25 sierpnia 2014

Putin jako „król terroru”

(fot.REUTERS/Ivan Sekretarev/Pool )

Władimir Putin jest dzisiaj najbardziej wyrazistą postacią światowej polityki. Rosyjski prezydent całkowicie zdominował arenę międzynarodową początku XXI wieku. Piętnaście lat temu, w sierpniu 1999, ten długoletni szpieg KGB, a później szef jej następczyni FSB, został nominowany na stanowisko premiera. Miał poważnych rywali, aby osiągnąć swój cel, musiał wręcz wstrząsnąć Rosją.

 

W latach 90. ubiegłego wieku ogromną popularnością cieszyły się przepowiednie Nostradamusa. Księgarnie zalane były książkami interpretującymi czterowiersze francuskiego astrologa a w raczkującym internecie powstawały grupy dyskusyjne, których uczestnicy rozważali, co też takiego wydarzy się w sierpniu 1999. Według ludzi wierzących w przeróżne wieszczby, Nostradamus zapowiedział na ten czas, jeśli nie koniec świata, to przynajmniej jakieś katastroficzne wydarzenie. W siódmym miesiącu tegoż 1999 roku nadejść miał bowiem straszny „król terroru”, który szczęśliwie rządził będzie przed i po wojnie. Kiedy spokojnie minął zarówno lipiec, jak i sierpień, który z jakichś astrologicznych względów ponoć bardziej odpowiadał określeniu „siódmy miesiąc”, centurie Nostradamusa zaczęły tracić na popularności. I choć zainteresowanie wkrótce odżyło, co w naszym zlaicyzowanym i żądnym sensacji społeczeństwie nie dziwi, ten akurat czterowiersz pomijany jest odtąd wstydliwym milczeniem.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Bombowe wejście

Nie należę do ludzi przykładających szczególną wagę do proroctw, a już szczególnie tych o proweniencji astrologiczno-ezoterycznej. Wspominam tu tę historię, gdyż właśnie w tamtym czasie w polityce światowej doszło do pewnych zmian, które okazały się adekwatne do użytego przez Nostradamusa określenia i sprawiły, że z jednej strony zapamiętałem tę centurię, z drugiej powiązałem użyte w niej określenie z niepozornym człowiekiem, który został niczym „królik z kapelusza” wyciągnięty przez szykującego się do emerytury prezydenta Federacji Rosyjskiej, Borysa Jelcyna.

 

Władimir Władimirowicz Putin, długoletni szpieg KGB, a później szef jej następczyni FSB, został 8 sierpnia 1999 nominowany na stanowisko premiera Rosji, a jednocześnie namaszczony na przyszłego prezydenta. Mogło się to wówczas wydawać dziwne i trudne do przeprowadzenia, był bowiem niezbyt znanym urzędnikiem, a do kremlowskiego tronu pretendowali przecież tacy politycy, jak mer Moskwy Łużkow i popierany przez rosnących w siłę komunistów Jewgienij Primakow, eks-premier i minister spraw zagranicznych. Putin, żeby osiągnąć swój cel, musiałby wręcz wstrząsnąć Rosją i w sposób dosłowny to się właśnie stało. Zaledwie 4 tygodnie po jego pojawieniu się na scenie w Rosji zaczęły wybuchać bomby, niszcząc bloki mieszkalne i powodując śmierć blisko 300 osób, w tym wielu dzieci i kobiet. Władze z miejsca oskarżyły o przeprowadzenie tych aktów terroru Czeczenów i wprowadziły wojska do Dagestanu, rozpoczynając II wojnę czeczeńską. Nowy premier okazał stanowczość, siłę i zmył poczucie hańby, jakie wiązało się z pierwszą przegraną przez Rosję rozgrywką z Czeczenami. Już nie był człowiekiem znikąd, stał się niemal „mężem opatrznościowym” i wszystko byłoby w porządku, gdyby nie kilka szczegółów, które szybko ujrzały światło dzienne.

 

„Czeczeni” z FSB

Zło ma to do siebie, że chociaż dokonuje się nieraz na wielką skalę, a przy tym przybiera czasem szatki dobra, zawsze niesie w sobie jakiś feler, który pozwala je zdemaskować. W przypadku zamachów z września 1999 tym felerem okazał się czwarty zamach, który nie doszedł do skutku dzięki spostrzegawczości i obywatelskiej postawie mieszkańców bloku w Riazaniu. To właśnie tam, po Bujnaksku, Moskwie i Wołgodońsku miało dojść do eksplozji przewyższającej siłą wszystkie poprzednie.

 

O godzinie 21:15 Aleksiej Kartofielnikow, mieszkaniec bloku przy ulicy Nowosiołow 14/16 na osiedlu Daszkowo-Piesocznia, zauważył, że jacyś nieznani ludzie z zaparkowanego przed blokiem samochodu na moskiewskich numerach rejestracyjnych wnoszą do piwnicy jego bloku tajemnicze worki. Kartofielnikow zadzwonił na milicję, a ta, gdy po dłuższej zwłoce wreszcie przyjechała na miejsce, znalazła w piwnicy ładunki wybuchowe oraz detonator nastawiony na godzinę 5:30 rano, zatem na czas gwarantujący maksimum ofiar śmiertelnych. Szybko wykonana ekspertyza wykazała obecność „oparów materiału wybuchowego z rodzaju heksogenu.”. Tego samego heksogenu, który był składnikiem ładunków w poprzednich zamachach i został wyprodukowany z paliwa lotniczego.

 

Władze, służby i sam Putin zareagowały natychmiast, głosząc światu, że oto udaremniony został kolejny nikczemny akt terroru, a premier osobiście chwalił postawę obywateli. Nikt początkowo nie zawracał sobie głowy tym, że widziani przez Kartofielnikowa zamachowcy nie odznaczali się „kaukaskim typem urody”, nikt nie zadawał niepokojących pytań aż do chwili, gdy pracownica firmy telekomunikacyjnej „Elektroswiaz”, Nadieżda Jukanowa przechwyciła dziwaczną rozmowę sugerującą komuś ostrożność i unikanie licznych patroli milicyjnych. Rozmowa prowadzona była ze służbowego numeru należącego do FSB. Sprawą zainteresowali się dziennikarze, w mediach zapanowała konsternacja, a dzień później FSB wyjaśniło, że w Riazaniu przeprowadzono po prostu ćwiczenia sprawdzające czujność obywateli. Tej wersji trzymano się do końca, choć na jej użytek trzeba było zatuszować kilka spraw, choćby fakt obecności heksogenu w ładunku. Jak się łatwo domyślić, druga analiza przeprowadzona już nie przez milicję, a przez FSB, nie wykazała niczego podejrzanego a ładunek okazał się… cukrem. Oczywiście, nie wszystko udało się zamieść pod dywan. Białe żiguli, które tak zafrasowało Kartofielnikowa, figurowało na liście samochodów skradzionych, a trudno przypuszczać, by służby używały do ćwiczeń takich aut.

 

Świadkowie żyją krócej

W opinii większości niezależnych od władz dziennikarzy i komentatorów, krwawe zamachy z września 1999 były po prostu aktem założycielskim władzy Putina, który dla osiągnięcia celu nie wahał się przed wymordowaniem kilkuset obywateli własnego kraju. Można oczywiście udawać, że to tylko teoria spiskowa, ale jej wiarygodność podnoszą kolejne tragiczne wydarzenia. Ci, którzy próbowali dochodzić prawdy i dzielić się ze światem swą wiedzą, zostali zamordowani, i to nie przez pospolitych bandytów, ale przez funkcjonariuszy rosyjskiego państwa. Najpierw, w październiku 2006 w dniu urodzin prezydenta Putina zamordowana została w Moskwie Anna Politkowska, dzieląc tym samym los kilkunastu innych opozycyjnych dziennikarzy. Miesiąc później w Londynie agenci FSB podali truciznę innemu osobistemu wrogowi Putina, Aleksandrowi Litwinience. W wyniku silnego zatrucia ten były oficer KGB zmarł trzy tygodnie później. Co zawinił prezydentowi? Przede wszystkim ujawniał na Zachodzie prawdę o zamachach z 1999 i o zleceniu, jakie otrzymał pracując jeszcze w rosyjskich służbach. W 1998, kiedy Putin stał już na czele FSB, Litwinienko miał otrzymać rozkaz zamordowania jednego z głównych krytyków Kremla, Borysa Bieriezowskiego. Litwinienko doskonale znał mechanizmy działania służb kierowanych przez swego dawnego szefa, dlatego mimo uniewinniającego wyroku sądu wolał uciec za granicę i poprosić o azyl polityczny w Wielkiej Brytanii. Choć powiedział światu wszystko, co wiedział i więcej już nie mógł zaszkodzić Putinowi, i tak nie uniknął śmierci, odsłaniającej jeszcze jedno oblicze prezydenta Rosji: nie tylko bezwzględnego, ale i mściwego mordercy.

 

Imperium w odbudowie?

Po niemal 10 latach, o których można, a nawet trzeba powiedzieć – „rządy terroru”, Rosja przestała przypominać tę jelcynowską, trochę nieporadną spadkobierczynię imperium. Władza została umocniona, opozycja spacyfikowana, mediom założono knebel, a wpływowi oligarchowie uciekli za granicę, trafili do łagrów albo też musieli złożyć „hołd lenny” Putinowi. Nic już nie stało na przeszkodzie by przejść na wyższy poziom terroryzmu – międzynarodowy. Za taki trzeba uznać sposoby prowadzenia, zarówno w Gruzji, jak i obecnie na Ukrainie, działań militarnych, których zasady nie mają nic wspólnego z prawem wojennym. Wysyłanie własnych wojsk na terytorium innego państwa, z którym formalnie stosunki pozostają pokojowe, jest bowiem aktem terroru.

 

Władimir Putin stał się najbardziej wyrazistą postacią światowej polityki, całkowicie zdominował arenę międzynarodową początku XXI wieku. Dla milionów Rosjan jest uosobieniem ojca narodu, który przywrócił mu dumę i zapewnił całkiem znośny poziom życia. Kim jest dla nas?

 

Do tej pory, w imię podtrzymywania dobrych stosunków z Rosją, wielu zamykało oczy na całą dotychczasową drogę jej prezydenta, nie bacząc na to, że szlak ten pełen jest trupów, wraków samolotów i skłóconych narodów. Dziś, gdy ta nowa-stara Rosja odrzuciła grę pozorów, zbroi się i całkiem otwarcie mówi o swych ambicjach odbudowy Imperium, grożąc nawet niektórym państwom starciem z mapy, nie możemy dłużej chować głowy w piasek.

Rosja była, jest i będzie naszym rywalem na obszarze Europy Środkowej, była, jest i będzie partnerem, z którym musimy się liczyć, ale pod wodzą nieobliczalnego i bezwzględnego przywódcy, jakim jest Putin, jest także śmiertelnym zagrożeniem dla naszej niepodległości. Czas dostrzec zagrożenie, które czai się tuż obok, za miedzą. Czas przejrzeć na oczy, zanim będzie za późno.

 

 

Piotr Górka

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(1)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie