji.

W tych okolicznościach, jeżeli Rosja autentycznie planuje inwazję – bo przecież tego nie wiem – to można sądzić, iż realizują dokładnie tę właśnie strategię. Ukraina widzi gromadzące się wojska, ale nawet gdy amerykańscy politycy ostrzegają, że inwazja może nastąpić już w tym tygodniu, to jednak nikt nie wie czy tak na pewno będzie, czy też nie. Sami Ukraińcy, obawiając się gospodarczego krachu, dla którego wystarczy groźba wojny, dezawuują amerykańskie ostrzeżenia. Taka strategia jest skuteczna właśnie dlatego że zmusza przeciwnika do specyficznego rozdwojenia jaźni – z jednej strony, zwiększania swojej gotowości bojowej, ale z drugiej, uspokajania narodu, a więc i żołnierzy, że to wszystko blef, i że wojny naprawdę nie będzie. Polacy, przekonani o rychłej wojnie w 1939 r., mieli pod wieloma względami łatwiejsze zadanie niż Ukraińcy dzisiaj. Po drugiej stronie zaś frontu, Rosja oprócz zdezorientowania przeciwnika, ma również tę korzyść, że w dowolnym momencie może zrezygnować z inwazji nie tracąc twarzy – przecież od miesięcy zapewniają, że gotowe do inwazji wojska to tylko ćwiczenia, manewry, i codzienna rutyna…

Dezorientacji Ukrainy służy również rozległość działań Rosji: kto bowiem wie, czy rosyjskie wojska uderzą na Ukrainę od wschodu, południa, czy północy? Dla słabszej strony, konieczność rozciągnięcia swoich wojsk jest poważnym utrudnieniem – znamy to z własnej historii.

Jest jednak jeszcze jeden powód, dla którego takie działania są skuteczniejsze, a przez to również są bardziej racjonalnym i prawdopodobnym wytłumaczeniem rosyjskich intencji, niż kwestia klasycznego zaskoczenia. Otóż: Rosjanie nie chcą zaskoczyć całego świata. Są kraje które o nadchodzącej inwazji wiedzieć muszą, aby ograniczyć skalę konfliktu. Takim krajem są Stany Zjednoczone.

Groźba nie może być niema

Porównanie całościowe wojsk amerykańskich i rosyjskich bynajmniej nie wychodzi na korzyść Rosji. Budżety tych państw są jakie są. Jednak w Stanach da się również dostrzec wyraźne wyczerpanie wojnami ostatnich dwóch dekad po stronie opinii publicznej – a po stronie politycznych elit, przekonanie, iż Europę trzeba opuścić, aby skoncentrować się na Chinach. Te czynniki sprawiają, że Stany są bardziej skore do ustępstw niż zbrojnej konfrontacji – wiadomo jednak, że gdyby doszło do śmierci amerykańskich wojskowych lub tym bardziej cywilów, mogłyby pojawić się niezbywalne żądania odwetu. Jak to ujął ostatnio prezydent Biden – sytuacja, gdzie Amerykanie strzelają do Rosjan to trzecia wojna światowa. Powiedział to, rzecz znamienna, tłumacząc, dlaczego w przypadku ewentualnej inwazji Ukrainy, Amerykanie nie wkroczą tam nawet tylko żeby ewakuować swoich obywateli.

Rosji oczywiście zależy na tym, aby wypchnąć Stany z Europy. Ale prestiż mocarstwa to delikatna rzecz, podobnie jak słupki sondażowe rządzącego nim prezydenta. Toteż jeżeli Rosja realnie zamierza dokonać inwazji Ukrainy, zrobi to tak, aby nie urazić Amerykanów nie tylko doniesieniami o zgonach, ale nawet przykrymi obrazkami dymu płonących dokumentów unoszącego się nad ambasadą w Kijowie. I właśnie to udało się osiągnąć dzięki jawności przygotowań do wojny. W ostatnich dniach żołnierze amerykańscy i brytyjscy opuścili Ukrainę. Ewakuowana jest również ambasada Stanów Zjednoczonych, a innym obywatelom dano jasno do zrozumienia, że zostają na własną odpowiedzialność. Za tymi akcjami, znacznie wymowniejszymi niż jakiekolwiek słowa, ruszyły inne państwa. Ukraińskie władze dziś nadal zapewniają, że wojny nie będzie – ale lawina ewakuacji ambasad, czy tymczasowych ich relokacji do Lwowa, raczej się rozpędza. Jeśli dojdzie do inwazji, umierać będą tylko Ukraińcy, co znacznie ułatwi wytłumaczenie opinii publicznej, dlaczego nie warto podejmować walki…

Tymczasem, trzeba zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt tej sprawy. Gdy prezydent Biden spotkał się w ubiegłym roku z prezydentem Putinem, na agendzie miał nie jeden temat, a dwa. Nie tylko zgromadzone (już wtedy) na granicy ukraińskiej wojska, ale też ataki hakerów na amerykańską gospodarkę – ataki, o które Amerykanie publicznie oskarżali rosyjskich hakerów. Prywatnych, ale co najmniej tolerowanych przez rząd. Hakerów, którzy uderzając w jeden ropociąg, i jedną firmę-molocha w przemyśle mięsnym, wywołali chaos, braki na półkach, i skokową inflację cen. Hakerów, którym jednakowoż nikt nigdy nie udowodnił rosyjskiego pochodzenia, i których rząd Rosji mógł z łatwością się wyprzeć. Dlaczego warto o tym pamiętać w tej chwili? Powód jest prosty – ponieważ jeśli już dojdzie do inwazji, a Amerykanie usiądą do stołu, aby ustalić jakie realne działania podjąć przeciw Rosji, sami będą dobrze pamiętać chaos jaki w ich kraju wyrządziło zaledwie parę ataków hakerskich. Będą pamiętać i w obliczy nadchodzących wyborów do kongresu, dobrze będą rozumieć zawartą w tamtych atakach groźbę.

Prezydent Putin nie jest szaleńcem, a jego działania nie są ani lekkomyślne, ani nieracjonalne. I dlatego, choć naprawdę mam nadzieję, że za pół roku spojrzę na niniejszy tekst i wyśmieję głupotę autora, to tymczasem wolę narazić się na głupotę i ostrzegać: ta wojna nie musi być blefem, a jeśli się zacznie, jej skutki odczujemy również w Polsce. Miejmy tego świadomość – a pamiętając pustki w sklepach jakie dwa lata temu wywołała pandemia, rozważmy, czy nie warto poczynić choćby skromnych zapasów.

 

Jakub Majewski

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij