W tygodniku „Do Rzeczy” opublikowano tekst autorstwa Rafała Ziemkiewicza zatytułowany „Alfabet oszołomów”. Autor rozprawia się w nim z ludźmi związanymi ze środowiskiem liberalno-lewicowym, w którym uważani są za tzw. autorytety. Na szczególną uwagę zasługuje opisana przez publicystę postać Tomasza Piątka „znanego z tego, że latami zażywał heroinę, która kompletnie rozwaliła mu mózg”.
Ziemkiewicz zwraca uwagę na „fantastyczną terapię”, jakiej poddał się Piątek. Polegała ona na „napisaniu książki o swoim uzależnieniu”, która „cieszyła się dużym zainteresowaniem”. Zdaniem publicysty wzbudziło to w Piątku przekonanie, że „jest pisarzem i zachęciło do tworzenia licznych powieści, które, niestety, już się z zainteresowaniem nie spotkały”.
Wesprzyj nas już teraz!
Dlaczego „niestety”? Ponieważ „nie spełniwszy się w roli beletrysty, Piątek postanowił – pomiędzy okresowymi nawrotami i pobytami w szpitalach psychiatrycznych – zająć się publicystyką”. Ze względu na prezentowane w niej poglądy, Ziemkiewicz określa go mianem człowieka „pryncypialnie lewicowego”, a nawet „nazbyt nawiedzonego”, czego dowodzi dość krótka współpraca Piątka ze środowiskiem „Krytyki Politycznej”.
„Pomocną dłoń wyciągnęła doń Gazeta Wyborcza, dając cotygodniowy felieton, oczywiście – któż by wpadł na taką grę słów? – w piątki. Teksty, które tam pisze, utrzymane w poetyce nazwanej przez lekarzy specjalistów sałatką słowną, pełne dostępnych tylko schizofrenikom i nosicielom pokrewnych przypadłości schorzeń, częściowo nawet rymowane, są bardzo ciekawym materiałem badawczym”, kpi Ziemkiewicz.
„Gazeta Wyborcza postanowiła wykorzystać swoisty psychiatryczny immunitet Piątka, czyniąc go autorem tekstów śledczych”, cynicznie podkreśla Ziemkiewicz i jednocześnie podaje przykłady „działalności śledczej” pracownika organu Michnika. „Od pewnego czasu jego głównym zajęciem są demaskatorskie artykuły, np. o Macierewiczu czy fundacji Ordo Iuris, oparte na skojarzeniach równie odlotowych jak jego felietony oraz na źródłach tak twardych jak anonimowe wpisy na forach internetowych”, pisze publicysta „Do Rzeczy”.
Najciekawsza jest jednak puenta. „Gdy po latach przeciągane do granic niemożliwości (w czym prawnicy Agory są naprawdę nieźli) procesy sądowe o zniesławienie dobrną wreszcie do jakichś rozstrzygnięć, Wyborcza zwali całą winę na autora, a ten pokaże sądowi swoje żółte papiery i tyle tego będzie. Sprytne, co nie?” Bardzo sprytne, a co?
Tomasz z Bełchatowa