Opowieść Ruchu Obrony Szkoły o edukacji włączającej jest rażąco przerysowana. Posuwający się do nieuczciwości i sięgający po gwałtowne emocje antyministerialny „manifest oświatowy” może pomóc pojedynczym osobom wygrać te czy inne wybory albo zbudować sobie NGO. Przede wszystkim jednak wspiera (zapewne nieświadomie) drogę neomarksistowskich rewolucjonistów do władzy. Dlaczego? Spróbuję poniżej wykazać.
O powrót do uczciwej dyskusji
Tekst Hanny Dobrowolskiej „Totalna rewolucja w polskiej szkole. Komu służy produkcja homo debilis?” opublikowany na portalu PCh24.pl jest w kilku miejscach jawnie kłamliwy. Po pierwsze, wbrew twierdzeniom liderki Ruchu Obrony Szkoły minister Przemysław Czarnek nigdy nie zapewniał, że nie odbędzie się pilotaż wybranych rozwiązań zaproponowanych przez twórców modelu edukacji dla wszystkich. Minister stwierdził, że ustawa odnosząca się do tej problematyki nie będzie procedowana. I tak właśnie się dzieje. Stare i nowe rozwiązania w systemie oświaty są realizowane w oparciu o dotychczasowy stan prawny, korygowany jednie w niezbędnym zakresie.
Wesprzyj nas już teraz!
Po drugie, H. Dobrowolska stwierdza, że nie może być wątpliwości co do charakteru zmian wdrażanych przez Ministerstwo Edukacji i Nauki, mających rzekomo doprowadzić do „przekierowania fali uczniów z wszelkimi niepełnosprawnościami do szkół ogólnodostępnych”. Ma tego niezbicie dowodzić… jedno zdanie z raportu NIK z 2021 roku.
To nieuczciwy sposób argumentacji. Autorka próbuje zbagatelizować gigantyczne inwestycje rządowe w infrastrukturę szkół i placówek specjalnych, po części już realizowane, po części projektowane na najbliższy okres. Całkowicie zaś pomija kluczowe dane, które rozstrzygają jednoznacznie o fałszywości jej dywagacji: zarówno liczba szkół specjalnych, jak i liczba korzystających z nich w ostatnich latach uczniów znacząco wzrosła. Sam minister poprzez osobistą obecność w tych instytucjach, jednoznaczne wypowiedzi i przede wszystkim konkretne decyzje promuje dorobek polskiej pedagogiki specjalnej na terenie całego kraju.
Po trzecie autorka artykułu nie ma zamiaru uczciwie potraktować interlokutora. Jest jej wygodniej zignorować to, kim on jest i co twierdzi. Łatwiej zbudować nieprawdziwy obraz, przypisując adwersarzowi złe intencje, aby na tym tle przedstawić siebie jako jedyną alternatywę.
W całym tekście brak rzetelnego rozróżnienia: co jest poglądem lewicy europejskiej, a co stanowiskiem ministra edukacji i jego resortu; co obowiązującym prawem, a co dyskutowanymi rozwiązaniami, co jest kontekstem, w jakim przychodzi działać każdemu politykowi, a co realnymi decyzjami przez niego podjętymi. Taki porządek wywodu należy się po prostu czytelnikowi. Oddawałby sprawiedliwość tak frontalnie atakowanemu szefowi MEiN i jego współpracownikom. Przede wszystkim zaś mógłby być sensownym punktem wyjścia do dalszej dyskusji. W tych okolicznościach, bez żadnej satysfakcji – dodam – zostałem zmuszony zacząć od obszernych sprostowań.
O wyobraźni miłosierdzia
Podzielam troskę o zabezpieczenie polskiej szkoły przed utopijnymi eksperymentami i przed ich importem z Zachodu w pakiecie z modnymi tam ideologiami. H. Dobrowolska najwyraźniej nie szuka jednak rozmówców w Ministerstwie Edukacji i Nauki. Woli przybrać oskarżycielski ton i straszyć swoich czytelników dramatycznymi prognozami. Szkoda, bo polska edukacja potrzebuje i uczciwej dyskusji, i aktywności ekspertów oraz społeczników, o czym napiszę słów kilka dalej.
Odnoszę przykre wrażenie, że w wywodzie Dobrowolskiej na uboczu pozostało to, co w poruszonej sprawie najważniejsze. Zarówno rodziny z dziećmi niepełnosprawnymi, jak i szkoły potrzebują realistycznych rozwiązań w zakresie edukacji, dostosowanych do okoliczności miejsca i czasu. Choć wygodnie jest się postawić w roli obrońcy szkoły specjalnej (a więc w domyśle dzieci ze specjalnymi potrzebami, w tym dzieci niepełnosprawnych), to młody człowiek wymagający wsparcia wydaje się być na marginesie rozważań autorki, a nawet staje się niepotrzebnym ciężarem w drodze do realizacji jak najwyższego „poziomu kształcenia”.
Zauważmy przy tym fałszywe założenie, że system oświaty w obecnym kształcie optymalnie zabezpiecza kształcenie na wysokim poziomie. Jeśli czytają mnie rodzice wspierający swoje pociechy, samodzielnie lub przy pomocy korepetytorów, na pewno mają swoje zdanie na ten temat. Jestem przekonany, że jest ono inne niż prezentuje H. Dobrowolska, ale to już materia na inną dyskusję, do której impulsem jest zapowiedź ministra Czarnka likwidacji karty nauczyciela.
Wróćmy jednak do postawionego na piedestale przez autorkę artykułu „poziomu kształcenia”. Liderka Ruchu Obrony Szkoły zdaje się ulegać złudzeniu koniecznego i nieuchronnego postępu wiedzy i jej zastosowań jako celu ważniejszego niż konkretny uczeń i jego osobowy rozwój. Tak postawiona teza nie pochodzi jednak z „naszej cywilizacji i tradycji”. H. Dobrowolska powołuje się na te fundamenty zaraz na początku artykułu, ale w jego treści nie sposób znaleźć programu działań opartego na etyce błogosławieństw (której streszczeniem: res sacra miser). Nie zauważyłem też choćby namiastki wyobraźni miłosierdzia, o której powinniśmy chyba wszyscy sobie przypomnieć, idąc w marszach papieskich 2 kwietnia…
Zdaniem autorki tekstu w PCh24.pl „oświaty” ma ubywać pod wpływem zatrudniania specjalistów: logopedów, pedagogów, pedagogów specjalnych, psychologów. Dodajmy, że konkretne decyzje w tych sprawach są podejmowane stosownie do potrzeb określanych przez każdą konkretną szkołę.
W tekście H. Dobrowolskiej nie znajdziemy pomysłu na rozwiązanie problemów, z którymi borykają się rodziny z dziećmi z niepełnosprawnością czy nawet niewielkimi dysfunkcjami. Nic nie dowiemy się o tym, jak zaradzić brakowi koordynacji pomiędzy instytucjami publicznymi, w których matki i ojcowie szukają specjalistycznej pomocy w zakresie: zdrowia, opieki, wychowania, kształcenia. Ani o tym, jak rozwiązać problem nieefektywnej diagnozy potrzeb uczniów, na którą czeka się w poradni miesiącami, aby potem latami walczyć ze szkołą o sensowne uwzględnienie przez nauczycieli zaleceń specjalistów.
Publicystka nie zauważa też nieefektywności i sprzeczności w systemie finansowania specjalnych potrzeb edukacyjnych, który każe wójtowi i staroście „przeciągać” między sobą ucznia niepełnosprawnego z przypisanymi do niego dużymi pieniędzmi, a następnie lawirować przy ich wydawaniu, aby zmieścić się, bez względu na realne okoliczności, w stosownym paragrafie budżetu. To prawdziwe polskie problemy rodziców, szkół, samorządów terytorialnych. One nie pozwalają czcić pobożnie obecnego kształtu systemu oświaty. Dlatego nieśmiało zachęcam: może odrobinę miej czytania lewackich urojeń, więcej obserwacji polskiego życia? Także udziału w realnej dyskusji, którą toczymy z nauczycielami, na uniwersytetach oraz w ministerstwie.
O chorobie Rzeczypospolitej, która jest z niezgody domowej
W MEiN widzianym oczami H. Dobrowolskiej przygotowywana jest rewolucja, i to totalna. Czego nie ma w wywodzie liderki Ruchu Obrony Szkoły? Tego, co naprawdę realizuje w polskiej szkole minister Czarnek: czteroletniego LO z pełnym kształceniem ogólnym oraz nową maturą traktowaną poważnie; dynamicznego rozwoju szkolnictwa zawodowego; promocji edukacji klasycznej i łaciny wracającej do szkoły; wielkiego wsparcia dla: wychowania do życia w rodzinie, filozofii i etyki, a także życzliwości dla katechezy w szkole. Obrończyni cywilizacji nie zauważa także wsparcia dla szkół niesamorządowych, w tym katolickich, mimo rejwachu, jaki podnoszą o to kibicujący prawdziwej rewolucji kulturowej politycy i media.
Kiedy marnuje się energię społeczną w zmaganiach z urojonymi przeciwnikami, brakuje jej potem w rzeczywistej walce o kształt polskiej szkoły. Bardzo zabrakło mi słyszalnego głosu Ruchu Obrony Szkoły, gdy wzywano do palenia podręczników prof. Roszkowskiego; gdy spieraliśmy się z lobbystami rewolucji kulturowej o dostęp demoralizatorów do szkoły (samorządy wolne od ideologii lgbt, „lex Czarnek”); gdy atakowano nas za wsparcie dla – mających naprawdę w znakomitej większości najwyższy poziom kształcenia – szkół katolickich. A przecież przed nami rzeczywiście niełatwa dyskusja o podstawach programowych kształcenia ogólnego czy sposobach oceniania uczniów. Osoby zatroskane o kształcenie przyszłych polskich elit oraz te bardziej uwrażliwione na dzieci z niepełnosprawnością patrzą na te kluczowe tematy z zupełnie odmiennych perspektyw. Warto podkreślić, że w obu przypadkach chodzi o polskie dzieci i polską szkołę, w której nie może zabraknąć prawdy, dobra, piękna i chrześcijańskiej miłości dla nikogo. Roztropnej „długomyślności” nie może zastąpić w takich pracach erystyka i straszenie.
Może dzięki nieuczciwemu atakowaniu ministra Czarnka ten lub ów zdobędzie miejsce w Sejmie lub sejmiku. Ktoś zbierze trochę pieniędzy na swoje stowarzyszenie. Przede wszystkim jednak, rozpraszając siły patriotyczne, realnie otwiera się drogę do władzy neomarksistowskim rewolucjonistom i tworzy rzeczywistą przestrzeń dla genderowej inkluzji.
O co innego modlił się ks. Piotr Skarga w „Kazaniu trzecim o drugiej chorobie Rzeczypospolitej, która jest z niezgody domowej”: „Spuść ducha zgody i miłości, aby jeden drugiemu ustępował i jeden drugiego ciężary znosił”.
Zapraszam do rzetelnej debaty nad kierunkami i problemami kształcenia i wychowania w polskiej szkole – w świecie realnym, nie postulowanym.
Radosław Brzózka
pełnomocnik ministra edukacji i nauki ds. strategii edukacyjnej
Ideologia „równości” wchodzi do polskich szkół. Co na to minister?!
Totalna rewolucja w polskiej szkole. Komu służy produkcja „homo debilis”?
Radosław Brzózka: Straszenie rewolucją. Komu służy „niezgoda domowa” w polskiej szkole?
Bartosz Kopczyński: Jak zlikwidować szkoły specjalne. Zwykłe zresztą też