W Polsce – czy może raczej na Polsce? – nie mamy szczęścia do oficjalnych „organów językowych”. To, co proponuje obecnie Rada Języka Polskiego wpisuje się w długą historię cancel culture, która sięga co najmniej roku 1936, kiedy to dokonano Wielkiej Masakry Ortografii (nazwanej szumnie „reformą”). Czas powiedzieć – kawa na ławę! (albo kawa w ławę) – z kim mamy do czynienia, gdy mowa o gremiach decydujących o naszym języku.
Wszyscy wyrazili solidarność z Ukrainą, wyrazili i my! – tak można by streścić aktualne stanowisko Rady Języka Polskiego (RJP) w sprawie używania składni w Ukrainie. Lista osób tworzących ciało tejże Rady dosłownie upstrzona jest tytułami profesorskimi, natomiast rodzaj argumentacji przedstawionej w opinii sprawia, że należy raczej mówić o manifeście czy odezwie niż o poważnym naukowym tekście, który na bazie logicznych przesłanek rości sobie prawa do kształtowania językowej rzeczywistości.
Zanim oddamy głos dzisiejszej Radzie, chciałbym przywołać przykład z historii międzywojnia, który obrazuje postawioną we wstępie tezę. Mądre głowy doszły wówczas do wniosku, że należy „zreformować” polską mowę. I to w WIELKIM stylu. Dlatego mówiono o wielkiej reformie języka polskiego. Ale oprócz uporządkowania pisowni dokonano wówczas haniebnego i niewybaczalnego ataku na mowę polską i bezpowrotnie ją zmasakrowano.
Wesprzyj nas już teraz!
Wielka Masakra Ortografii nastąpiła za rządów sanacji, w roku 1936. Niepowetowaną stratą dla Ojczyzny-polszczyzny było wywalenie na śmietnik historii logicznej i zarazem pięknej odmiany końcówek. Komisja Językowa (funkcjonująca natenczas przy PAU, a nie przy PAN, jak dzisiaj) ogłosiła, że odtąd Polacy będą używać wyłącznie końcówek -ym, -ymi. Co to oznacza? Przytoczmy przykład sakralny. Gdy śpiewamy podczas offertorium prześliczną pieśń Jana Kochanowskiego Czego chcesz od nas, Panie, w pewnym momencie dochodzi do tego dwuwiersza:
Tyś fundament założył nieobeszłej ziemi
I przykryłeś jej nagość zioły rozlicznemi…
Z tym, że nie śpiewamy wersji oryginalnej. Śpiewamy rozlicznymi. Ziemi – rozlicznymi… jako rym brzmi to słabo. Nie dlatego, że Kochanowskiemu zabrakło rymów albo że był na tyle postępowy, by stosować rymy niedokładne – ale dlatego, że w roku 1936 grono mądrych głów uznało, że należy uprościć i ujednolicić polską mowę – nie bacząc nawet na to, że automatycznie skasuje się ileś rymów z utworów pisanych przed wspaniałym rokiem wspaniałej reformy.
Nasza rodzima językowa cancel culture bardzo rychło, bo już w pierwszych po reformie wydaniach, przeżarła całe dziedzictwo polskiej poezji. Niektórzy wydawcy, widząc jak reforma godzi w rymy, postanowili zostawić stare końcówki na końcu wersów, co w najbardziej kuriozalnych przypadkach kończyło się tym, że mając na końcu wersu powiedzmy trzy przymiotniki kończące się -emi – dwa przerabiano na -ymi, a w ostatnim pozostawiano końcówkę -emi, co by rymu nie skasować.
Efekty odgórnych interwencji w ortografię mamy zresztą nie tylko w wydaniach po roku 1936. Wcześniej majstrowano przy zapisach, w których występują litery y, j oraz i. Niby mały szczegół, czy zapiszemy patryjota, patrjota, czy patriota, a jednak gdy przez taką aktualizację zmienimy ilość sylab w słowie, to z misternie utkanego rytmu trzynastozgłoskowca nagle w jednym wersie otrzymamy dwunastozgłoskową inkrustację! Ale zostawmy te drobnostki i poprzestańmy na tym, że reforma z 1936 roku była akurat w tym względzie niepotrzebna i zubożyła nasz język o wszystkie odmiany z ich pięknemi końcówkami. Piękne – pięknemi. Logiczne, nieprawdaż?
W obliczu wojny „w” Ukrainie…
Teraz spójrzmy, co w lipcu 2022 roku proponują nam pogrobowcy tamtych profanatorów polskiej mowy.
„W obliczu wojny w Ukrainie…” – już sam „prolog” owego manifestu RJP wskazuje, jakie autoramentu będzie to dokument. Rada Języka Polskiego uznała, że obie formy (na Ukrainie / na Ukrainę oraz w Ukrainie / do Ukrainy) są poprawne. Zaleciła ponadto, by używać tej drugiej formy, ponieważ… lepiej pasuje do aktualnej sytuacji i uczuć naszych przyjaciół z Ukrainy. Przyjrzyjmy się oświadczeniu, które pojawiło się na stronie Rady.
Składnia do Ukrainy czy do Białorusi „zwiększa frekwencję w polszczyźnie”, jak przekonuje Rada, i „nie bez znaczenia dla refleksji nad językiem były rewolucje w obu krajach, a ostatnio rosyjska agresja na Ukrainę”. Mamy tu praktycznie całą oś argumentacyjną, która krąży wokół czynnika „demokratycznego” (przytacza się tabelkę, która pokazuje, że niszowa wciąż forma w Ukrainie jest troszkę mniej niszowa), sytuacyjno-politycznego oraz… emocjonalnego, o czym zaraz.
Myślę, że część z Państwa wyłapała fakt, że w jednym miejscu narracja RJP jest po prostu… nielogiczna. „Czytamy: W wypadku Ukrainy jest jeszcze więcej językowych argumentów za konstrukcjami w Ukrainie / do Ukrainy. Oficjalna nazwa tego państwa nie zawiera słowa republika ani innego – brzmi po prostu Ukraina. Nie możemy więc wybrać wersji bardziej oficjalnej i łączyć przyimka w ze słowem republika, tak jak to robimy z nazwami innych państw (por. oficjalne: w Republice Białorusi/Republice Litewskiej), gdyż taka wersja nie istnieje”.
Skoro słowo „republika” w nazwie oficjalnej siłą rzeczy sprzyja użyciu przyimka w, a Ukraina nie posiada w swojej nazwie słowa „republika”, to jest to argument przeciwko mówieniu w Ukrainie, a nie argument za, jak sugeruje Rada. W tym momencie część z Państwa pewnie przeciera oczy i zastanawia się nad sytuację, w której kilkudziesięciu profesorów podpisuje opinię będącą na bakier z logiką na poziomie szkoły podstawowej.
W lot zrozumiemy, dlaczego tak się dzieje, gdy przeczytamy następny akapit: „Biorąc pod uwagę szczególną sytuację i szczególne odczucia naszych ukraińskich przyjaciół, którzy wyrażenia na Ukrainie, na Ukrainę często odbierają jako przejaw traktowania ich państwa jako niesuwerennego, Rada Języka Polskiego zachęca do szerokiego stosowania składni w Ukrainie i do Ukrainy i nie uznaje składni z na za jedyną poprawną (jak można przeczytać w drukowanych wydawnictwach poprawnościowych)”.
Widać jasno, że Rada nie kieruje się w swojej opinii kryteriami naukowymi, lecz zwyczajnie – jak to u Polaków niestety lubi się powtarzać – kieruje się emocjami. No, chyba że za kryterium naukowe uznamy głębię naszej przyjaźni z narodem ukraińskim oraz jego „szczególne odczucia”.
Istne kuriozum stanowi ostatni akapit owej odezwy: „Jednocześnie prosimy naszych ukraińskich przyjaciół oraz wszystkich zwolenników rewolucyjnych zmian, by uszanowali zwyczaje językowe tych Polaków, którzy będą mówić na Ukrainie. Nie wyrażają w ten sposób lekceważenia”.
Przepraszanie jest ostatnio modne, szczególnie w postępowych kręgach kościelnych, a więc i w tej kwestii Rada Języka Polskiego nie może zostać w tyle. Niemniej mamy tu do czynienia ze przekroczeniem kolejnej granicy dość surrealnego ujęcia tematu. Czy rada, której zadaniem jest określanie poprawności językowej, posiada w swoich prerogatywach polityczne czy społeczne zadanie tłumaczenia się przed obcymi narodami z takich a nie innych zwyczajów językowych Polaków?
Gdy natomiast pochylimy się nad sformułowaniem „zwolennicy rewolucyjnych zmian”, to już nie surrealizm, a po prostu czeski film. O jakie rewolucyjne zmiany miałoby tu chodzić? O rewolucyjną zmianę polegającą na zastąpienie przyimka na przyimkami w i do? A może o rewolucyjne zmiany, jakie szykuje na Ukrainie międzynarodowa lewica polegające na implementacji agend LGBT i aborcyjnej? Konia z rzędem, temu kto to rozszyfruje. Ale jedno jest pewne – dokument, który wychodzi spod pióra „ekspertów” ds. mowy powinien być przede wszystkim… zrozumiały. Pomijając inne walory.
Jedynym logicznym argumentem, jaki Rada podała w swoim emocjonalnym manifeście jest przywołanie toczącej się dyskusji nad używaniem przyimków w i na w odniesieniu do wszystkich krajów niewyspiarskich. Można dyskutować nad meritum, natomiast wszczynanie takiej dyskusji w oparciu wymienione, okolicznościowo-odczuciowe, czynniki najzwyczajniej uwłacza powadze organu państwowego, który wychodzi z taką propozycją.
Kto zasiada w Radzie Języka Polskiego i czy w ogóle możemy mówić o tym, że organ odpowiadający za poprawność polskiej mowy ma coś wspólnego z elitą społeczeństwa, która nie kieruje się doraźnymi wiatrami współczesności? Skoro Rada uznała, że jej zadaniem jest legitymizowanie form ortograficznych zyskujących popularność na fali bieżących wydarzeń, to następnym „orzeczeniem”, jakiego możemy się spodziewać będzie niechybnie zatwierdzenie powszechnej ekskomuniki pierogów ruskich i ogłoszenie wszem wobec, że od teraz jemy tylko „ukraińskie”. Mniejsza o to, że Ruś to nie Rosja – grunt, żeby serca łączyły się we wspólnym rezonowaniu na chwałę (tudzież do chwały) przyjaźni polsko-ukraińskiej!
Filip Obara