Rafał Ziemkiewicz odniósł się w swoim wideoblogu do sprawy Grzegorza Brauna, wyrzuconego z debaty w Radiu Zet przez Andrzeja Stankiewicza. Według publicysty można śmiało porównać ten przypadek do casusu Donalda Trumpa.
– Między Donaldem Trumpem a Grzegorzem Braunem zachodzi jedynie różnica skali. Gdy idzie o istotę sprawy, to jest to samo. Usunięcie Grzegorza Brauna z debaty kandydatów w wyborach prezydenckich jednego z miast polskich i wykasowanie Donalda Trumpa z mediów społecznościowych przez koncern Facebook czy Twitter, to jest dokładnie to samo – stwierdził.
– Oto prywatne medium wchodzi w instytucję zaufania publicznego. Daje miejsce, gdzie mają się spotykać kandydaci, wymieniać się racjami, oczywiście w służbie demokracji […], a z drugiej strony wchodzi w rolę cenzorską i decyduje sobie, kto ma prawo w tym występować – pod pretekstem oceny zachowania danego polityka, czy on używa mowy nienawiści – podkreślił Ziemkiewicz. – Donald Trump zapewne używał mowy nienawiści, ponieważ ostro wypowiadał się o swoich przeciwnikach. A czy przeciwnicy wypowiadali się o Donaldzie Trumpie mniej ostro? Guzik prawda, bardziej jeszcze ostro się wypowiadali – ale jakby się kto pytał, to nie była to mowa nienawiści, ale mowa słuszna – powiedział dalej.
Wesprzyj nas już teraz!
W inkryminowanej audycji Grzegorz Braun nazwał ministra zdrowia Adama Niedzielskiego „szkolnym psychopatą”, a inklinacje homoseksualistów określił mianem „dewiacji”.
– Czy Grzegorz Braun obraził ministra zdrowia nazywając go psychopatą? Zapewne go obraził. Jak minister czuje się obrażony to niech się procesuje czy sięga po inne kroki. Czy określenie dewianci, którego użył wobec odmieńców seksualnych, jest słowem obelżywym? Nie wiem, jak tam jest w tej chwili w słowniku, za czasów, w których ja się uczyłem, była to definicja medyczna. […] Nie w tym sprawa. Tutaj jest pytanie, jakiego języka używają inni uczestnicy debaty publicznej – podkreślił Rafał Ziemkiewicz.
Publicysta zaznaczył, że ceni Andrzeja Stankiewicza i dobrze wspomina współpracę z nim, ale w sprawie Grzegorza Brauna wystąpił Stankiewicz w roli, która „najdelikatniej mówiąc, chwały nie przynosi”. Przypomniał, że Andrzej Stankiewicz jest wicenaczelnym portalu Onet. – Czy jako wicenaczelny portalu Onet zapobiegł publikowani tam obrzydliwości, wy****, j*** PiS i tak dalej, czy zablokował relacje wideo z panią Lempart czy artykulik pani Elizy Michalik? Nie – podkreślił.
– Trudno nie mieć wrażenia, że mamy do czynienia po prostu z oszustwem – ocenił następnie Ziemkiewicz. – Z jednej strony mamy debatę publiczną, która jest w całości oparta na nienawiści, na mowie nienawiści, o którą został oskarżony Grzegorz Braun – powiedział. Przypomniał, że w debacie często używa się na przykład takich określeń jak „dyktatorek z Żoliborza” czy „kurdupel” wobec Jarosława Kaczyńskiego lub też na przykład „sukienkowi zboczeńcy” wobec księży. – To są wszystkie określenia normalne w takich mediach jak Onet, Gazeta Wyborcza i tak dalej – wskazał. Według Ziemkiewicza Andrzej Stankiewicz wszedł w rolę Adama Michnika; stał się niejako wymarzonym przez michnikowszczyznę „cenzorem w sensie starożytnego Rzymu”, cenzorem, który miałby „dbać o moralność publiczną”.
– Ten ideał zrealizował się […] z jedną zasadniczą zmianą. Adamowi Michnikowi wydawało się, że tym cenzorem ma być tak zwany autorytet moralny, na przykład ktoś taki jak intelektualista, który w dodatku swoje przeżył, wykazał się niezłomnością, walczył z reżimem, w związku z czym on ma prawo dokonywać tych moralnych ocen. […] Tu się okazuje, że tym cenzorem nie będzie żaden intelektualista, nie będzie nim żadna zbiorowa mądrość inteligencka. Tym cenzorem będą ci, którzy mają dużą kasę. Ci, w których rękach są media społecznościowe czy zwykłe – ocenił Rafał Ziemkiewicz.
Źródło: youtube
Pach