– Gra wokół Tajwanu toczy się od dekad, ale ostatnio faktycznie przybrała na sile. Atmosfera w największych światowych mediach jest już w tym kontekście tak gęsta, że inwazja wydaje się stuprocentowo pewna. Można mieć jednak spore wątpliwości, czy Pekin naprawdę byłby zainteresowany scenariuszem siłowym lub – precyzyjniej – czy jest to scenariusz priorytetowy – mówi w rozmowie z tygodnikiem „Do Rzeczy” Radosław Pyffel, ekspert Instytutu Sobieskiego, znawca Azji i Pacyfiku.
Rozmówca tygodnika „Do Rzeczy” zwraca uwagę, że w przestrzeni medialnej pojawia się wiele spekulacji na temat ewentualnego zaatakowania przez Chiny kontynentalne Tajwanu. Część z nich dotyczy zdolności Pekinu do przeprowadzenia takiej inwazji, część „symbolicznych dat”, kiedy miałoby to nastąpić. Jedni wskazują rok 2027 r., czyli 100. rocznicę utworzenia Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej, a inni rok 2049 – setną rocznicę powstania Chińskiej Republiki Ludowej.
– Niewykluczone, że to po prostu element rozgrywki informacyjnej wokół wyspy. W Polsce 90 proc. komentatorów już uznało, że ta inwazja jest pewna, bo traktujemy Chiny jak Związek Sowiecki czy Rosję. I rzeczywiście w sowieckiej i rosyjskiej kulturze strategicznej użycie siły było i jest czymś pozytywnym, co dodaje szacunku w oczach społeczności międzynarodowej, a także własnego społeczeństwa. W Chinach wygląda to inaczej. Użycie siły jest tam postrzegane raczej jako porażka, przyznanie się do tego, że nie było się wystarczająco inteligentnym, sprytnym, by osiągnąć zamierzony cel innymi metodami. Zbrojna inwazja na Tajwan nie miałaby według mnie sensu z dwóch powodów. Po pierwsze, rosyjska agresja przeciw Ukrainie nie jest dla Pekinu niczym zachęcającym. A przecież inwazja na Tajwan byłaby o tyle trudniejsza, że jest to wyspa leżąca niemal 200 km od kontynentu – wyjaśnia ekspert.
Wesprzyj nas już teraz!
W ocenie Pyffla frontalne uderzenie ChRL na Tajwan oznaczałoby zniszczenie całej wyspy. – A przecież Pekinowi chodzi o to, żeby wchłonąć 24-milionowy Tajwan z całym jego ogromnym potencjałem. Przyłączanie do ChRL zniszczonego Tajwanu nie miałoby większego sensu. Chińczykom nie zależy jedynie na symbolicznym wchłonięciu terenu. Inna rzecz, że Pekinowi trudno byłoby zaakceptować krwawą wojnę również dlatego, że byłaby to z jego punktu widzenia wojna bratobójcza – podsumowuje ekspert.
Źródło: tygodnik „Do Rzeczy”
TG